Выбрать главу

Jamie spojrzał na Dezhurovą, która powiedziała:

— Przyniosę ci soku, Tom.

— Dobra, dzięki.

— Jeśli już zająłeś stanowisko, to spróbuj wywołać Craiga i Dexa — zaproponował Jamie.

— Dobrze. — Rodriguez opadł ciężko na fotel, aż ten odsunął się od konsoli o parę stóp.

Idąc do mesy z Vijay i Dezhurovą, Jamie zastanawiał się na głos:

— Tomas jest dziś taki radosny. Pewnie dobrze się wyspał. Dezhurova wybuchła śmiechem.

— Nie całkiem.

— To znaczy?

Stacy spojrzała prosto na Jamiego.

— Nie słyszałeś ich? Jego i Trudy? Byli zajęci przez całą noc. Jamie odruchowo spojrzał na Vijay, która stłumiła śmiech.

— Wy to przynajmniej się cicho zachowujecie — mówiła dalej Stacy, zupełnie naturalnym tonem. — Ale moja sypialnia jest zaraz koło Trudy. Tom pofukiwał jak byczek Fernando. Na litość boską, on zagłuszał burzę.

Vijay wybuchła śmiechem.

Właśnie zaczęli jeść śniadanie, gdy Fuchida przykuśtykał do stołu z niewyraźną miną.

— Co sią dzieje, Mitsuo? — spytał Jamie.

— Czy jestem tu jedynym, który się zastanawia, czemu kopuła ogrodowa zaczęła się rozlatywać?

— Co masz na myśli?

Biolog usiadł naprzeciwko Jamiego i Vijay, układając zabandażowaną kostkę na wolnym krześle.

— W jaki sposób pył mógł naruszyć powłokę kopuły? — spytał, jak profesor przedstawiający problem klasie.

Dezhurova wstała od stołu.

— Obiecałam Tomasowi, że przyniosę mu soku — przypomniała sobie — Chyba go potrzebuje.

Fuchida nie wyłapał aluzji.

— Kopuła jest z plastyku, którego nie mogły uszkodzić ziarna piasku — powiedział cicho i stanowczo. — A jednak plastyk uległ przebiciu.

— Myślałem, że rozdarcie pojawiło się wzdłuż podstawy, gdzie powłoka łączy się z podłogą — rzekł Jamie.

— Nie — odparł Fuchida dla podkreślenia wagi swych słów. — Są dwa małe przebicia. Jeśli nie zostałyby tak szybko naprawione, powstałoby rozdarcie, które wyrwałoby całą kopułę z podstawy.

— Przecież zdążyliśmy — rzekła Vijay. — To znaczy, Jamie zdążył.

Fuchida przyznał jej rację małym skinięciem podbródka.

— A jednak nadal muszę zadać pytanie: jak doszło do przebicia kopuły?

— Małe kamienie niesione wiatrem? — podsunął Jamie.

— Wątpię — odparł biolog.

— Jak zatem?

— Nie wiem. I to mnie martwi. Kopuła nie powinna zostać rozdarta. Plastykowy materiał był testowany w znacznie gorszych warunkach, w symulacjach w tunelu. Nie powinien był zawieść.

— Ale zawiódł — rzekła Vijay, prawie szeptem.

— Zawiódł. — Fuchida patrzył na Jamiego z oskarżycielskim wyrazem twarzy, z miną prokuratora.

— Cóż — odparł Jamie — nie wiemy, dlaczego zawiódł, ale powinniśmy jakoś upewnić się, że tak się już nie stanie.

— Hej, chłopie — rzekł radośnie Craig. — Przeżyliśmy nockę.

Dex skinął głową ponuro zza wąskiego stołu między pryczami. Wyglądał na wykończonego, oczy mu się kleiły, kombinezon miał zmięty i cuchnący strachem.

Wiatr na zewnątrz nadal wiał. Ziarenka żelazistego żwiru drapały cienką powłoką łazika jak niezliczona armia mrówek-żołnierzy pracująca niezmordowanie nad przebiciem się przez pancerz, by ich dopaść i zjeść.

— Łączność oczywiście nie działa.

— Oczywiście — powtórzył tępo Dex.

— Niedługo wiatr powinien ucichnąć do jakichś stu węzłów, wyjdziemy na zewnątrz i odkopiemy anteny. Wyślemy sygnał do bazy, że u nas wszystko gra.

— Jeśli u nich gra — rzekł ponuro Dex.

— Na pewno gra — rzekł Craig. — Wielka kopuła jest zbudowana solidnie jak skała Gibraltaru. Przeżyła już burze piaskowe, które tu grasowały przez ostatnie sześć lat.

