Выбрать главу

— Co robisz, Wiley?

— Zostawiam znak, żeby inni ludzie mogli zobaczyć, gdzie był.

— Och. Z Pathfinderem też tak zrobiłeś?

— Pewnie.

— A czego używasz jako znaku?

— Srebrnej dolarówki.

Dex poczuł, jak oczy robią mu się okrągłe ze zdumienia.

— Srebrnej dolarówki? Po co ci tutaj srebrne dolarówki? Miał wrażenie, że Wiley wzruszył ramionami w skafandrze.

— Zawsze je noszę. Na szczęście. Przywiozłem ich siedem. Byli już prawie przy klapie łazika. Dex patrzył na miejsce, gdzie Pathfinder spoczywał przez prawie trzy dekady. Teraz lśnił tam nowiuteńki srebrny dolar.

— Zacząłem je przy sobie nosić, kiedy pracowałem na platformach wiertniczych — wyjaśnił Craig. — Graliśmy w karty po zmianie, a kart kredytowych nie przyjmowali. Żywa gotówka i nic innego — Więc zacząłem nosić przy sobie srebrne dolarówki.

Dex potrząsnął głową.

— Jamie, właśnie mam zamiar wysłać ci pół tony dokumentacji na temat produkowania szklanych cegieł z materiałów, które macie na miejscu — mówił Pete Connors.

Jamie uśmiechnął się, obserwując obraz Connorsa na ekranie laptopa. Szklane igloo było rozwiązaniem ich problemów ze szklarnią. To nie musiało nawet być igloo, pomyślał, gdy Connors paplał dalej. Moglibyśmy zbudować sześcienną konstrukcję wokół kopuły, a następnie zdemontować kopułę.

Albo i nie, zastanawiał się. Plastykową kopułę można polaryzować i uczynić ją nieprzezroczystą w nocy. Ciepło utrzyma się wówczas podczas nocy. Szklanych cegieł nie można polaryzować.

Już miał podzielić ekran i sprawdzić dane techniczne, kiedy Connors westchnął i zmienił ton głosu.

— Jamie, stary Trumball dalej walczy o usunięcie cię ze stanowiska dyrektora misji. Nie ma znaczenia, że Dex i Opos wyszli z burzy bez szwanku. Domaga się twojego skalpu i zrobi wszystko, żeby go dostać.

Jamie uśmiechnął się, słysząc, jakiego obrazowania używa Connors, po czym zastanowił się, dlaczego nie przeszkadza mu, że określeń rdzennych Amerykanów używa czarny astronauta, ale drażni go, kiedy robi to Dex.

To dlatego, że nie konkurujesz z Pcte’em, wyjaśnił sobie. Dlatego, że tyle z nim przeszedłeś. Dlatego, że jest twoim przyjacielem.

Jamie wysłuchał do końca ponurej opowieści Connorsa. Trumball zwołał specjalne zebranie rady MKU. Li Chengdu powiedział astronaucie, że podczas tego zebrania ma zapaść decyzja o funduszach dla następnej ekspedycji. Implikacja była jednoznaczna: albo Jamie zostanie zdjęty ze stanowiska, albo Trumball zamknie kranik z forsą.

Kiedy Connors wreszcie skończył, Jamie odpowiedział:

— Dzięki za informacje, Pete, za dobrą i za złą. Przesłałem ci raport dzienny kanałem danych; nic szczególnego, poza tym, że Dex i Craig zabrali bez przeszkód Pathfindera. Jutro rano ruszają w drogę powrotną. — Aha, jeszcze jedno. Craig woli, żeby nazywać go Wiley, nie Opos i jest na tym punkcie trochę drażliwy. Poza tym wszyscy zdrowi. I to na tyle.

Jamie był nadal w centrum łączności, gdy wszedł Fuchida, lekko utykając i poprosił go o przyjście do laboratorium biologicznego.

— Jak tylko Stacy wróci — odparł Jamie.

Fuchida skinął głową, co wyglądało prawie jak ukłon, i wyszedł.

Prawie pół godziny później Jamie zastukał lekko we framugę drzwi do laboratorium biologicznego Fuchida obrócił się na krześle i wstał.

— Siedź, Mitsuo, siedź, spokojnie — rzekł Jamie, przyciągając sobie krzesło i siadając obok biologa.

Fuchida usiadł, ale plecy miał nadal sztywne. Spojrzał na otwarte drzwi, po czym sięgnął i przyciągnął do siebie laptopa.

— Co mi chcesz pokazać? — spytał Jamie. — Jakieś nowe gatunki pokazały się w odwiertach?

