— A cóż takiego, u licha, wkurzyło Trumballa? — dopytywał się Conors, zapominając o zwyczajowym szacunku dla człowieka, który był dyrektorem misji podczas pierwszej ekspedycji.
— To nie jest dla mnie całkowicie jasne.
— Co więc możemy w tej sprawie zrobić?
— Jeszcze nie wiem. Pomyślałem jednak, że jako przyjaciel Watermana, chciałby pan go o tym poinformować. Przygotować, że tak powiem.
— Chce pan powiedzieć: przekazać mu złe nowiny.
— Nie, nie! Jego odwołanie nie jest konieczne. Tak naprawdę, to komisja MKU będzie wolała zatrzymać go na tym stanowisku. Pomyślałem tylko, że dobrze byłoby, by wiedział, co się tu dzieje.
Connors skinął głową.
— Dobrze. Rozumiem.
— Dziękuję panu — oparł Li i rozłączył się.
Connors siedział przez chwilę na piasku i myślał. Komisja może i woli zatrzymać Jamiego, jeśli jednak stary Trumball narobi wystarczającego szumu, wywalą Jamiego tylko po to, żeby stary dureń był zadowolony. Jeśli przyjdzie im wybierać między Jamiem a forsą na następną wyprawę, wybiorą forsę. Będą musieli.
Soi 50: Popołudnie
Jamie włożył skafander i wyszedł na zewnątrz obserwować powrót samolotu. Nie ma problemów z pogodą, pomyślał. Mimo burzy piaskowej, szalejącej po półkuli południowej, niebo było czyste i jasne, może o jeden odcień ciemniejsze niż zwykły pomarańczowy beż, ale czyste i całkowicie bezchmurne. Delikatnego beżu nad jego głową nie mącił ani jeden malutki cirrus.
Powinienem być w środku i analizować dane ze stacji ustawianych przez Dexa i Oposa na ich trasie, powiedział sobie. Albo skończyć badania stratygraficzne terenu wokół bazy. Projekt Dexa.
W ich danych geologicznych objawiła się poważna niespójność, problem, który coraz bardziej martwił i denerwował naukowców na Ziemi. Wszyscy zgodzili się, że kiedyś Mars był bardziej ciepły i wilgotny. Na północnej półkuli był kiedyś ocean, a przynajmniej płytkie, szeroko rozlane morze. Tylko że to było setki milionów lat temu, może nawet miliardy lat.
Mimo to dane zbierane przez badaczy zaciemniały ten obraz. Stacje geometeorologiczne, próbki z odwiertów, dane z dryfujących balonów — wszystko wskazywało, że dzisiejszy Mars jest pod powierzchnią jałowego piasku znacznie cieplejszy niż powinien. Z wnętrza planety napływało więcej ciepła, niż oczekiwali tego geolodzy. Znacznie więcej.
Mars był mniej ciepły niż sto milionów lat temu, co jest w geologii stosunkowo krótkim okresem. Szerokie, płytkie morze istniało znacznie dłużej, niż ktokolwiek mógł się spodziewać, jeśli tylko wierzyć danym.
Naukowcy nie lubią zmieniać opinii, nie bardziej niż teologowie i kierowcy ciężarówek, jeśli jednak fakty przeczą ich przekonaniom, nie mogą się przed nimi ukryć ani wygodnie ich zignorować. Fakty wydawały się mówić, że Mars był cieplejszy i bardziej wilgotny przez znacznie dłuższy okres czasu, niż dotąd przypuszczano. O wiele dłuższy. To nie miało sensu. Obalało wszelkie starannie skonstruowane teorie o przeszłości czerwonej planety. Na to jednak wskazywały uzyskiwane właśnie dane.
W przypadku wątpliwości, jeśli dane i teorie do siebie nie pasują, należy poszukać następnych danych. Naukowcy na Ziemi zasypywali badaczy na Marsie żądaniami przysyłania większych ilości danych, więcej faktów, więcej informacji o historii Marsa. Zanim mogli choć pomyśleć o porzuceniu swoich dopieszczonych teorii, domagali się, upominali, walczyli o kolejne liczby.
Jamie wiedział, że powinien dołożyć wszelkich starań, żeby zaspokoić żądania z Ziemi. Niespójności w obrazie geologicznym martwiły go tak samo, jak naukowców, którzy zostali na błękitnej planecie. Nie robił jednak nic, stojąc przed kopułą i wypatrując pojawienia się powracającego samolotu. I myśląc o wiosce na klifie. Nie mogę zacząć ekspedycji do Wielkiego Kanionu, dopóki Dex i Opos nie wrócą, myślał. Nie mogę porzucić moich obowiązków i pojechać na poszukiwania, których nawet nie ma w planie misji.
