Выбрать главу

— Bożonarodzeniowa niespodzianka — rzekł Jamie.

— Dla wszystkich. Na Tarawie nie wiedzieli, że was nie będzie tu w święta, więc wam przywieziemy wasze porcje.

— Będziemy mieli gości na święta — rozpromienił się Dex. — Trzeba posprzątać, skoro szykuje się wizyta.

Vijay stała za Rodriguezem, patrząc, jak Stacy opowiada Dexowi i Jamiemu o świątecznej niespodziance.

Chciała jechać do kanionu razem z pozostałymi, ale wtedy Rodriguez i Craig zostaliby sami na święta. Tommy nie mógł opuszczać kopuły ze zranioną ręką i Vijay doszła do wniosku, że powinna zostać ze swoim pacjentem, tak na wszelki wypadek.

Poza tym Rodriguez i Trudy stali się nierozłączni, a teraz ona jechała do kanionu pomagać przy eksploracji ruin i Tommy wyglądał jak zbity pies. Święta bez ukochanej będą na pewno ponure.

Wiedziała, że ma dobry powód by zostać, ale nie był to jej prawdziwy powód. Wiedziała, że boi się tam pojechać, ze względu na Dexa i Jamiego, w obawie przed napięciami, jakie mogłoby to wywołać, kłopotów, jakie mogłaby spowodować. Dwa samce alfa same radziły sobie doskonale, nie było sensu pobudzać ich hormonów.

Ani własnych, przyznała się w duchu.

Jamie udał się na spoczynek myśląc, że jutro będzie bożonarodzeniowy poranek i będą mieli towarzystwo. Trzy przyjazne twarze będą im towarzyszyły przez święta.

Czuję się tu samotnie, przyznał, patrząc na zakrzywiony metal nad sobą. Nie ma tu nikogo poza Dexem, a ja jestem jak kowboj na wypasie za dawnych lat. Praca jest fascynująca i ciekawa, ale nocą, kiedy zbieramy się wokół ogniska, przydałoby się więcej przyjaciół.

Hali i Fuchida zostaną, zgodnie z planem, jaki objaśniła mu Dezhurova. Dex i ja przeniesiemy się do ich łazika i we czwórkę będziemy pracować przy wiosce. Stacy odjedzie starym gruchotem do bazy.

Nie powinienem go nazywać starym gruchotem. Dobrze nam służył. Jest wspaniały.

Zamknął oczy i zobaczył Vijay. Nagą. Błyszczącą od potu. Ciepłą, miękką, bezwolną w jego ramionach.

Szkoda, że nie przyjedzie. Odwrócił głowę i zobaczył Dexa leżącego na pryczy, z rękami splecionymi pod głową, gapiącego się w ciemność. Założę się, że też o niej myśli. Dobrze, że nie przyjeżdża. Niezłe byłyby święta, gdybyśmy rzucili się sobie do gardeł.

Nie, jest wystarczająco inteligentna, żeby tu nie przyjechać. Dex i ja zaczynamy się rozumieć. Gdyby tu przyjechała, wszystko poszłoby na marne.

Zerknął na Dexa jeszcze raz. On też o niej myśli. Gotów jestem się założyć.

Jakby podsłuchując jego myśli, Dex zwrócił się do Jamiego.

— Jak sądzisz, ile lat ma ten budynek? Jamie oparł się na łokciu.

— Nie wiem. Mam wrażenie, że jest bardzo stary, starszy niż wszystko na Ziemi. Ale to tylko takie wrażenie, przeczucie. Nie mamy żadnych dowodów.

Dex nadal trzymał dłonie pod głową.

— Jest jeszcze coś dziwnego — dodał. — Coś, co nie pasuje.

— Co takiego?

— Pomiary przepływów cieplnych wskazują, że Mars jest o wiele młodszy, niż nam się wydawało. Pod względem geologicznym oczywiście.

Jamie skinął głową w półmroku.

— Wulkany w Tharsis były aktywne jeszcze parędziesiąt milionów lat temu. Wnętrze planety jest o wiele cieplejsze, niż się spodziewaliśmy. Tak?

— Tak — potwierdził Jamie.

— Tylko że ta planeta jest na to o wiele za mała — oznajmił Dex. — Powinna była się oziębić już dawno temu.

— Tak, zgodnie z przyjętymi teoriami — przyznał Jamie. — Kiedy jednak teorie nie pasują do obserwacji…

— A teraz ten budynek. Sądzisz, że ma miliony lat? Albo więcej? Potrząsnął głową.

— Nie wiem. Tego musimy się właśnie dowiedzieć.

