— Wentylatory mojego skafandra szumią sobie grzecznie — rzekł. — Ale boję się, że z tą uszkodzoną kostką me będę mógł wiele zrobić.
Uszkodzoną kostkę omówili zeszłej nocy, gdy tylko Fuchida odzyskał przytomność. Vijay sądziła, że to tylko nadwerężenie, ale domagała się, żeby biolog jak najszybciej znalazł się w bazie, gdzie mogła prześwietlić mu nogę.
Jamie zdecydował, że Rodriguez przeprowadzi sam możliwie najwięcej zaplanowanych prac przed powrotem. Ich harmonogram zakładał spędzenie kolejnej połowy dnia w na szczycie góry, a następnie start wczesnym popołudniem i powrót do bazy. Powinni wówczas wylądować dobrze przed zachodem słońca.
— Ale będę szczęśliwy, jak zdejmę skafander — zwierzył się Fuchida.
— Nie będziemy za pięknie pachnieć — dodał Rodriguez. Jamie złapał się na tym, że wpatruje się intensywnie w mały ekran laptopa, próbując dostrzec coś pod szybkami hełmów. Było to oczywiście niemożliwe. Ale sądząc z tonu głosu mieli się nieźle. Strachy i zagrożenia poprzedniej nocy znikły; światło dnia i fakt, że byli stosunkowo bezpieczni, poprawiły wszystkim humor.
— Zdecydowaliśmy, że wrócę do kaldery i zamontuję porządnie na dole stację meteorologiczną, którą zostawiliśmy na brzegu.
— Żebyśmy mogli z niej dostać przyzwoite dane — dodał Fuchida, jakby bal siq, że Jamie sprzeciwi się tej decyzji.
— Naprawdę sądzicie, że powinniśmy tego próbować?
— To powinno być dość proste — rzekł beztrosko Rodriguez — jeśli tylko będę się trzymał z dala od tego przeklętego tunelu wulkanicznego.
— Czy tam, gdzie chcecie zamontować stację, jest dość światła słonecznego?
Miał wrażenie, że biolog kiwa głową w środku hełmu.
— Och tak, na brzegu jest parę godzin światła słonecznego dziennie.
— Więc będziemy dostawali dane z samej kaldery — podsunął Rodriguez.
— Niezbyt daleko w głąb — dodał Fuchida — ale lepsze to niż nic.
— Naprawdę chcecie to zrobić?
— Tak — odparli chórem. Jamie wyczuwał ich determinację. Było to małe zwycięstwo nad Olympus Mons, jakiś sposób na przekonanie samych siebie, że nie boją się wielkiego wulkanu.
— W takim razie dobrze — rzekł Jamie. — Tylko bądźcie ostrożni.
— Zawsze jesteśmy ostrożni — rzekł Fuchida.
— No, przeważnie — dodał Rodriguez ze śmiechem.
— Jak tam prognoza pogody? — spytał Craig.
— Bez zmian — odparł Dex Trumball z kokpitu łazika. Prowadził, podczas gdy Craig sprzątał po śniadaniu i składał stolik, upychając go na podłodze pod pryczami.
Craig podszedł i usiadł w fotelu po prawej stronie. Słońce stało nad wystrzępionym horyzontem.
— Chcesz, żebym poprowadził? — spytał.
— Nie ma mowy, Wiley. Mam dziś zamiar pobić międzyplanetarny rekord prędkości i rozpędzić nasze maleństwo do trzydziestu pięciu kilometrów na godzinę.
Craig zaśmiał się krótko.
— Musiałbyś mieć do tego niezły wiatr, chłopie.
— Nie, wystarczy pochyłe zbocze.
— I dużo szczęścia.
— Ja nie żartuję, Wiley. Będziemy jechać zboczem aż do Xanthe.
— Jasne — odparł Craig. — A jak będziemy mieli dobry wiatr w plecy, to pobijemy rekord.
Trumball spojrzał na niego, po czym rzekł:
— Sprawdź wiadomości, dobrze?
Były dwie, obie od Stacy. Pierwsza informowała o wypadku Fuchidy i akcji ratunkowej Rodrigueza. I odkryciu przez biologa bakterii syderofilnych. Obaj mężczyźni wysłuchali krótkiego raportu Hali, po czym spojrzeli po sobie.
Craig zagwizdał cicho.
