Выбрать главу

— Dzięki. Zgłoszę się rano.

— Jeśli anteny będą jeszcze działały — rzekł Jamie.

— Najwyżej je oczyścimy — odparł ostro Dex.

— Dobrze. W porządku. Dobranoc.

— Dobranoc. Dex wdusił klawisz zakończenia odbioru. Jezu, on mówił, jakby już nigdy miał nas nie zobaczyć.

I wtedy nadeszła myśclass="underline" a może tego chce. Pozbyć się mnie. Nie, to do niego niepodobne. Ale w jego sytuacji ja właśnie tak bym się czuł.

Zapis w dzienniku

Nienawidzę tej burzy. Wszyscy inni udają, że się nie boją, ale przecież ja wiem. Boją się tak samo jak ja, tylko się nie przyznają. Patrzą na mnie, uśmiechają się, robią dzielne miny i widzą, jak się boję. Wiatr wyje, a oni udają, że nie słyszą. Kiedy odwracam się do nich plecami, kiedy sądzą, że nie patrzę, naśmiewają się ze mnie. Słyszę, jak się ze mnie śmieją, nawet poprzez wycie wiatru.

Burzliwa noc

Ku własnemu zaskoczeniu, to Rodriguez nie mógł się skupić na partyjce Kosmicznej bitwy. Kiedy wreszcie udawało mu się skupić na ekranie komputera, skrzek wiatru na zewnątrz rozpraszał jego uwagę. Kopuła trzeszczała i skrzypiała jak stary drewniany żaglowiec podczas sztormu; Rodriguez prawie wyczuwał drżenie i skrzypienie podłogi.

Nie ma się czego bać, powtarzał sobie. W środku jednak drżał.

On i Trudy siedzieli koło siebie w laboratorium biologicznym, z dwoma wysokiej klasy joystickami podpiętymi do piszczącego i skrzeczącego komputera. Ekran pokazywał statek kosmiczny manewrujący szaleńczo na tle gwiazd planet, a oni strzelali do siebie z laserów bojowych. Statki eksplodowały z wielkim hukiem.

Wreszcie, przegrywając trzecią rundę, Rodriguez odsunął krzesło.

— Koniec. Poddaję się.

— Dałeś mi wygrać — powiedziała Trudy. W jej głosie pobrzmiewał raczej zachwyt niż oskarżenie.

Potrząsnął głową ze złością.

— Nie. Naprawdę się starałem. Po prostu nie mogę się skupić.

— Serio?

Rodriguez opuścił ramiona.

— Serio.

— Martwisz się tą burzą? Zawahał się, po czym przyznał.

— Tak, choć to głupie, wiem. Trochę jestem wystraszony.

— Ja też — przyznała Hali.

— A nie wyglądasz — rzekł, zdziwiony. — Jesteś spokojna jak głaz.

— Z zewnątrz tak. Ale w środku trzęsę się jak… jak…

— Jak pchła na gorącej patelni? Zaśmiała się.

— Co za szokujący pomysł. Poderwał się.

— Chodź, postawię ci kawę. Chyba że wolisz herbatę.

Stała przy nim, smukła i lekka, obok jego solidnie zbudowanej postaci. Byli prawie tego samego wzrostu, a jej ciemnobrązowe włosy były zaledwie o ton ciemniejsze od jego.

— Tak naprawdę, to mam w kwaterze kropelkę albo dwie przyzwoitego sherry.

Rodriguez uniósł brwi.

— Nie wolno nam było przywozić alkoholu…

— Łupy z imprezy po lądowaniu. Powinnam była dopić, ale zachowałam odrobinę na czarną godzinę.

— Tak, ale…

— Czarna godzina jest teraz, nie sądzisz?

Rodriguez odruchowo podniósł wzrok na pogrążony w mroku szczyt kopuły. Na zewnątrz wył wiatr.

— Nie wystarczy, żeby się upić, zapewniam cię — wyjaśniła Hali. — Może żeby trochę poczuć.

Spojrzał na nią i dojrzał w jej oczach strach i bezradność. Boi się tak samo jak ja, uświadomił sobie. Czujemy to samo. Aleja nie mogę tego okazać, ani jej, ani komukolwiek innemu.

— Dobrze — odparł.

— No to chodź — Trudy wyciągnęła rękę. — Zaprowadź mnie do domu.

Wziął ją za rękę i poszli razem w ciemnościach kopuły, wśród wycia wichru i odgłosów wydawanych przez budowlę, coraz głośniejszych i dziwniejszych. Objął ją w pasie. Oparła mu głowę na ramieniu i szli do jej sypialni w noc, której nikt nie chciał spędzić samotnie.