— Czy to się wszystko układa w jedną całość? W tym cały problem: czy wszystko, czego się dowiedzieliśmy, pasuje jakoś do siebie?

— Cóż, leżąc tu na pryczy na pewno nie znajdziemy odpowiedzi. Prześpimy się i będziemy myśleć jutro.

Usłyszał, że Dex cicho chichocze.

— Jasne. Jeśli nie zaśniemy, święty Mikołaj nie przyjdzie.

Dex nie mógł jednak spać. Ciekawość Marsa ustąpiła miejsca myślom o jego ojcu. Kochany staruszek. Pomogłem odkryć rozumne życie na Marsie, a on się nawet nie odezwał. Ani słóweczka, życzeń świątecznych. Typowe dla niego.

Jest zbyt zajęty odgrywaniem wielkiego finansisty, żeby wysłać mi choć słówko. Zbyt zajęty zbieraniem pieniędzy na następną wyprawę. I jeszcze następną. Wykorzystuje moje osiągnięcia, opowiadając wszystkim, jakim jestem wspaniałym synem, a przy tym dobiera im się do kieszeni.

Dex odwrócił się twarzą do ściany łazika. Kiedy wrócę, wszystko się skończy. Będę miał godziwy udział w sławie i odbiorę ją staruszkowi. Wykopię go. On będzie staruszkiem, a ja będę błyszczał w świetle reflektorów i posyłał kolejne wyprawy na Marsa. Pojadą tam wszyscy naukowcy: archeologowie, paleontologowie — do licha, powstanie pewnie nowy dział, nowa dyscyplina nauki. Antropologia obcych. Ksenologia, pewnie tak ją nazwą. Może ufunduję katedrę ksenologii w Yale i sam ją obejmę.

Nie, pomyślał. Muszę zająć stanowisko, jakie zajmuje teraz tata. Ja będę teraz wszystkim rządził. Ja będę zdobywał środki na następne wyprawy i organizował je. Normalna firma: Mars Expeditions Inc., C. Dexter Trumball, prezes zarządu i dyrektor zarządzający.

Będą fundował stypendia dla poszczególnych naukowców. Za naukowców zapłacą turyści! Tak to załatwimy. Z opłaty za każdego turystą bądziemy finansować przeloty naukowców. Świetnie!

Kiedy wrócą na Ziemią, bądę sławny. I zdyskontują tą sławą. Przelecą wszystkie debiutantki od Bostonu do Atlanty i oskubię ich tatusiów z forsy na tuzin ekspedycji ma Marsa. Na sto! Zbudujemy tu centrum dla turystów, na brzegu Wielkiego Kanionu, żeby mogli sobie zjeżdżać na dół i oglądać wioskę, a potem dno kanionu. Zbudujemy windą, żeby mogli sobie wygodnie i bezpiecznie jeździć.

I zmuszą ich, żeby zapomnieli o kochanym staruszku. Kiedy wrócę na Ziemię, to ja będę gwiazdą. Będę tak cholernie ważny, że nawet ojciec będzie musiał to uznać.

Boże Narodzenie

— Oczywiście, że w Japonii obchodzimy Boże Narodzenie — powiedział Mitsuo Fuchida.

Siedział na pryczy wciśnięty między Stacy Dezhurovąa Dexa Trumballa. Jamie siedział po drugiej stronie, obok Trudy. Na wąskim stole, który ich oddzielał, walały się resztki świątecznego obiadu, okruszki i kości.

Specjalny świąteczny obiad był prawie tak dobry jak zapowiadano. Prawdziwy indyk, nogi i białe mięso z piersi, słodkie ziemniaki, fasolka i sos z żurawin. Niezniszczalny tort owocowy na deser. Był nawet mały przydział białego wina dla każdego w plastykowych pojemnikach. Dex zrobił bardzo mocną kawę, która pomogła im uporać się z tortem.

— Czy chrześcijaństwo jest w Japonii popularne? Fuchida potrząsnął głową.

— Niespecjalnie. Ale świętujemy Boże Narodzenie dokładnie tak samo jak wy — jako ważne wydarzenie dla handlu detalicznego.

Wszyscy roześmiali się. Siedzieli w łaziku, którym przyjechała Dezhurova. Udawana choinka z pasków aluminium stała krzywo przy klapie śluzy, oświetlona malutkimi mrugającymi żaróweczkarni z magazynu części elektronicznych. Nie mieli prezentów poza własnym towarzystwem.

To wystarczyło.

Jamie oparł się wygodnie o ścianę. Cała reszta plotkowała i paplała jedno przez drugie. Jutro Dezhurova odjedzie starym łazikiem do kopuły, zaś cała czwórka rozpocznie badania wioski pod kierunkiem komisji DiNardo.