— Na pewno nie Anastazja — szybko odparła Dezhurova.
— I nie Nastazja. Jest za skomplikowane.
— A ja uważam, że Anastazja to bardzo ładne imię — wtrącił Rodriguez. — Mnie się podoba.
— To możemy cię tak nazywać — odparowała Dezhurova. Wszyscy się zaśmiali. Nieco za nerwowo.
Jamie zastanawiał się, czy powinien im powiedzieć o planach Trumballa — odwołaniu go ze stanowiska dyrektora misji. To ma dla nich takie samo znaczenie jak dla mnie. A nawet większe.
Milczał jednak, nie chcąc wciągać ich w polityczne rozgrywki mające miejsce na Ziemi. To inny świat, powiedział sobie. Mamy tu własne problemy, własną rzeczywistość.
Wszystko wydało mu się tak nierealne, odległe i niematerialne. Jak opowieści o duchach, które wymyślał dla niego dziadek, gdy Jamie był małym chłopcem. Jak legendy o Pierwszym Mężczyźnie i Pierwszej Kobiecie, kiedy świat był nowy.
To jest nowy świat, uświadomił sobie. Mars. Nowy, czysty i pełen tajemnic. Nie mogę pozwolić, żeby Dex i jego tatuś zmienili planetę w kurort. Nie mogę im pozwolić na to, żeby zrujnowali ten świat tak, jak zniszczyli świat Ludu. I dlatego muszę z nimi walczyć.
Ogarnęło go nowe zrozumienie. Jakby zgubił się w puszczy i nagle pojawiła się przed mm ścieżka, ścieżka do harmonii, piękna i bezpieczeństwa.
Nie mogę im pozwolić na przywożenie tu turystów. Nie mogę pozwolić, żeby zaczęli niszczyć naturalne środowisko i budować tu miasta i kolonie. Przywozić wspinaczy na Olympus Mons. Budować stoki narciarskie. Muszę z nimi walczyć. Ale jak?
— Posłuchajcie tylko!
Jamie natychmiast powrócił myślą do mesy, kopuły i pięciu badaczy — współuczestników ekspedycji. Wiatr przybrał wyższy ton. Jamie patrzył na ich twarze — zapatrzyli się w cienie u szczytu kopuły. Coś złowieszczo zatrzeszczało.
Kopuła jest całkowicie bezpieczna — powiedział Fuchida w przestrzeń. — Została tak zaprojektowana, że może wytrzymać najsilniejszy wiatr, jaki kiedykolwiek odnotowano na Marsie, ze sporym marginesem bezpieczeństwa.
— Więc skąd ten odgłos? — spytała Trudy Hali, cichym, bezbarwnym głosem.
— Kopuła jest trochę elastyczna — wyjaśnił Jamie. — Nie ma się czym przejmować.
— Czyżby? — Trudy nie wyglądała na przekonaną. Jamie uśmiechnął się do niej.
— Ależ tak. Gdyby nie była trochę elastyczna, mogłaby rozpaść się pod naporem wiatru.
— Jak potężny dąb i malutka sadzonka — dodała Vijay.
— Och, wiem, na czym to polega. Dąb opiera się huraganowi i zostaje wyrwany z korzeniami, a mała sadzonka ugina się z wiatrem i przetrwa.
— Otóż to.
Dezhurova wstała od stołu.
— Sprawdzę, co widać przez zewnętrzne kamery i zobaczę, czy pył je już zasypał, czy nie.
— Dobry pomysł — odparł Jamie i również wstał. — Pogadam z Wileyem i Dexem, zobaczę, jak sobie radzą.
Vijay zwróciła się do Fuchidy.
— Jak kostka?
— Nieźle — odparł biolog. — Nawet nie boli bardzo, jak na niej stoję.
— To sprawdźmy jeszcze raz ogród, zanim pójdziemy spać. Jamiemu wydało się, że Stacy powstrzymała cyniczny uśmieszek w odpowiedzi na wzmiankę Vijay o spaniu.
Rodriguez wstał.
— Trudy, idziemy. Zagrasz ze mną w partyjkę Kosmicznej bitwy.
— Nie, nie gram z tobą, Tommy. Jesteś za dobry. Poza tym nie umiałabym się skoncentrować przy tej całej burzy na zewnątrz.
Rodriguez podszedł do jej krzesła.
— No, chodź. Dam ci tysiąc punktów jako fory. Będzie fajnie. Przestaniesz myśleć o burzy.
Wstała. Jak sądził Jamie, niechętnie.
Jamie cieszył się, że prąd daje im reaktor atomowy, któremu burza nic nie zrobi. Poszedł za Stacy do centrum łączności, zmuszając się, by nie obejrzeć się za Vijay.