Czuł jednak zew niszy położonej wysoko na ścianie kanionu. Czuł się, jakby wzywali go przodkowie. Jakby po raz pierwszy dziadek zabrał go do wioski Starych, w Mesa Verde.
— Twoi przodkowie wybudowali tu domy dawno, dawno temu, Jamie — rzekł dziadek Al.
— To nie byli nasi przodkowie — odparł Jamie z całą pewnością dwunastolatka. — Jesteśmy Nawaho, a oni to Anasazi.
— Ale byli naszym przodkami — upierał się Al. — Anasazi oznacza Starych.
Młody Jamie z uporem potrząsnął głową.
— Nasz lud przybył tu, kiedy oni odeszli, dziadku. Czytałem o tym w książkach od ciebie.
Al zaśmiał się łagodnie i mruknął:
— Ach, pisarze. Co oni tam wiedzą?
Może Al miał rację, rozmyślał Jamie. Może wszyscy jesteśmy spokrewnieni. Nawet tu, na Marsie.
Jego wzrok przyciągnął ruch na ciemniejącym niebie. Przebłysk słońca, nic innego. Jamie przyglądał się miedzianej kopule nad głową i nic nie zobaczył.
Kolejny błysk i tym razem jego oko to wyłapało. Samolot przybrał wyraźną formę i zataczał kręgi na niebie. Jamie nie spuszczał z niego wzroku, bał się, że znów go zgubi. Odruchowo dotknął nadgarstka i przełączył na częstotliwość komunikacyjną.
— Przygotowuję się do podejścia do lądowania — głos Rodrigueza brzmiał spokojnie, chłodno, profesjonalnie.
— Zrozumiałam, przygotowanie do podejścia — Stacy Dezhurova brzmiała równie sztywno i formalnie.
Jamie słuchał i obserwował, jak samolot przybiera kształt na beżowym niebie, a gdzieś głęboko w duszy zastanawiał się nad tym, jakim cudem jest fakt, że stoi na Marsie, a dwaj badacze właśnie wracają z wyprawy do najwyższej góry w Układzie Słonecznym.
Rodriguez upierał się, żeby wszyscy trzymali się od nich z daleka, gdy on i Fuchida zdejmowali skafandry.
— Nie życzę sobie żadnych dowcipów o śmierdzielach — ostrzegł.
Jamie pozwolił im wejść natychmiast do bazy, bez rozładowywania samolotu. Biolog opierał się mocno na Rodriguezie, używając go jako kuli. Stacy Dezhurova wyszła na zewnątrz, by pomóc Jamiemu przenieść pojemniki z próbkami Fuchidy, zaś dwaj mężczyźni zdjęli skafandry i ruszyli prosto pod prysznic. Dopiero potem Fuchida pozwolił Vijay obejrzeć swoją kostkę.
Pierwszą rzeczą, jaką zrobili Jamie i Dezhurova, było właściwe przymocowanie samolotu. Choć marsjańska atmosfera była bardzo rzadka i nawet solidny podmuch nie zdołałby unieść samolotu, mieli w perspektywie nadciągającą burzę i nie chcieli podejmować żadnego ryzyka: samolot musiał być solidnie umocowany.
Po przeniesieniu próbek Fuchidy do śluzy kopuły, Stacy rzekła:
— Powinnam sprawdzić samolot, upewnić się, czy wszystkie systemy wyłączono prawidłowo.
— Dobrze — zgodził się Jamie. — Ja zaniosę pojemniki Mitsuo do środka.
Trudy Hali czekała z niecierpliwością i porwała próbki Fuchidy jeszcze ze śluzy. Zaniosła je do laboratorium biologicznego, a Jamie w tym czasie ściągał skafander.
Vijay weszła do śluzy, gdy zdejmował hełm.
— Jak kostka Mitsuo?
— Paskudnie skręcona, ale nie ma złamania czy śladu pęknięcia.
— Dobrze — odparł Jamie, zdejmując rękawice.
Przez chwilę obserwowała go w milczeniu, z zabawnym uśmieszkiem na ustach.
— Pomóc ci w rozbieraniu?
Jamie poczuł, że marszczy brwi. Miała sposoby na zawstydzenie go, które były, no… zawstydzające.
— Nie rzucę się na ciebie, Jamie — powiedziała cicho, pomagając mu zdjąć twardą skorupę skafandra przez głowę.