W Rzymie dochodziła północ. Ojciec DiNardo przedzierał się przez rojące się, trąbiące, jeżdżące zakosami samochody w przedświątecznym szaleństwie, próbując dotrzeć do Watykanu, wezwany przez samego kardynała Bryana, który ponoć był najbliżej papieża ze wszystkich ludzi na Ziemi.
Teraz siedział w małym biurze o ścianach pokrytych renesansowymi freskami przedstawiającymi świętych i męczenników, a kardynał przechadzał się niespokojnie tam i z powrotem.
— Co to znaczy, ojcze? — spytał kardynał. — Co mam powiedzieć Jego Świątobliwości?
Bryan był Amerykaninem, być może miał szansę na zostanie pierwszym papieżem ze Stanów. Jego irlandzkie pochodzenie łatwo dało się dostrzec dzięki solidnej szczęce i umięśnionej twarzy.
— Najwyraźniej oznacza to — odparł powoli DiNardo — że Bogu spodobało się stworzyć rozumne istoty na innych światach, nie tylko na naszym.
— Rozumne, mówi ojciec.
— Skoro zbudowały wioskę, musiały być rozumne.
— Rozumne. — Kardynał Bryan najwyraźniej napawał się tym słowem.
— Rozumne — powtórzył twardo ojciec DiNardo. Kardynał zwrócił się do niego.
— Rozumne, tak. Ale czy one miały dusze?
Soi 102: Poranek
Dziadek Al czekał na niego, gdy Jamie wrócił do wioski, uśmiechając się spod nasuniętego na oczy kapelusza, czarnego ze srebrną, wstążką, który lubił nosić, udając się do puebla.
— Powiedziałem ci, że tu byłem, prawda? — rzekł Al. Miał na sobie skórzaną kurtkę podbitą futrem, ręce schował głęboko do kieszeni dżinsów. Na Marsie było zimno.
Jamie, nadal w skafandrze, potrząsnął głową w hełmie.
— Tak serio, Al, to nie pamiętam, żebyś coś o tym mówił.
— E, musiałem ci powiedzieć — odparł Al. — Do licha, prowadzę cię tu od czasów, kiedy byłeś dzieckiem.
— Wiem, dziadku — rzekł Jamie. Jego skafander znikł. Podobnie jak Al, miał na sobie dżinsy i kurtkę. I błękitną czapkę z daszkiem. — Dziękuję.
Al zaśmiał się.
— No, dalej. Jamie, chodź, oprowadzę cię po tym starożytnym miejscu.
Gdzieś za nim Jamie usłyszał szum wody.
Jamie obudził się natychmiast. Usiadł i zobaczył, ze prycza Dexa jest pusta, usłyszał szum wody z toalety.
Sen odpłynął w nicość. Jamie poczuł rozczarowanie, bo skończył się tak szybko i Al nie może mu pokazać wioski, nie odkryją razem jej tajemnic.
Dex wyszedł z toalety rozradowany i odświeżony.
— Hej, wiesz, że za dwa dni Boże Narodzenie?
— Rzeczywiście. Nie pomyślałem o tym.
— To dostałeś niesamowity prezent świąteczny, Jamie, chłopczyku.
Jamie spojrzał na młodszego mężczyznę.
— Nie ja. My. Ty i cała reszta zespołu w bazie. Dex uśmiechnął się.
— Ty, chłopie. Ty nas tu doprowadziłeś. Nie byłoby nas tu, gdybyś się nie uparł.
Stojąc na chłodnej plastykowej podłodze i machając palcami u stóp, Jamie rzekł:
— No cóż, ale tu jesteśmy. Zatem do roboty.
— Jasne.
Złapali jakieś przekąski, wypili trochę soku, co mogło uchodzić za namiastkę śniadania, niecierpliwi, by jak najszybciej dostać się do wioski. Dex zaczął wkładać skafander, Jamie sprawdzał wiadomości, które napłynęły przez noc. Lista przesuwała się w nieskończoność.
— Wszyscy krewni i znajomi królika chcą nam coś przekazać — zawołał do Dexa.
Trumball wtoczył się niezgrabnie do kokpitu w butach i spodniach od skafandra.
— Coś od mojego staruszka?
