— Mogę sam to zrobić — odparł Jamie twardo.
— To nie podlega dyskusji, już ci powiedziałam — rzekła Dczhurova.
— Jeśli o mnie chodzi — rzekł Dex ze swoim zwykłym bezczelnym uśmieszkiem — nie mam nic przeciwko pojechaniu sobie gdzieś. Mogę dalej pracować nad datowaniem skał, o ile Wiley będzie mi podsyłał dane, a Jamie nie ma nic przeciwko prowadzeniu łazika.
Myśli Jamicgo pędziły jak szalone. Nie chcę Dexa na tej wyprawie. On wszystko zepsuje. Zrujnuje. Znajdzie sposób, żeby wszystko zniszczyć. I w tym momencie usłyszał głos dziadka: zabierz go ze sobą. To jedyna droga, jaką możesz pójść. Nie walcz z tym. Zaakceptuj.
Przeniósł wzrok z zadowolonej, uśmiechniętej twarzy Dexa na Vijay. Wyglądała na spiętą, ciemne oczy miała utkwione w nim, jakby czekała na wybuch. Jamie uświadomił sobie, że jeśli Dex pojedzie z nim, nie będzie go tu z nią, gdy on będzie na wyprawie.
Spojrzał znów na Dexa.
— I co ty na to, Dex? To może być jak polowanie na yeti.
— Albo największa atrakcja turystyczna wszechczasów.
Jamie poczuł, jak zaciska szczęki. Ta podróż może doprowadzić do pierwszego morderstwa na Marsie.
Soi 100: Poranek
— Macie najlepsze ogniwa paliwowe — powiedział Wiley Craig, gdy Jamie i Dex wkładali skafandry. — Przerzuciłem je z pierwszego łazika.
— Nie powinno być problemu z burzami piaskowymi — zapewnił ich Fuchida. — Pogoda się ustabilizowała. Mamy prawie lato.
Dex zaśmiał się.
— Tak. Może parą stopni powyżej zera.
Vijay odsunęła się, gdy dwaj mężczyźni wciskali ręce w rękawy sztywnego skafandra. Craig pomagał Jamiemu, Fuchida Dexowi.
Buty, spodnie, góra. Sprawdzić uszczelnienia przy kostkach, pasie i nadgarstkach. Sprawdzić połączenia: prąd, powietrze, woda.
— Stacy chce z wami pogadać, zanim wyjedziecie — rzekła Vijay.
Sięgając po hełm na półce ponad regałem na skafandry, Jamie odparł:
— To ją zawołaj.
— Tak — rzekł Dex, nakładając hełm. — Jesteśmy gotowi do wielkiego meczu, panie trenerze.
Vijay odeszła szybkim krokiem. Jamie włożył hełm, uszczelnił kołnierz, po czym on i Dex zaczęli sprawdzać radio.
Stacy kroczyła korytarzem utworzonym przez szafki ze sprzętem, w regulaminowym kombinezonie. Jamie zauważył, że przy idącej koło niej Vijay, Stacy wygląda na wysoką, dobrze zbudowaną, prawie otyłą. Vijay, także w kombinezonie, wyglądała przy niej na malutką; była ciemnoskóra, urocza i promieniejąca.
Ale nieco zatroskana. Jamie spojrzał w ciemne oczy Vijay i gdzieś głęboko dostrzegł strach.
Zanim jednak mógł jej coś powiedzieć, odezwała się Stacy.
— Zaplanowałam tę wyprawę na jeden pełny tydzień. Mam nadzieję, że wrócicie za siedem dni albo wcześniej.
— Chyba że znajdziemy jakichś Marsjan.
Stacy pozwoliła, by lekki uśmieszek przełamał jej posągowy wyraz twarzy.
— Oczywiście, jeśli znajdziecie coś interesującego, zmienimy harmonogram.
Jamie pomyślał, że zmienia się w biurokratkę, bardziej przejmuje się harmonogramem niż tym, co mogą odkryć. Ale prowadzi tę ekspedycję lepiej, niż ja to robiłem, przyznał.
— Zaplanowane wyprawy do wulkanów i na dno kanionu czekają na wasz powrót — przypomniała Stacy. — Wszystkie prace eksploracyjne są wstrzymane, aż wrócicie.
— Rozumiem — rzekł cicho Jamie.
— Samoloty zwiadowcze dostarczyły danych dla sporządzenia waszej trasy — mówiła dalej Stacy.
— Dostaliśmy obrazy — odparł Dex.
— Cóż… w takim razie powodzenia. — Podała Jamiemu rękę i Jamie zobaczył, że ręka jej lekko drży. Onajest tym tak samo podekscytowana jak ja, uświadomił sobie Jamie. I doskonale to ukrywa.
