Выбрать главу

Na porośniętej szczeciną twarzy Craiga wykwitł uśmieszek.

— Nieważne, jak daleko jest, ale wygląda OK, nie? Dex skinął głową i przyznał:

— Tak, wygląda OK.

Burza piaskowa na południowej półkuli wreszcie ucichła, według ostatniego raportu meteorologicznego. Craig pozwolił sobie wyrazić ulgę. Trumball, równie uradowany z tego, że burza w nich nie uderzyła, zachowywał się bardziej powściągliwie.

— Nawet gdyby przekroczyła równik, moglibyśmy ją ominąć.

— Nie wiem, Dex — rzekł przytomnie Craig. — Te burze trwają tygodniami.

— Nie o tej porze roku.

— Jasne. A w Kalifornii nigdy nie pada deszcz.

Trumball wstał i potoczył się do tyłu łazika w okolice śluzy, gdzie znajdowały się stojaki ze sprzętem, trzymając się uchwytów. Craig manewrował łazikiem po polu skalnym, w końcu wjeżdżając na gładszy, lekko podwyższony teren. Generator nabierał kształtu w oczach, wysoka wieża z polerowanego aluminium odbijająca poranne słońce, na trzech smukłych metalowych nogach, z dyszami silników rakietowych wystającymi od spodu pojazdu.

— No, dalej — odezwał się Trumball z końca pojazdu. — Popędź go trochę. Musimy trochę nadgonić.

— Tak, żeby pogubić koła? — sprzeciwi! się Craig. — Kolejne pół godziny nas nie zbawi.

Trumball mruczał coś do siebie, gdy sprawdzał sprzęt wideo. Zewnętrzne kamery rejestrowały wszystko; widoki będą nie tylko frajdą dla geologów badających Marsa, ale doskonałym materiałem dla wycieczek VR, które Dex będzie nadawał na Ziemię.

Nim Craig zatrzymał łazik przy generatorze, Dex był odziany w skafander i wchodził do śluzy.

— Czekaj chwilę, chłopie — zawołał Craig. — Nigdzie nie wyjdziesz, zanim nie sprawdzę ci skafandra.

— Oj, przestań, Wiley, sam przerobiłem listę kontrolną. Przestań być małostkowy.

Craig nie dawał się jednak zbyć. Sprawdził szybko lecz starannie skafander Trumballa, po czym oznajmił, że ten jest gotów do wyjścia.

— Zawołam, kiedy włożę skafander, żebyś mógł wrócić i sprawdzić mój.

— Dobra, dobra.

Generator pracował, pobierając wodę z odwiertu wykonanego do poziomu wiecznej zmarzliny zdalnie pod nadzorem Craiga, pobierając rzadkie marsjańskie powietrze i automatycznie oddzielając składniki.

Nim Crag wynurzył się ze śluzy i stanął na rdzawym gruncie, Trumball zdołał już ustalić, że zbiorniki z wodą i metanem są prawie pełne.

— Świetnie, doskonale — rzekł Wiley. — Teraz zatankujemy.

Zajęło to ponad godzinę. Craig obsługiwał węże i obserwował mierniki, Dex przekazał” na Tarawę kolejną sesję VR: nieustraszeni badacze wyrąbujący sobie drogę przez marsjańską puszczę dotarli do generatora paliwa. A teraz po Pathfindera!

Kiedy już wspięli się z powrotem do łazika, Dex szybko wyskoczył ze skafandra i poszedł do kokpitu. Szybki rzut oka na wskaźniki poinformował go, że wszystko świeci na zielono, z wyjątkiem czerwonego światełka ogniw paliwowych. Zmienimy to na zielone, powiedział sobie. Jak tylko Wiley rozłoży elektrolitycznie wystarczającą ilość wodoru, żeby je napełnić.

Przed zachodem słońca znajdowali się już w drodze do Ares Vallis, a generator znikł za horyzontem. Dex prowadził, Craig siedział z tyłu, grzebiąc w ogniwach paliwowych.

— Nie przeciekają? — zawołał Trumball przez ramię. Zrezygnowane westchnienie Craiga doleciało z tylnej części modułu.

— Szczelne spawy, a niech mnie — warknął.

— Co się stało?

— Te cholerne naczynia Dewara mają utrzymać ciekły wodór — odparł Craig, kopiąc pojemnik z nierdzewnej stali po podłodze łazika.

— No i?

— Spawy ciekną jak sito potraktowane serią z cekaemu.

— Dalej ciekną?

— Czy papież jada spaghetti?

