Stacy Dezhurova uśmiechała się wymawiając te słowa, ale jej błękitne oczy były śmiertelnie poważne. Trudy Hali pełniła wachtę przy konsoli łączności. Stacy siedziała koło niej, a Jamie przechadzał się nerwowo tam i z powrotem. Vijay przyniosła sobie krzesło i siedziała przy drzwiach, obserwując resztę.
Kabina centrum łączności była zatłoczonym i gorącym miejscem, kiedy siedziała tam cała czwórka. Jamie nie odpowiedział na uwagę Dezhurovcj. Nadal chodził wte i wewte, pięć kroków od ścianki do ścianki, i znowu pięć.
— Tommy pewnie już go znalazł — rzekła Hali, odwracając krzesło w stronę Stacy.
— To dlaczego się nie zgłasza? — spytała Dezhurova prawic ze złością.
— Pewnie są w kalderze — odparł Jamie.
— Jest noc — oznajmiła Stacy, prawie oskarżycielskim tonem. Jamie pokiwał głową i chodził dalej.
— To jak czekanie na najgorsze — podsunęła Vijay. — Nie mając pojęcia, czy…
— Tu Rodriguez — zatrzeszczało w głośniku. — Mamy tu mały problem.
Jamie błyskawicznie znalazł się przy konsoli łączności między dwoma kobietami.
— Co się dzieje, Tomas?
— Fuchida żyje. Ale jego plecak został uszkodzony i akumulatory nie działają. Ogrzewanie, wentylatory, nic w skafandrze nie działa — głos Rodrigueza był przepełniony napięciem, ale opanowany, jak u pilota, któremu właśnie wybuchł silnik w samolocie: mały problem, ale można sobie z tym poradzić. Dopóki nie uderzy się o ziemię.
Potem dodał:
— Utknęliśmy na półce skalnej jakieś trzydzieści metrów od brzegu kaldery i nie możemy ruszyć, bo skała jest pokryta suchym lodem. Jest za ślisko, żeby się wspinać.
Następnie astronauta opisał, jak o mało nie wyciągnęli liny na całej długości, próbując podciągnąć się razem do góry, a Jamie postukał Hali w ramię i kazał jej poszukać specyfikacji systemu obiegu powietrza w skafandrach.
— Dobrze — rzekł, kiedy Rodriguez przestał mówić. — Jesteście ranni?
— Jestem trochę potłuczony, a Mitsuo uszkodził kostkę. Nie może chodzić.
Jeden z ekranów konsoli ukazał diagram systemu obiegu powietrza. Hali przewijała długą listę obok niego.
— Mitsuo, jak się czujesz? — spytał Jamie, usiłując zaoszczędzić trochę czasu na myślenie, czasu na zdobycie niezbędnych informacji.
— Radio też mu nie działa — rzekł Rodriguez. — Ale mówi, że jest mu gorąco. Poci się.
Vijay pokiwała głową i mruknęła:
— Hipertermia.
Co dziwne, Rodriguez zachichotał.
— Mitsuo mówi, że odkrył w kalderze bakterie syderofilne. Chce, żeby Trudy się o tym dowiedziała.
— Słyszałam — rzekła Hali, nadał czegoś szukając na liście specyfikacji. — Wziął próbki?
Znów chwila ciszy, po czym Rodriguez odpowiedział.
— Tak. W skale jest woda. Płynna woda. Mitsuo mówi, że trzeba to opublikować… umieścić w sieci.
— Płynna? — Hali przestała przewijać listę. Oczy otworzyły jej się szeroko. — Jesteś pewien?
— Nieważne — wtrącił się Jamie, badając liczby na ekranie Hali. — Zgodnie ze specyfikacją skafandra, macie powietrza na jakieś dwie godziny, co najmniej, nawet przy wyłączonych wentylatorach.
— W takim razie nie możemy tu zostać do świtu — stwierdził Rodriguez.
— Tomas, czy uprząż Mitsuo nadal jest przypięta do wyciągarki? — spytał Jamie.
— Tak, chyba tak. Ale jeśli spróbujemy użyć wyciągarki dla nas obu, wyrwiemy statyw na górze z ziemi.
— No to Mitsuo musi pojechać sam. — Sam?
— Tak — rzekł Jamie. — Niech Mitsuo podciągnie się na górę, tam zdejmie uprząż i spuści ją na dół, żebyś ty się podciągnął. Rozumiesz?