Dex wymienił ze Stacy uścisk dłoni i posłał Vijay całusa. Jamie chciał ją wziąć w ramiona, ale wiedział, że w skafandrze byłoby to dość głupie. Spojrzała mu w oczy i zobaczył w nich strach, niepokój i coś jeszcze, coś, czego nie potrafił określić. Martwi się. Martwi się o mnie. Albo o Dexa.
— Powodzenia — rzekła, spokojnym, obojętnym głosem.
— Wrócimy za tydzień albo szybciej — zapewnił ich Dcx. Jamie zignorował pozostałych i patrzył wyłącznie na Vijay.
— Wróć cało — rzekła, patrząc mu prosto w oczy.
Skinął głową wewnątrz hełmu. Wrócę do ciebie, chciał powiedzieć. Ale przy wszystkich, przy Dexie, nie mógł wypowiedzieć tych słów na głos.
Zamiast tego zatrzasnął hełm i ruszył do śluzy.
— Rękawice! — krzyknął Craig. — Jamie, zapomniałeś rękawic. Jamie zatrzymał się w pół kroku. Jego rękawice, z malutkimi, zwiększającymi siłę mięśni serwomotorami na wierzchu dłoni, nadal leżały na ławce obok szafki, jak para martwych homarów.
— Na litość boską — mruknął Craig, podając mu rękawice. — Po co lista kontrolna, skoro jej nie przestrzegasz?
— Dzięki, Wiley — rzekł Jamie, wciągając sztywne rękawice i zatrzaskując złącza wokół nadgarstków.
— Jamie chce się siłować na rękę z Marsjanami bez rękawic — zażartował Dex.
Unosząc w górę obie ręce w rękawicach, Jamie powiedział zza zamkniętego hełmu:
— Już nie zapomnę.
— Raz wystarczyłby, żeby zginąć — mruknął Craig. Jamie spojrzał na Vijay. Wyglądała na zdruzgotaną. Stacy, zawsze praktyczna, rzekła zdecydowanie:
— Sprawdzajcie zawsze jeden drugiego, zanim wyjdziecie z łazika. Za każdym razem. Zgłaszajcie się do mnie, zanim opuścicie łazik i przerobimy listę kontrolną razem. Zrozumiano?
— Tak, mamusiu — zaśmiał się Dex.
Jamie pomyślał, że to wcale nie jest taki zły pomysł.
Vijay zastąpiła Rodrigucza przy konsoli łączności aż do kolacji, następnie pojawił się znów astronauta.
— Kolacyjka — rzekł, machając obandażowaną ręką w stronę mesy.
— Dlaczego nic zjesz pierwszy? — spytała. — Poczekam, aż skończysz.
— Już jadłem — wyjaśnił Rodriguez, rozsiadając się w fotelu obok niej. — Opanowałem jedzenie jedną ręką.
Vijay wbrew sobie uśmiechnęła się.
— Chcesz powiedzieć, że Trudy już nie musi karmić cię łyżeczką? Na jego ciemnych policzkach pojawił się rumieniec. — Nie. Ale nie mów jej!
Vijay zaśmiała się.
— Idź i jedz — rzekł Rodriguez. — Jak się zgłoszą, zawołam cię, dobrze?
Vijay niechętnie zdjęła z głowy słuchawki.
— Dobrze.
Dex zgłosił się regulaminowo, kiedy zatrzymali się na noc. Tylko oficjalne sprawy, żadnych pogaduszek. Vijay zjadła kolację i ruszyła do swojej kwatery.
Zatrzymała ja Stacy.
— Wpadnij do mnie. Musimy pogadać.
Vijay poszła za Stacy do jej kwatery i przysiadła na małym twardym krzesełku przy biurku. Stacy przysiadła na brzegu pryczy.
— Wiesz, dlaczego zadecydowałam, że Jamie pojedzie z Dexem? — rzekła Stacy bez żadnych wstępów.
— Żeby Jamie nie musiał się martwić o to, że Dex jest tu ze mną, kiedy go nie ma.
— Częściowo tak.
Vijay poczuła, jak jej brwi unoszą się ze zdumieniem.
— Poza tym nie chciałam, żeby Dex był tutaj, gdzie mógłby — jak to się mówi? — startować do ciebie.
Vijay skrzywiła się.
— Z tym sobie poradzę.
— Może. Ale w ten sposób nie mamy problemu w ogóle i nie musimy się martwić o radzenie sobie z nim.
— W takim razie dzięki.
— Nic zrobiłam tego dla ciebie, Vijay. Zrobiłam to dla Jamiego, bo nie chcę, żeby się o ciebie martwił. Jest zbyt dobrym człowiekiem, żeby na niego zwalać takie brzemię.