— Nie chodzi o biologię — rzekł Fuchida, włączając laptopa. — Nie?

— Nie. Śledztwo.

— Śledztwo?

Jamie zobaczył na ekranie laptopa jedną z fotografii uszkodzonej kopuły ogrodowej, zrobioną rano po burzy.

— Zauważyłeś na tym zdjęciu coś ważnego? — spytał Fuchida. Mówił cicho, prawie szeptem.

Jamie potrząsnął głową.

— Spójrz — rzekł biolog, wskazując na ekran. — Powłoka kopuły wybrzusza się na zewnątrz.

Kiwając głową, Jamie rzekł:

— Tak, tak jest, nie?

— Zrobiłeś to zdjęcie z zewnątrz.

— Zgadza się.

— Z czym ci się kojarzy wybrzuszenie na zewnątrz?

Jezu, pomyślał Jamie, Mitsuo brzmi jak jakiś pieprzony Sherlock Holmes.

— Mów.

— Przebicie zostało zrobione od wewnątrz, nie od zewnątrz.

— Nie — rzekł powoli Jamie. — To nie może być. Co mogło przebić kopułę od wewnątrz?

Zamiast odpowiedzi Fuchida rzekł:

— Przyjrzyj się, na jakiej wysokości od ziemi jest przebicie. Jamie spojrzał na obraz.

— Dwie i pół stopy. Albo trzy.

— Sześćdziesiąt dwa centymetry. Zmierzyłem.

— Do czego ty zmierzasz, Mitsuo. Zniżając głos prawie do syku, Mitsuo odparł:

— Burza nie uszkodziła kopuły. Powłokę przebito od wewnątrz. Celowo!

Jamie zamrugał.

— Celowo? Żartujesz.

— Nie żartuję. Wybrzuszenie dowodzi, że przebicia dokonano od wewnątrz kopuły, nie z zewnątrz. A przebicia są dokładnie na takiej wysokości, na jakiej byłaby opuszczona na dół ręka człowieka.

Chwilę trwało, zanim do Jamiego dotarło, że Fuchida mówi absolutnie poważnie.

— Mitsuo, to niemożliwe. Nikt celowo nie uszkodziłby kopuły. Fuchida w milczeniu wskazał na ekran.

— To wybrzuszenie rzeczywiście wygląda, jakby coś wypchnęło powłokę na zewnątrz, bo uciekające powietrze z kopuły tak wygląda.

Biolog zmarszczył brwi.

— Sądzę, że to jest możliwe.

— A przebicia są na takiej wysokości, bo tam kamyki uderzyły w powłokę.

— Oba na tej same wysokości? Jamie wzruszył ramionami.

— Przypadek.

Fuchida nie wyglądał na przekonanego.

— Mitsuo, posłuchaj, nie mogę uwierzyć, aby ktoś celowo przebił powłokę kopuły podczas burzy. To byłoby szaleństwo i samobójstwo!

Fuchida skinął głową.

— Doszedłem dokładnie do tego samego wniosku.

Zgodnie z grafikiem dyżurów, Vijay miała posprzątać, więc Stacy i Rodriguez udali się z powrotem do centrum łączności na wie czorną kontrolą systemów, zaś Fuchida i Trudy poszli do laboratorium biologicznego. Jamie przeglądał otrzymane wiadomości.

Gdy wpatrywał się w ekran, jego umysł pożeglował do śledztwa Fuchidy. Mitsuo przesadza, powiedział sobie. Po co ktoś miałby przebijać kopułę!? W jakim celu? To jakiś nonsens.

A jednak było to możliwe, podpowiadało mu coś wiszącego w umyśle jak złowieszcza chmura. Szaleniec pośród nas? Jamie potrząsnął głową i próbował wyrzucić taką możliwość z pamięci.

Przestał przeglądać wiadomości, zobaczył, że nie ma tam nic, co wymagałoby jego natychmiastowej uwagi, zamknął komputer i poszedł do mesy.

Vijay nadal tam siedziała. Światła w kopule przygasły do poziomu nocnego. Zmywarka cicho szumiała; stół lśnił czystością. Czeka na mnie, pomyślał uradowany.

— Pozostali w łóżkach? — spytał.

— Trudy i Rodriguez tak — odparła lekkim tonem. — Mitsuo szpera w ogrodzie, a Stacy siedzi w centrum łączności.

— Aha.

Wzięła kubek i torebkę z herbatą i podeszła do zbiornika z gorącą wodą. Jamie wziął krzesło i usiadł. Wiedział, że to głupie, ale wolał poczekać, aż wszyscy inni pójdą do swoich kwater, zanim zabierze Vijay do siebie.