Jamie przejrzał listę i potrząsnął głową. Connors — czy kto tam pracował przy konsoli łączności — oznaczył gwiazdką wszystkie wiadomości, które uznał za ważne. Tak oznakowano wszystkie wiadomości od sieci telewizyjnych. Dwie wiadomości oznaczono dwoma gwiazdkami. Jamie otworzył je. Jedna była od Waltera Laurence’a z MKU; Jamie podejrzewał, że była pisana raczej pod dziennikarzy niż dla niego. Nadawcą drugiej był szef działu archeologii MKU, łysy osobnik w średnim wieku, o wysuszonej na pergamin twarzy i przenikliwych zielonych oczach.
— Niczego nie dotykać — ostrzegł ich cztery razy pod rząd.
— Cokolwiek byście znaleźli w tych budowlach czy dookoła, niczego nie dotykać. Chcę, żebyście to zrozumieli na sto procent. Niczego nie dotykać. Niczego nie ruszać.
Trumball zaśmiał się.
— On chyba chce, żebyśmy niczego nie dotykali. Jamie odwzajemnił uśmiech.
— Na to wygląda, nie?
— Odpisz mu i zapytaj, czy możemy sobie wziąć parę drobiazgów na pamiątkę.
— Żeby dostał zawału? Dzięki.
Śmiejąc się, Trumball ruszył do tylnej części modułu, by dokończyć nakładanie skafandra. Jamie przejrzał jeszcze raz listę wiadomości; od ojca Dexa nic, choć widział parę osobistych wiadomości dla siebie od Li Chengdu i ojca DiNardo.
Będą musiały poczekać, pomyślał. Mamy coś do zrobienia, nawet jeśli nie wolno nam niczego dotykać.
Długi zjazd na linie jest jak pielgrzymka, pomyślał Jamie. Można oczyścić umysł ze wszystkich innych myśli i przygotować się na to doświadczenie.
Trumball nalegał, by razem z Jamiem spuścili na dół jedną z zapasowych minikamer wideo. Podłączył ją do nadajnika wielkości dłoni, który ze sobą zabrali, żeby można było automatycznie przesyłać obraz do bazy. Blisko brzegu niszy mieli zamontować parę trójnogów, by uzyskać statyczny obraz wioski oraz przekaźnik komunikacyjny, który pomoże im się komunikować, gdy będą w budynku.
Jamie dotarł do brzegu niszy i zwolnił tempo opadania. Poranne słońce wlewało się do niszy, przez co budynek wyglądał, jakby świecił.
Nadal tu jest, pomyślał Jamie. To nie sen. To się dzieje naprawdę.
Przez chwilę wydało mu się, że słyszy śmiech dziadka. To jasne, że to się dzieje naprawdę, rzekł AL Zawsze było naprawdę.
Przerzucił się na brzeg szczeliny i postawił stopy na skalnym podłożu. Następnie zdjął uprząż i odesłał ją do Dexa, czekającego niecierpliwe na brzegu kanionu.
Jamie podszedł wolno do najbliższego otworu w ścianie, zauważając, że zostawia odciski stóp na gruncie. Kurz. Burza go nawiewa. Ciekawe, czy warto w nim kopać, żeby zobaczyć, czy jest pod nim coś zagrzebane.
Niczego nie dotykać, powiedział ekscentryczny stary archeolog. Jak możemy tam wejść i niczego nic dotykać?
Otwór był szeroki jak normalne ziemskie drzwi, ale o połowę niższy. Nie byli wysocy, pomyślał Jamie. A może to było wejście dla zwierząt domowych czy hodowlanych.
Wyciągnął rękę i dotknął ściany. Twarda i gładka. Nie przypomina suszonej na słońcu cegły. Jakiś kamień. Może to łupek.
— Ruszam w dół — zgłosił się Dex.
— Dobrze — odparł Jamie z roztargnieniem, chcąc jak najszybciej przejść przez otwór i zobaczyć, co jest w środku budynku. Obiecał jednak Dexowi, że poczeka, by obaj mogli wejść razem.
Przyjrzał się murowi na całej długości, aż do miejsca, gdzie mur ginął w mroku. Jeszcze dwa wejścia, mniej więcej takiego samego rozmiaru jak pierwsze.
Jakiś odruch skłonił go do podejścia do brzegu jaskini. Szedł brzegiem, słuchając w słuchawkach Dexa pomrukującego i dyszącego z wysiłku.
Są! Wiedziałem, że gdzieś muszą być. Stopnie wycięte w ścianie klifu. Nic specjalnego, parę nacięć w kamieniu, tyle, żeby postawić stopę i chwycić się ręką. Jamie opadł powoli na czworaki i wyjrzał za krawędź. Klif opadał na dół aż do dna kanionu, co przyprawiło go o zawrót głowy.