W bladym świetle lampek Fuchida nie widział twarzy Rodrigueza za szybą skafandra. Ale wiedział, co astronauta czuje. Przyciskając swój hełm do hełmu Rodrigueza, oznajmił:
— Nie zostawię cię tu samego na dole, nawet bez liny. Mikrofon w hełmie Rodrigueza musiał złapać tę wypowiedź, bo rozległ się zdecydowany głos Watermana:
— Żadnych dyskusji, Mitsuo. Taszczysz tyłek na górę i spuszczasz uprząż na dół. Przetransportowanie was obu na górę powinno zająć parę minut.
Fuchida zaczął protestować, ale Rodriguez zgasił go.
— Dobrze, Jamie. Brzmi nieźle. Zgłosimy się, jak będziemy na górze.
Fuchida usłyszał trzask przerwanego połączenia.
— Nie mogę cię tu zostawić — rzekł bliski rozpaczy.
— Musisz to zrobić, chłopie. W przeciwnym razie obaj zginiemy.
— No to ty jedź pierwszy, i przyślij mi uprząż.
— Nie ma mowy. Nie zostawię cię tu ze złamaną kostką. Poza tym, przeszkolono mnie, żebym sobie radził z niebezpiecznymi sytuacjami.
— Ale to moja wina… — zaczął Fuchida.
— Guzik prawda — warknął Rodriguez. Po czym dodał: — Jestem większy i bardziej paskudny od ciebie, Mitsuo. A teraz jazda i przestań marnować czas!
— Jak znajdziesz uprząż po ciemku? Może wisieć dwa metry od ciebie i w świetle lamp nie będzie jej widać.
Rodriguez westchnął i prawie warknął:
— Przypnij latarkę i włącz ją, zanim spuścisz uprząż.
Fuchida czuł się pokonany. Powinienem był o tym pomyśleć. To takie proste. Chyba jestem naprawdę ranny; mój umysł nie funkcjonuje jak powinien.
— Dalej — rzekł Rodriguez. — Ruszaj tyłek i uruchom wyciągarkę.
— Poczekaj — rzekł Fuchida. — Jest jeszcze coś…
— Co? — odburknął niecierpliwie Rodriguez. Fuchida zawahał się, po czym zaczął szybko mówić.
— Jeśli… jeśli mi się nie uda… jeśli zginę… czy skontaktujesz się z kimś dla mnie, jak wrócisz na Ziemię?
— Nie zginiesz.
— Nazywa się Elisabeth Vernon — mówił dalej Fuchida, jakby bojąc się, że jeśli zamilknie, nie będzie w stanie podjąć wątku. — Jest asystentką laboratoryjną na wydziale biologii uniwersytetu w Tokio. Powiedz jej… że ją kocham.
Rodriguez zrozumiał, jak ważne były słowa towarzysza.
— Twoja dziewczyna nie jest Japonką.
— To moja żona. Rodriguez cicho zagwizdał.
— Dobrze, Mitsuo, jasne, powiem jej. Ale sam jej to możesz powiedzieć. Nic ci nie będzie.
— Oczywiście, ale gdyby…
— Tak, wiem. A teraz ruszaj!
Fuchida z ociąganiem zaczął robić, co mu kazano. Bał się straszliwie różnych nieszczęść, od rozdarcia skafandra, przez zostawienie partnera w ciemności, do zamarznięcia na śmierć. A jeszcze bardziej bał się zostać i nie robić nic.
Co gorsza, było mu gorąco. Gotował się w skafandrze. Zaciskając zęby, złapał linę z całą mocą, jaką dawały siłowniki rękawic, uprzytomnił sobie jednak, że musi mieć jedną rękę wolną, żeby uruchomić przycisk wyciągarki uprzęży.
Usiłował wymacać przycisk, rozpaczliwie próbując sobie przypomnieć, który uruchamiał wyciągarkę. Znalazł go i nacisnął. Przez ułamek sekundy nic się nie stało.
Nagle coś oderwało go od półki skalnej i zaczęło wlec po twardej skale kaldery, jego skafander trzeszczał, szeleścił, szorował po szorstkiej skale.
Nigdy mi się nie uda, pomyślał Fuchida. Nawet jeśli skafander to przetrwa, uduszę się, nim dotrę na górę.
Nowy Jork
Na Manhattanie było parę minut po szóstej. Chłodny, wietrzny, deszczowy i szary dzień w Wielkim Jabłku. Tłumy ludzi przemykały koło sklepowych wystaw pełnych światełek i wystawnych świątecznych dekoracji, brnąc w zacinającym deszczu i w wilgotnych, hałaśliwych tunelach metra, śpiesząc się do domów i rodzin, kolacji i świętowania Halloween, czyli rozdawania słodyczy dzieciom.