— A co za różnica? Craig zaplótł ręce piersi.
— Pewnie żadna.
— To jeden przecinek piętnaście mili lądowej.
— Jest o piętnaście procent dłuższa od mili lądowej?
— Zgadza się.
Trumball poczuł rozdrażnienie. Co za różnica, skoro jadą prosto w burzę piaskową. I to dużą.
— Więc przeczekanie burzy zajmie nam jakieś dwa sole.
— Jeśli będziemy tkwić w jednym miejscu, to tak.
Craig spojrzał na Dexa, po czym znów skoncentrował się na jeździe.
— Chcesz jechać dalej?
— Czemu nie? Dopóki panele słoneczne działają, czemu nie mielibyśmy jechać dalej? Wydostaniemy się z tego bałaganu najszybciej, jak się da.
— Hm — Craig zastanawiał się. — Do licha, przyjemnie się tu jedzie. Ładny, płaski teren.
Teren na zewnątrz nie był całkowicie pozbawiony skał, ale był o wiele bardziej otwarty i płaski niż upstrzona głazami równina Xanthe, którą już przebyli. Grunt lekko opadał aż do nizin regionu Ares Vallis.
— Zrobimy z tego szlaku trasę turystyczną, Wiley — rzekł Dex, głównie po to, żeby przestać myśleć o złowieszczej chmurze nad horyzontem.
— Chcesz zbudować tu drogę?
— Droga niepotrzebna. Zrobimy kolejkę linową jak na Księżycu. Tylko słupy co kilkaset metrów i lina między nimi. Wagoniki wieszamy na linie i zzziut! — Dex machnął ręką.
Craig podjął grę.
— I kabel doprowadzający elektryczność do wagoników, co?
— Tak — odparł Dex, próbując nie patrzeć na horyzont. — W każdym wagoniku parędziesiąt osób. Wagoniki hermetyczne jak statek kosmiczny, mające własne zapasy powietrza, ogrzewanie, jak ten łazik.
— I przesuwające się nad ziemią.
— Będą jeździć o wiele szybciej. Jakieś sto kilosów na godzinę. Nie spuszczając wzroku z przedniej szyby, Craig rzekł cicho:
— Szkoda, że teraz takiej nie mamy.
Dex wyjrzał na zewnątrz. Potężna chmura pyłu pędziła prosto na nich jak horda mongolskich zdobywców. Jeszcze trochę i dopadnie ich, a wtedy znajdą się w kompletnych ciemnościach.
Zadrżał odruchowo.
Jamie był na zewnątrz z Rodriguezem, mocując samoloty dodatkowymi linami, kiedy nadeszła wiadomość od Connorsa. W skafandrze Jamie nie widział byłego astronauty, słyszał tylko jego karmelowy baryton. Głos Connorsa brzmiał, jakby jego właściciel był poważnie zmartwiony i zatroskany.
— On wkroczył na wojenną ścieżkę, Jamie. Właśnie dowiedziałem się od doktora Li. Stary Trumball zadzwonił do niego i zrobił awanturę. Dzwoni do wszystkich z rady MKU. Bóg raczy wiedzieć, do czego zmierza.
Jamie poprosił o przekierowanie wiadomości Connorsa na prywatną częstotliwość, więc mógł wysłuchać jej sam.
— Tylko tego mi trzeba — mruknął, mocując linę trzymającą skrzydło samolotu do trzpienia zamocowanego w gruncie.
Głos Connorsa mówił dalej, niezrażony, z odległości stu milionów kilometrów.
— Rozmawiałem z paroma członkami rady. Nikt z nich nie chce cię odwoływać, ale boją się Trumballa. Musiał im już zagrozić, że odetnie fundusze na następną ekspedycję.
Wyprostowanie się w skafandrze nie było łatwe. Jamie złapał się na tym, że sapie z wysiłku. Spojrzał w kierunku kopuły. Fuchida i Dezhurova byli w kopule ogrodowej, starannie sprawdzając, czy plastykowa powłoka nie ma jakichś miniaturowych dziurek czy fałd, które mógłby rozedrzeć wiatr.
Kiedy wiatr zacznie wiać, czy niesione nim cząsteczki pyłu będą miały dość siły, by przedrzeć się przez powłokę bąbla? — zastanawiał się. Mało prawdopodobne, ale szansa przebicia przez meteoroid też była coś jak jeden do zyliona.
Connors mówił dalej.
— Odbyłem długą rozmowę z ojcem DiNardo. On jest doskonałym politykiem, jak to jezuita. Mówi, że powinieneś siedzieć cicho i zignorować całą aferę. Pewnie wszystko się skończy, jak będzie po burzy i do Trumballa dotrze, że jego synalkowi nic się nie stało.
