Выбрать главу

Zobaczył wystrzępioną, wijącą się linię stopni wyciętych w skale klifu. Wykorzystywały wszystkie możliwe półki i punkty podparcia. Niełatwa musiała być droga w górę, zwłaszcza jeśli coś nieśli.

Mieli ręce i nogi, pomyślał. Może nie dokładnie takie jak my, ale mieli ręce i nogi, za pomocą których mogli się wspinać po tych stopniach. Może uprawiali rolę na dnie kanionu?

Dlaczego wybudowali wioskę tak wysoko? Co ich tutaj wygnało?

— Gdzie jesteś? — odezwał się Dex.

Zobaczył odzianego w skafander Trumballa, wiszącego w uprzęży przy wejściu do jaskini, trzymającego się mocno liny.

— Z twojej lewej strony, koło skraju — rzekł Jamie.

— Och. A myślałem, że jednak nie wytrzymałeś.

— Nie, czekałem na ciebie — odparł Jamie, patrząc na kołyszącego się w uprzęży Dexa.

— Co ty robisz? Modlisz się?

Jamie wstając uświadomił sobie, że to musiało tak wyglądać. Ostatni raz byłem w kościele na własnym ślubie, pomyślał.

— Może zbuduję tu kapliczkę — zaproponował.

— Niezły pomysł — odparł Dex.

Jamie podszedł do Dexa i złapał go, gdy ten próbował się rozhuśtać tak, by trafić do niszy. Kiedy już młodszy mężczyzna postawił pewnie stopy na podłożu jaskini, Jamie pomógł mu wyplątać się z uprzęży i przypiął ją do kotwiczki, którą zostawił poprzedniego dnia.

— Dobrze — rzekł radośnie Dex. — Chodźmy zobaczyć, co tu dla nas mają.

Jamie podprowadził go do najbliższego wejścia.

— Tędy się wchodzi?

— Tędy albo którymś z pozostałych, są takie same. Dex mruknął coś, po czym schylił się i ruszył.

— Pamiętaj o protokole — rzekł Jamie. — Nie dotykamy niczego, co znajdziemy w środku.

— Z wyjątkiem suwenirów — zauważył błyskotliwe Dex.

— Niczego — powtórzył bezbarwnym tonem Jamie.

Dex przepełzł przez niski, prostokątny otwór w ścianie, uważając, by nie zahaczyć kamerami VR. Zdecydowali, że tego dnia on będzie je miał na sobie. Opadając na kolana i ręce, Jamie przeszedł za nim do wnętrza marsjańskiej budowli. Podniósł się w pomieszczeniu, które było obszerne, ale niewygodnie niskie; kamera wideo zamontowana na jego hełmie zahaczała o sufit, przez co Jamie musiał się lekko pochylić.

— W koszykówce by z nami nie wygrali — rzekł Dex, obracając się powoli na środku pomieszczenia.

— Międzyplanetarne igrzyska olimpijskie — zadrwił Jamie. Pozbawiona okien komnata była zaskakująco jasna, ale całkowicie pusta, z podłogą pokrytą czerwonym pyłem.

— Powinniśmy pobrać próbki tego pyłu — rzeki Dex.

— Jeszcze nie teraz.

— No przestań, Jamie! Stary pierdzioch przecież nie miał na myśli tego, żeby nie ruszać pyłu na podłodze.

— To spytajmy najpierw starego pierdziocha — rzekł Jamie. — Czy kto tam będzie z nami przy tym pracował.

Dex milczał przez chwilę, po czym zachichotał:

— Pewnie się próbują pozabijać, walcząc o dostanie się do komitetu, który się tym zajmie.

Jamie miał pewne doświadczenie w zapasach akademickich.

— A wiesz, że możesz mieć rację.

— Już widzę tych antropologów i paleontologów skaczących sobie do gardeł.

— Nauka w pełnej krasie.

— Cóż — dodał Dex — będziemy musieli odgrodzić te pomieszczenia sznurkiem, żeby turyści nie biwakowali tu na dziko.

Serce podskoczyło Jamiemu do gardła.

— Turyści?

— No wiesz, jak w muzeach — mówił dalej Dex — pokazują ci komnatę, gdzie żył jakiś król. Odgradzają sznurkiem wejście, więc możesz zajrzeć, ale nie możesz niczego dotykać.

— Nie możemy tu wpuszczać turystów.

— Pewnie już się ustawiają w kolejce, chłopie. Przeglądają najnowsze katalogi L.L. Bean w poszukiwaniu skafandrów i sprzętu kempingowego na wakacje na Marsie.