Stacy Dczhurova wpatrywała się w ekrany, obserwując, co wiatr robi z przywiązanymi skrzydłami samolotów zwiadowczych. Skrzydła większego i cięższego rakietoplanu także lekko łomotały, napinając przymocowane do ziemi liny.

— Zrobiliśmy co w naszej mocy, Stacy — rzekł Jamie stając za nią. — Powinnaś trochę pospać.

— Jeśli jednak któryś z samolotów się urwie…

— To nic nie zdołamy zrobić — rzekł delikatnie. — Postawiliśmy je po zawietrznej. Jeśli się urwą, przynajmniej nie rozwalą nam kopuły.

Pokiwała głową, ale nie spuściła wzroku z ekranów.

— Stacy, mam ci wydać rozkaz udania się do kwatery? Dezhurova odwróciła się i spojrzała na niego.

— Ktoś powinien trzymać wachtę. Tak na wszelki wypadek.

— Dobrze — rzekł Jamie. — Ja to zrobię. Idź spać.

— Nie, i tak nie mogłabym zasnąć. Zostanę. Jamie wziął sobie drugie krzesło i usiadł obok niej.

— Stacy… będziesz nam jutro potrzeba. Wyspana, wypoczęta, z błyszczącymi oczami i pracująca na najwyższych obrotach.

Rzuciła mu krótkie spojrzenie. Następnie, stukając palcem w cyfrowy zegar koło głównego ekranu, rzekła:

— Jest dwudziesta pierwsza piętnaście. Zostanę tu do drugiej. Ty przyjdziesz i posiedzisz do szóstej. Każde z nas pośpi cztery godziny. Może być?

— Do pierwszej — rzekł Jamie.

Jej poważny wyraz twarz nie zmienił się ani trochę, gdy zapytała:

— Zdążycie, ty i Vijay?

Jamie poczuł, jak opada mu szczęka. Dezhurova zaśmiała się.

— Idź już. Ustaw budzik na pierwszą. Wtedy mnie zluzujesz. Jamie wstał z krzesła, myśląc, że to Stacy mogłaby dostać tę robotę dyrektora misji. Byłaby w tym dobra.

Vijay siedziała przy kuchennym stole, gdy Jamie opuścił centrum łączności. Podszedł prosto do niej, a ona spojrzała swoimi wielkimi oczami, w których malowała się dusza — co tam jeszcze było? Niepokój? Samotność? Strach?

Ciekawe, co widać w moich oczach, myślał Jamie, wyciągając do niej rękę. Ujęła ją, wstała i bez słów ruszyli w stronę jego kwatery. Co ja robię najlepszego? zadał sobie pytanie Jamie. Przecież to nie jest miłość. To nie jest romantyczne uczucie, o którym piszą poeci. To potrzeba: potrzebujemy się nawzajem. Boimy się burzy, boimy się tego, że jesteśmy tak daleko od domu, tak daleko od bezpiecznych miejsc. Potrzebujemy ukojenia, jakie daje druga osoba, ktoś, kogo można objąć, kto obejmie nas.

Nie wypowiedzieli prawie ani jednego słowa, gdy zdjęli z siebie ubrania i wskoczyli na wąską pryczę Jamiego. Ich miłość była gwałtowna, jakby opanowało ich całe szaleństwo i potęga burzy. Za pierwszym razem, dziesięć dni temu, starali się zachowywać najciszej jak się da. Ale nie tej nocy. Nie przy wyjącym na zewnątrz wietrze. Teraz leżeli, zmęczeni, zaspokojeni, ich myśli błądziły, wszystkie bariery obalono, wszystkie furie uciszono.

Czy powinienem jej powiedzieć, co knuje Trumball? zastanawiał się Jamie. W tej myśli nie było niczego natrętnego, po prostu pojawiła się w świadomości, jak szept walczący z wywołaną przez narkotyk mgiełką.

Jamie pocałował nagie ramię. Vijay mruknęła coś przez sen i przytuliła się. W półśnie, leżąc koło ciepłego, przytulonego do niego ciała Vijay, pomyślał, że bez niej czułby się pusty i samotny. I przerażony.

Obudziło go nagłe, ostre wspomnienie rzeczywistości. Nie wolno ci mówić o miłości. Ani nawet o niej myśleć. Nie tu. Nie w tych warunkach. Już raz ten błąd popełniłeś i sprowadziłeś cierpienie na siebie i Joannę. Nie możesz oczekiwać, że Vijay poświęci dla ciebie swoje życic tylko dlatego, że jesteście teraz razem.