Dex patrzył na pusty ekran łazika i miał wrażenie, że nadal widzi na nim obraz ojca, jak światło lampy błyskowej na siatkówce albo niepokojącą obecność jakiejś potężnej istoty.
On chce załatwić Jamiego, uświadomił sobie Dex. On go chce załatwić, ale nie wspomniał ani słowem, kim miałby go zastąpić.
Dex rozsiadł się wygodnie w wyściełanym fotelu i czuł, jak myśli tańczą mu pod czaszką. Czy ja mógłbym to zrobić? Odpowiedź nadeszła natychmiast. Oczywiście, że tak. Mógłbym dowodzić tą operacją bez najmniejszego kłopotu. Ale czy reszta będzie mnie słuchać? Zwłaszcza przekonana, że pociągnąłem z ojcem za sznurki, żeby wygryźć Jamiego?
To ryzykowne, pomyślał. Myśl o otrzymaniu stanowiska dyrektora misji wypełniła Dexa przyjemnym, ciepłym uczuciem dumy. Będą mnie słuchać. Muszą. W końcu to nie mój ojciec mnie nominuje, ale cała rada MKU będzie musiała za tym głosować. Może wybory będą musiały być jednogłośne.
Czy tata wyniesie mnie na to stanowisko? Czy mi ufa? Czy będzie to kolejny sposób na trzymanie mnie pod kontrolą?
Jezu Chryste, pomyślał. Jestem na Marsie, a nadal podskakuję jak jego pieprzona marionetka!
Craig pojawił się w śluzie, tupiąc.
— Straszny pył na zewnątrz — powiedział, unosząc wizjer hełmu Dex ruszył, by mu pomóc, ale Craig odkrzyknął:
Poradzę sobie. Tylko samo odkurzanie trochę mi zajmie. Dex podszedł do niego mimo to i pomógł mu zdjąć plecak. Był całkowicie pokryty różowawym pyłem. Nawet hełm.
— Zasypie nas — usłyszał własny głos. Żałował, że brzmi, jakby się trząsł.
— Spójrz na to od tej strony — rzekł beztrosko Craig. — Zakryje na dobre panele słoneczne. Wiatr może i jest hałaśliwy, ale nie ma w nim siły.
— To dobrze.
Właśnie zaczęli jeść kolację, kiedy rozległ się brzęczyk radia. Dcx wstał i poszedł do kokpitu. Usiadł na fotelu kierowcy i wdusił klawisz odbioru.
Ekran wypełniła poważna, ogorzała twarz Jamiego Watermana. Obraz był ziarnisty, upstrzony zakłóceniami.
— Hej, Dex. Jak wam leci? Właśnie jemy, wodzu.
— Tu też zaczyna dmuchać — mówił dalej Jamie. — Zgodnie z ostatnim raportem meteorologicznym, będziecie siedzieć w burzy co najmniej przez cały jutrzejszy dzień.
Dex skinął głową. Widział raport meteorologiczny, a nawet uważnie go przestudiował.
— Jak się sprawują akumulatory?
— Ciągniemy na ogniwach paliwowych. Wiley zdecydował, żeby je wykorzystać do końca, zanim przejdziemy na akumulatory.
— Dobry pomysł.
— Co się tam dzieje?
Jamie zastanowił się przez sekundę.
— Wszystko gra. Przywiązaliśmy, co się dało. Ale noc będzie głośna.
Wbrew sobie, Dex zaśmiał się szyderczo.
— Mnie to mówisz?
— Namiar telemetryczny dociera jak trzeba — rzekł Jamie. — Dane płyną ładnie.
— Świetnie.
— Transmisja pewnie będzie coraz gorsza w miarę narastania zwałów pyłu na antenach.
— Wiem — Dex zaczął odczuwać rozdrażnienie. Jamie tak sobie gada, żeby napawać się brzmieniem własnego głosu.
— Nie przychodzi mi go głowy, co jeszcze mógłbym dla was zrobić — powiedział w końcu. — Żałuję, że nie kazałem wam zawrócić do generatora.
Dex powstrzymał się od stwierdzenia „ja też”. Zamiast tego zbliżył się do obrazu Jamiego na ekranie i rzekł tak radośnie, jak tylko zdołał:
— Jakoś sobie radzimy. A jak burza ucichnie, będziemy trochę bliżej Pathfindera.
Jamie znów milczał przez moment. W końcu rzekł:
— Już za późno na gdybanie. Powodzenia Dex, przekaż Wileyowi, że trzymam za was kciuki.