— Jak bardzo?

Craig przecisnął się do kokpitu i opadł na fotel po prawej stronie.

— Muszę coś policzyć, ale dobrze to nie wygląda. Bez komputera nic nie wymyślę.

Trumball zauważył, że Craig jest bardziej zły niż zmartwiony. Poradzimy sobie bez ogniw paliwowych, pomyślał. Do licha, radzimy sobie bez nich już przez tydzień. Ale jednak trzeba by pozbyć się tego czerwonego światełka z kokpitu.

— Najnowsze ogniwa paliwowe, z jakich korzystają na Ziemi, przechowują wodór w nanorurkach — mruczał Craig. — Nanorurki się sprawdzają, chłopie. Nasiąkają wodorem molekularnym jak gąbka i mocno go trzymają. A my mamy tylko te przeciekające naczynia Dewara.

Słońce było już blisko horyzontu, jak zobaczył Dex. Cienka kreska chmur w górze odbijała jasnoczerwone refleksy.

— Będziemy mieli piękny zachód słońca, Wiley. Craig podniósł wzrok znad komputera.

— Tak, cudny. Przypomina mi Houston. Mieliśmy tam przepiękne zachody słońca dzięki zanieczyszczeniom wyrzucanym w powietrze przez rafinerię.

Trumball zaśmiał się.

— Tu nie ma fabryk.

— Nie, ale… — Craig nagle zamarł.

— O co chodzi, Wiley?

— Te chmury.

Rozległ się brzęczyk radia. Trumball wdusił brzęczyk odbioru i na ekranie pojawiła się poważna twarz Stacy Dezhurowej.

— Najnowszy raport meteorologiczny — rzekła, a wyglądała na zmartwioną. — Pojawiła się nowa burza piaskowa, tym razem na półkuli północnej.

— Gdzie? — spytał Trumball.

— Dokładnie tam, gdzie jedziecie — nadeszła odpowiedź.

Soi 56: Wieczór

Jamie patrzył na ekran z mapą pogody. Nałożył na nią pozycję i wykres trasy łazika Trumballa i Craiga. Burza ich dopadnie, pomyślał.

— Co chcesz zrobić? — spytała Stacy Dezhurova ze swojego fotela przy konsoli łączności.

Jamie spojrzał na nią. Wyglądał na zatroskanego.

— Są dalej niż w połowie drogi do Pathfindera — odparł, głośno myśląc. — Jeśli powiem im, żeby zawrócili i ruszyli w stronę generatora, burza i tak w nich uderzy.

— Więc sądzisz, że powinni jechać dalej?

— Burza idzie ze wschodu na zachód; oni jadą z zachodu na wschód. Mogą przez nią przejechać.

— Zakładając, że będą mogli jechać, kiedy burza uderzy.

— Jeśli nie, muszą przeczekać.

Dezhurova skinęła głową, a jej zwykle ponura twarz była mocno zatroskana.

— Gdybyśmy tylko mogli przewidzieć rozmiary tej burzy — mruknął Jamie. — Do licha! Badamy marsjańską pogodę od ponad dwudziestu lat, a dalej nie umiemy zrobić solidnej prognozy.

Stacy uśmiechnęła się słabo.

— Ziemską pogodę bada się od prawie dwóch stuleci, a mimo to meteorologowie też nie umieją zrobić solidnej prognozy, Jamie.

— Może nie będzie aż tak źle, jak to wygląda — rzekł, przypominając sobie burzę, którą sam przetrwał. — Jeśli się przymocują, nic im nie będzie.

— A jeśli burza się rozrośnie? Te wielkie trwają tygodniami albo miesiącami.

Jamie skrzywił się i rzekł:

— Ta nie wygląda tak źle. Jak na razie.

— Ta na południowej półkuli trwała przez tydzień — odparła Dezhurova.

— Wiem — przyznał, wpatrując się w mapę pogody, jakby chciał ją zmusić do ujawnienia jakichś tajemnic intensywnym patrzeniem.

Dezhurova umilkła, pozwalając Jamiemu pogrążyć się we własnych myślach. Jamie wreszcie wstał i rzekł:

— Pogadamy o tym przy kolacji. Każdy rzuci jakimś pomysłem.

Pomysłów prawie nie było. Omówili sytuację przy kolacji, przemielając jedną opcję za drugą. Wszystko sprowadzało się do wyboru między pozwoleniem Craigowi i Trumballowi na dalsząjazdę prosto w serce burzy albo nakazanie im powrotu do generatora, żeby tam burza ich złapała.