Jamie skinął głową wewnątrz hełmu, podszedł do drugiego skrzydła samolotu i zaczął dociągać liny, które były już przymocowane.
— DiNardo mówi — gadał dalej Connors — że nie powinieneś nawet myśleć o podaniu się do dymisji, chyba że Trumball będzie naciskał nawet po burzy i stanie się jasne, że reszta rady stoi po jego stronie.
— Dymisji? — rzekł na głos Jamie. — On sądzi, że powinienem podać się do dymisji?
Connors kontynuował swój raport odmalowany w czarnych barwach, przypominając Jamiemu parę razy, jaką przykrość sprawia mu zawracanie głowy tymi manewrami politycznymi, ale sądzi, że Jamie powinien o tym wiedzieć. Wreszcie rzekł:
— I to jak dotąd wszystko. Poczekam na twoją odpowiedź. Przypilnuj, żeby była oznakowana jako poufna i nikt się do niej nie dobrał. A przynajmniej nikt nie powinien się do niej dobierać. Nie wiem, ilu z pracujących tutaj, donosi Trumballowi.
Cudowne nowiny, rzekł Jamie w duchu.
— Cóż, dobra, to już wszystko, chłopie. Czekam na twoją odpowiedź. Na razie!
Na wschodzie niebo zaczęło ciemnieć. A może to tylko moja wyobraźnia? — zadał sobie w duchu pytanie. Sprawdzę przyrządy, gdy wrócę do kopuły. Burza tędy przejdzie, ale chyba jest jeszcze za wcześnie, żeby ją zobaczyć. A ja mam do czynienia z kolejną burzą, z burzą polityczną na Ziemi.
Nawahowie wierzyli, że chmury są duszami zmarłych, przypomniał sobie Jamie. Czy przyjdziesz odwiedzić mnie jako chmura, dziadku? Czy będą to duchy Długiego Marszu, przybywające, by zemścić się na białych, którzy pozbawili ich ziemi?
Potrząsnął głową, żeby odsunąć takie irracjonalne myśli, po czym spojrzał na klawiaturę radiową na nadgarstku skafandra. Powiedział wyraźnie:
— Wiadomość osobista do Pete’a Connorsa, Tarawa. Pete, dostałem wiadomość. Właśnie przygotowujemy się tu to burzy, więc nie ma czasu na długie gadanie. Chcę nad tym wszystkim pomyśleć, zanim odpowiem. Dzięki za nowiny. Jeszcze się do ciebie zgłoszę.
Do licha, pomyślał, gapiąc się na wschodni horyzont. Rzeczywiście wygląda, jakby się chmurzyło. Może burza przemieszcza się szybciej. To by była dobra nowina — przetoczy się nad Dexem i Craigiem i wcześniej ich uwolni.
Ruszając z powrotem do śluzy, Jamie rozmyślał: Czemu Trumball jest taki wściekły? Dlaczego chce mnie pozbawić stanowiska dyrektora misji? Uprzedzenia? Zwykła złośliwość? Czy może to taki typ, który jest bardzo nieszczęśliwy, gdy wszyscy nie zatańczą, jak im zagra?
I wtedy Jamie usłyszał szept dziadka: wyobraź sobie, że jesteś na jego miejscu. Dowiedz się, co go trapi.
Dobrze, dziadku — odparł w duchu. Co trapi staruszka?
Jego syn jest w niebezpieczeństwie, nadeszła błyskawiczna odpowiedź. Martwi się o bezpieczeństwo Dexa. To naturalne. To jest dobre.
Przecież Trumball wiedział, że eksploracja Marsa wiąże się z pewnym ryzykiem. Może nigdy nie przypuszczał, że jego syn będzie musiał stanąć w obliczu niebezpieczeństwa jak wszyscy inni.
Popierał ekspedycję po Pathfindera. Tylko że nie sądził, że jego syn tam pojedzie i znajdzie się w niebezpiecznej sytuacji. A teraz wie, że stało się inaczej i boi się. Siedzi w biurze w Bostonie, a jego syn jest w środku burzy piaskowej sto milionów kilometrów od niego i nic nie może z tym zrobić.
Może tylko wściekać się i wyładowywać na najbardziej wygodnym z dostępnych celów, dyrektorze misji, który pozwolił jego synowi wpakować się w niebezpieczeństwo. Jest na mnie wkurzony, bo nie może nic zrobić w tej sytuacji. Boi się i jest sfrustrowany, próbuje rozwiązać ten problem tak, jak zawsze to robił: wyrzucając faceta, na którego jest wściekły.