— Zastanawiam się, jak wyglądają bokserki Mitsuo.
— Nie chcesz tego wiedzieć — odparł Craig ze śmiechem, potrząsając głową.
Druga wiadomość od Dezhurovej była prognozą pogody. Burza piaskowa rozszerzała się, ale nadal trzymała się poniżej równika.
— Dopóki trzyma się półkuli południowej, nic nam nie będzie — oznajmił radośnie Trumball.
Craig był mniej zadowolony. Patrząc na prognozę pogody, mruknął:
— Ale się rozszerza. Jeśli przekroczy równik, będziemy w niezłych tarapatach.
— Nie bądź marudny, Wiley. Ten pojazd przeżył już burzę piaskową, wiesz o tym.
— Taa, a ja skakałem z płonącej platformy wiertniczej do Zatoki Meksykańskiej, ale to nie znaczy, że chcę to robić jeszcze raz.
Odpowiedzią Trumballa było mocniejsze wciśnięcie pedału gazu. Craig patrzył, jak prędkościomierz przekracza trzydzieści jeden kilometrów na godzinę. Z cynicznym uśmieszkiem przypomniał sobie stare powiedzonko łowców nagród: możesz uciekać, ale nie ukryjesz się.
Tarawa
Peter Connors nie był na służbie. Co więcej, napawał się siedzeniem na plaży obok dwukondygnacyjnego apartamentowca, w którym mieszkał, kiedy zadzwonił telefon.
Ponieważ był szefem kontroli lotów misji na Marsie, Connors zawsze miał przy sobie telefon komórkowy, gdzie się tylko nie ruszył, choć na malutkich wysepkach atolu nie dało się naprawdę oddalić od centrum kontroli lotów.
Leżał wygodnie na starym kocu, z piętami wbitymi w miękki biały piasek, słuchając, jak słońce uderza rytmicznie o rafę i wtedy zapiszczał malutki telefon. Dźwięk był natarczywy, choć stłumiony przez plastykową plażową torbę.
Wzdychając z rezygnacją, Connors usiadł i zaczął grzebać w torbie. Miał ze sobą przystawkę wideo, ale z niej nie korzystał, chyba że musiał obejrzeć jakieś dane.
— Connors — rzucił ostro. Mewa zatoczyła pętlę nad plażą, szukając resztek.
— Mówi doktor Li Chengdu — rozległ się głos chińskiego naukowca, tak wyraźny, jakby Li stał tuż obok niego.
— Doktor Li! Jak się pan ma? — Connors od razu przybrał pozycję pionową.
— Na zdrowie nie mogę narzekać. A pan?
— Znakomicie, dziękuję — odparł grzecznie Connors. W rzeczywistości od lądowania nie udało mu się solidnie wyspać, przez co wciąż był półprzytomny.
— Chciałem pana poinformować o potencjalnym problemie — oznajmił głos Li, płaski i spokojny, bez śladu emocji.
— Problemie?
— Być może jestem nadmiernym pesymistą, ale pan jest bliższym przyjacielem Jamiego Watermana niż ja, więc…
— Problem z Jamiem? — Connors o mało nie podskoczył.
— Nie z nim. Ale związany z nim.
— Co pan chce przez to powiedzieć?
Li wahał się tylko przez ułamek sekundy.
— Jak pan wie, jestem członkiem rady doradczej komisji Międzynarodowego Konsorcjum Uniwersytetów do spraw ekspedycji na Marsa.
— MKU, tak.
— Właśnie zadzwoniła do mnie przewodnicząca komisji profesor Quentin z Cambridge.
— Wiem, kim jest — rzekł Connors, zastanawiając się, kiedy Li dojdzie do sedna sprawy.
— Do niej, z kolei, zadzwonił pan Trumball.
Ach tak, pomyślał Connors. Człowiek-skarbonka czymś się wkurzył.
— Pan Trumball — mówił dalej Li — sugeruje, że należy odwołać Watermana ze stanowiska dyrektora misji.
— Odwołać? — warknął Connors. — To jakieś gów… jakaś bzdura.
— Pan Trumball bardzo nalegał.
— W jaki sposób chce odwołać Watermana, kiedy ekipa jest nadal na Marsie?
Tym razem wahanie Li było bardziej widoczne.
— To może mieć wpływ na finansowanie następnej ekspedycji, to chyba jasne.