Выбрать главу

— Tak sądzę.

Podzielili się odpowiadaniem na wiadomości z Ziemi. Dex załatwiał swoją połowę ze swojej pryczy. Jamie poczuł burczenie w żołądku; już dawno minęła pora kolacji. Wysłał już piętnastominutowy raport do mediów, dla wszystkich stacji czy gazet, które chciały z niego skorzystać. Jamie wyobrażał sobie, jak spece od filmu skrócą go do niewielkiej migawki.

— Zróbmy sobie przerwę na coś do jedzenia — zaproponował Jamie.

— Dobry pomysł! Czekaj chwilę. Jest coś od ojca DiNardo z Rzymu. — Dex zaśmiał się. — Wiesz co? Nasz jezuita-geolog za łapał się na stołek przewodniczącego zespołu archeologicznego Co powiesz na taką polityczną sztuczką?

— DiNardo? Poczekaj, zobaczą, co ma do powiedzenia. Jamie postukał w klawiaturę między fotelami w kokpicie i na ekranie pojawiła się ciemna, jowialna twarz DiNardo.

— …gratulacje ze szczerego serca — mówił ksiądz. — Bóg by} dla was łaskawy. I łaskawy dla mnie. Jak wspomniałem, MKU zwróciło się do mnie, czy nie przyjąłbym stanowiska szefa komisji kierującej pracami nad marsjańską budowlą.

Dex wyszczerzył się do Jamiego przez całą długość modułu. Jamie wiedział, co ma na myśli: przez ostatnich trzydzieści sześć godzin w ciemnościach zalśniło wiele noży.

— Najwyraźniej archeologowie i paleontologowie nie mogli podjąć decyzji w kwestii powołania jednego ze swoich ludzi na to stanowisko, więc doktor Li zasugerował, bym ja podjął się tego zadania, jako osoba neutralna, nie faworyzująca żadnej ze stron.

— Niezbadane są ścieżki Pana — mruknął Dex.

— Pewna liczba antropologów także domagała się, by ich uwzględnić — mówił dalej DiNardo — ale nie jestem przekonany, czy antropolodzy w ogóle powinni brać udział w tych badaniach. Jest oczywiste, że Marsjanie nie są ludźmi, z definicji. Jednakże antropolodzy nalegają na dopuszczenie ich do badań.

Wiedząc, że otrzymanie odpowiedzi zajmie przynajmniej pół godziny, DiNardo mówił dalej, nie zatrzymując się nawet na wzięcie oddechu, a przynajmniej tak się Jamiemu wydawało. Ten człowiek jest solidnie podekscytowany. Za spokojną maską, jaką starał się utrzymywać, DiNardo był równie podekscytowany jak on sam.

A właściwie czemu nie? — spytał Jamie w duchu. To jest największe odkrycie w historii ludzkiej rasy. Nie jesteśmy sami! Na Marsie są — były — istoty rozumne.

Ksiądz w końcu zakończył przemowę.

— Zapewne wam już powiedziano, żebyście nie dotykali niczego obok ani w samym budynku. Jutro powinniście ustawić tyle kamer, ile się tylko da, w środku i na zewnątrz.

— Dużo dziś zrobiliśmy — powiedział Dex, bardziej do siebie niż do obrazu na ekranie. Jamie zrozumiał, że DiNardo jeszcze nie widział zdjęć przesłanych na Ziemię.

— Następnie chciałbym, żebyście nagrali przejście przez cały budynek za pomocą systemu VR. Dzięki temu więcej ludzi zrozumie, w jakim celu tam jesteście.

Jamie skinął głową. To ma sens, pomyślał. Obraz DiNardo patrzył na nich zdecydowanie z ekranu, na kogoś czy coś za kamerą.

— Muszę już kończyć. Zorganizowaliśmy konferencję całej komisji i muszę jej przewodniczyć. Odezwę się jutro. Do zobaczenia i niech Bóg będzie z wami.

— Amen — rzekł Dex. — A teraz jemy.

Gdzieś w połowie gotowego dania Dex podniósł wzrok znad tacki i powiedział:

— Ten seans VR, którego domaga się DiNardo, to będzie olbrzymia atrakcja turystyczna.

Jamie zmusił się, by nie przestać żuć.

— Ludzie będą kupowali podróż po wiosce, nie wychodząc z domu. Przez co nabiorą apetytu na prawdziwą.

— Pewnie można zrobić na tym pieniądze — rzekł Jamie, starając się nie podnosić głosu.