— To nie jest śmieszne, Dex.

Dex milczał przez chwilę. Potem odparł cicho:

— Wiem. Ale to się stanie, Jamie. Żaden z nas tego nie powstrzyma.

Jamie nie miał ochoty kłócić się z Dexem. Nie tutaj, powiedział sobie.

— No, dalej — rzekł. — Zobaczmy, co tu jeszcze mamy.

— Czekaj sekundkę — Dex odpiął cyfrowy aparat od paska. — Lepiej pstryknijmy trochę zdjąć, jak bądziemy szli. Stary pierdzioch nie powinien mieć nic przeciwko lampie błyskowej, jak sądzisz?

— Jasne, zrób — odparł Jamie, rozmyślając. Powinniśmy pobrać zeskrobiny ze ścian i spróbować jakoś datować tę budowlą. Pył jest prawdopodobnie całkiem świeży. Ale ile lat liczy sobie ten budynek?

Dex szalał z aparatem, a Jamie obracał się powoli, by kamera zamocowana na jego hełmie zarejestrowała pełne trzysta sześćdziesiąt stopni widoku komnaty.

Potem szli, lekko pochyleni, od jednej komnaty do drugiej, opadając na kolana i ręce, gdy musieli pełznąć przez niskie otwory, idąc niepewnie, jak para małp, przemierzali starożytną siedzibą, zostawiając po sobie ślady butów w rdzawym marsjańskim pyle.

Ile to ma lat? Jamie nie przestawał się zastanawiać. Ile lat minęło od czasu, kiedy ktoś tu mieszkał?

Weszli do większej, centralnej komnaty, która miała w suficie prostokątny otwór.

— Świetlik — rzekł Jamie. — W ten sposób oświetlali te pomieszczenia.

— Jak w pałacu w Knossos — przytaknął Dex. Kiwając głową, Jamie mruknął:

— Okres minojski. Starożytna Kreta.

— Tędy można wejść na górę — rzekł Dex, wskazując na kwadratowy otwór.

Nie było tam jednak żadnej drabiny ani schodów prowadzących na górne piętro. Sufity były tak nisko, że Jamie złapał skraj otworu i podciągnął się przez niego. Z wysiłkiem, nawet mimo marsjańskiej grawitacji, postawił kolano na podłodze, wywindował się z otworu i wstał na równe nogi.

— Potrzebujesz pomocy? — zaproponował Dexowi.

— Jeśli ty potrafisz, to ja też — odparł młodszy mężczyzna. Jamie słyszał, jak dyszy i sapie wspinając się, aż w końcu stanął obok niego.

— Pestka — wysapał Dex.

Jamie uśmiechnął się do siebie wewnątrz hełmu.

Powoli doszli aż na dach i przemierzyli go, mając niecały metr nad hełmami skalne sklepienie. Jamie poczuł lekką klaustrofobię, gdy zobaczył masywną skałę zwisającą tak blisko niego.

— Wszędzie pusto — rzekł Dex. — Ani śladu mebli, koszy czy kawałków ceramiki.

— Może jest coś w tym pyle — zasugerował Jamie, wiedząc, że chwyta się brzytwy.

— Nie, tego pyłu nie ma na tyle, żeby schował się w nim choć ułamek ceramiki.

— Więc musieli zabrać wszystko ze sobą.

— Na pewno tutaj niczego nie zostawili.

Cały budynek był pusty. Jakby został wysprzątany, całe eony temu. Ograbiony? Porzucony przez budowniczych? — zastanawiał się Jamie. Dlaczego? Kiedy?

I wtedy wszystko uderzyło w niego z całą mocą, z taką siłą, że poczuł, jak miękną mu kolana.

Tutaj żyli rozumni Marsjanie! Wspięli się od dna kanionu i zbudowali tę wioskę. Kiedy? Jak dawno temu? Co się z nimi stało? Dokąd odeszli?

Soi 102: Wieczór

Jamie wiercił się niespokojne w fotelu kokpitu łazika. Przetarł oczy. Czytał wiadomości już od paru godzin.

— Więcej czasu zajmuje odpowiedzenie na te wszystkie wiadomości niż sam pobyt w wiosce — poskarżył się.

Dex siedział po turecku na swojej pryczy z twarzą oświetloną ekranem laptopa.

— Wszyscy chcą nam pogratulować — rzekł — i zgarnąć choć trochę zasług.