— Pewnie tak — przyznał Dex.

Jego umysł dryfował swobodnie i katalogował wszystko, co mogło pójść nie tak jak trzeba. Jeśli osłony zostały zdarte w nocy, ogniwa słoneczne mogą być porysowane i poszczerbione tak paskudnie, że mogą nie nadawać się do użycia. Ogniwa paliwowe zeszły do zera; ciągnęli na akumulatorach. Ostry pył mógł dostać się do łożysk kół, całkowicie je unieruchamiając, rozmyślał Dex. Wtedy będziemy mogli wybierać między śmiercią głodową a uduszeniem. Albo pył uszkodził anteny tak paskudnie, że systemy nawigacji nic działają. Nie będziemy mogli nawigować, nie dostaniemy danych pozycyjnych z satelitów, utkniemy tu na zawsze.

A może cała kopuła bazy zawaliła się w nocy, pomyślał.

— Hej! — warknął Craig. — Słuchasz, co mówię?

— Przepraszam — odparł Dex, usiłując siedzieć prosto.

— Powiedziałem, że lepiej ograniczmy się do śniadania na zimno. Nie ma sensu zużywać akumulatorów na mikrofalówkę.

— Przyniosę śniadanie — zaproponował Dex, wstając z pryczy. — Ty sprawdź systemy.

— Już to zrobiłem. Po śniadaniu wyłączamy zasilanie. Lodówka trochę pociągnie, nic się w niej nie zepsuje. Wentylatory na minimalny ciąg. Światło na minimum. Dopóki nie odkryjemy paneli słonecznych i nie zaczniemy działać normalnie.

— Jeśli zaczniemy — mruknął Dcx i podszedł do zwartego ciągu szafek, służącego za kuchenką łazika.

— Niezbyt dobrze spałeś zeszłej nocy, nie?

— Skąd wiesz? — Dex wyciągnął dwie pierwsze z brzegu torebki z płatkami na które trafił.

— Posłuchaj, chłopcze, najgorsze za nami. Przeżyliśmy burzę. Już cichnie. Za parę godzin…

Dex prawie skoczył na niego.

— Posłuchaj, chłopie! Ty nie lubisz, jak cię nazywają Oposem? A ja nie lubię, jak mówisz do mnie „chłopcze”. Załapałeś?

— To przestań zachowywać się jak mały chłopiec — odparował Craig z nieprzyjemnym grymasem.

Dex chciał coś opowiedzieć, ale nie znalazł słów.

— Boisz się, no dobrze. Ja też. Do licha, jesteśmy tu sami, w środku kompletnej pustyni na Marsie. Nie zdziwiłbym się, gdybyśmy tkwili dwanaście stóp pod piaskiem, a wszyscy w bazie byli martwi. Dobrze! Musimy sobie jakoś poradzić. Robimy, co możemy. Nie siedzimy na tyłkach, nie marudzimy i nie kwękamy jak jakiś nastolatek z trądzikiem.

Dex zaśmiał się wbrew sobie.

— A ja tak robię?

Ogorzała twarz Craiga nadal siedzącego na swojej pryczy skrzywiła się w uśmiechu. Skinął głową.

— Coś w tym stylu.

— Boję się, Wiley — przyznał. — Nie chcę tu umierać.

— Kurde, chłopie, ja nie chcę w ogóle umierać. Stawiając torebki z płatkami na stole, Dex rzekł:

— Może powinniśmy wyjść na zewnątrz i zobaczyć, jak paskudne są uszkodzenia.

— Ciągle jeszcze mocno wieje. Poczekajmy parę godzin.

— Zwariuję, jak przyjdzie mi tak siedzieć, nic nie robić i słuchać tego wiatru.

Craig pokiwał głową.

— Hm. Ja też.

— A więc?

— Zjedzmy sobie spokojniutko śniadanko, a potem powoli wskoczymy w skafandry.

— Dobra — odparł Dex, czując, że strach trochę zelżał. Nie opuścił go całkiem. Czuł się jednak lepiej niż w nocy.

Soi 59: Popołudnie

— Nie jest tak źle, jak bym się spodziewał — oznajmił Craig, ale jego głos brzmiał ciężko, ze smutkiem, w słuchawkach Dexa.

Niebo było szare, zamglone. Wiatr nadal wiał, choć znacznie ciszej. Dex był zaskoczony, że w skafandrze nie czuł w ogóle porywów wiatru. Oczekiwał, że będzie musiał walczyć i pochylać się, by nie zostać przewróconym przez wiatr, jak człowiek pośrodku zawiei, tymczasem rzadkie marsjańskie powietrze robiło wrażenie spokojnego.