— Tak.

Jamie przełknął ostrożnie, po czym zapytał:

— Jakieś wieści od twojego ojca?

— Nic, ani słowa. — Dex łyknąć soku, po czym ostrożnie odstawił plastykowy kubek na stół pomiędzy nimi. — Och, jeszcze trochę poczeka, zanim się odezwie. Każe mi poczekać dzień albo dwa i wtedy zadzwoni. Kochany stary ojciec zawsze uważał, że mi się w głowic przewróciło, więc przekłuwa mój balonik, kiedy tylko uzna to za konieczne. Czyli zawsze.

Jamie usłyszał w głosie Dexa coś więcej niż sarkazm. Ból.

— Jestem pewien, że jest z ciebie dumny — rzekł.

— Taa — odparł Dex. — Naprawdę dumny. Aż mu guziki odpryskują.

Jamie nic nie powiedział.

— Wiesz, jeśli jest naprawdę dumny, głęboko to ukrywa. I jest w tym świetny — w ukrywaniu dumy ze swojego jedynego syna marnotrawnego.

— Przepraszam, że o tym wspo mniałem.

— Och, nic szkodzi, Jamie. To nie twój problem. — Dex złapał kubek z sokiem i osuszył go. Następnie wstał od wąskiego stołu i zapytał: — A co powiesz na przemieszczenie kopuły tutaj? Nie możemy cały czas urzędować w łaziku.

— Wiem — odparł Jamie. — Myślałem o tym. — No i?

— Przeprowadzka kopuły to niezłe zadanie — rzekł Jamie. — Zajmie całe tygodnie.

— Idę o zakład, że możemy to zrobić między Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem.

— To zajmie więcej czasu.

— No to co? Mamy jeszcze ponad szesnaście miesięcy. Przecież nie będziesz kursował tam i z powrotem z obecnej bazy tutaj przez cały czas, nie?

— Istotnie, to niepraktyczne — przyznał Jamie.

— Więc ja opracuję plan przeprowadzki kopuły, całej bazy, lądownika, generatorów, wszystkiego.

— I wtedy będziemy gotowi do przyjmowania turystów podczas następnej misji, o to chodzi?

Dex wyglądał na szczerze zaskoczonego, wręcz zszokowanego.

— Turystów? Nie mówię o turystach. A przynajmniej jeszcze nie. Jakaś kolejność musi być, chłopie.

— Tak — odparł Jamie. — Jakaś kolejność musi być.

Manhattan

Powinienem być w domu, z rodziną, pomyślał Roger Newell. Na litość boską, jest Wigilia. Czuję się, jak Bob Cratchit w obliczu starego Scrooge’a.

Darryl C. Trumball, siedzący po drugiej stronie okrągłego stolika, wydawał się zupełnie nieświadom tłumów przemykających za oknami salonu. Klub mieścił się o pół przecznicy od biura Newella, w budynku siedziby sieci. Newell często tam bywał, więc został natychmiast rozpoznany przez hostessę, która posadziła go przy oknie. Newell wolałby stolik gdzieś dalej, ale nie chciało mu się dopominać.

Wiedząc, że jazda limuzyną na Manhattan zajmie dużo czasu, Trumball przyjechał pociągiem ekspresowym na Grand Central Station specjalnie po to, żeby się spotkać z ważnymi osobami z mediów. To był dla niego długi i potencjalnie bardzo zyskowny dzień.

— Powiedziałem już wszystkim innym, mówię i panu, możecie wykorzystać wszelki nakręcony przez nich materiał — mówił Trumball, pochylając się nad swoją szkocką z lodem — byle nie materiał VR.

— Mamy teraz własną sieć VR — odparł Newell — i moglibyśmy…

— Nie — odparł stanowczo Trumball. — Będziemy sprzedawać wirtualną wycieczkę po marsjańskicj wiosce naszym własnym klientom. Bez problemu możemy zarobić pięćset milionów na pierwszym seansie.

— Nasi widzowie…

— Czy może pan wyłożyć pięćset milionów dolarów na materiał VR?

— Pięćset milionów dolarów? — pisnął Newell. — Oczywiście, że nie. Nic w tym rodzaju.

— Sam pan widzi — Trumball rozsiadł się wygodnie z chłodnym uśmieszkiem.

— Przygotowujemy specjalny materiał z wioski — rzekł Newell. — W paśmie największej oglądalności! Specjalny program naukowy w paśmie największej oglądalności! Tego nie było od czasów…