Dex przerwał mu rozmyślania.
— Cóż, może popatrzymy jak wyglądają dzisiejsze obrazy z samolotu zwiadowczego.
— Dobry pomysł.
Dwóch mężczyzn wysunęło się zza stołu i ruszyło do kokpitu. Jamie porozmawiał krótko z Dezhurovą, która szybko zgodziła się, że biologowie powinni zająć się swoją dziedziną, po czym dodała:
— Będą potrzebowali własnego łazika, żeby zjechać na dno kanionu. Wyślę Rodrigueza z łazikiem numer dwa.
— Z jego ręką już wszystko w porządku?
— Nie na tyle, żeby grać w koszykówkę, ale łazik może prowadzić.
— Dobrze. Kiedy?
— Dzień na załadowanie łazika. Drugi na dojazd.
— Świetnie — rzekł Jamie. Miał ochotę porozmawiać z Vijay, ale mając obok siebie Dexa zdecydował, że lepiej nie. Nie kontaktowała się z nim ani on z nią. Pewnie tak jest lepiej, zdecydował.
— Chcemy obejrzeć dzisiejsze obrazy z samolotu zwiadowczego — rzekł Dex.
Dczhurova skinęła głową.
— Nic nowego, ale sami zobaczcie.
Miała rację, jak zobaczył szybko Jamie. Obrazy ukazywały rdzawy, mroźny, jałowy marsjański krajobraz, bardzo szczegółowo, z dokładnością do jednego metra. Ale nie było tam śladu budynków. Żadnego śladu struktury, porządku. Nic poza nagą, nieskończoną pustką. Całe mile pustki. Dolina Śmierci wygląda przy tym kusząco i zachęcająco.
— Zabawne — rzekł Dex, obserwując obrazy na ekranie kokpitu.
— Co takiego?
— Dostałem wiadomość od staruszka. Coś w stylu spóźnionej kartki świątecznej.
— Naprawdę?
— Tak. Parę dni temu. Powiedział, że mu przykro, że nie mógł ze mną porozmawiać w święta. Był w Monako, na międzynarodowej konferencji fundacji badawczych typu non-profit.
— Zbierając forsę?
— A cóż by innego? — odpowiedział pytaniem Dex. — Och, pewnie jeszcze pofiglował w basenie z pięknościami w toplesie. Zawsze to robi, jak jest poza domem.
— A matka wysłała ci wiadomość w święta?
Dex prychnął.
— Dostałem jej życzenia dwa dni przed świętami. Zawsze wysyła je za wcześnie. Nagrywa jedną wiadomość i powiela ją do wszystkich z listy. Równie osobiste jak katalog domu sprzedaży wysyłkowej, cała mamusia.
Jamie nie wiedział co powiedzieć.
— Problem w tym — rzekł Dex — że tata jest bardzo dumny z prowadzonych tu przeze mnie prac. Powiedział to, jakby czytał z telepromptera. Pewnie jakiś sekretarz mu to napisał.
— Nie sądzę…
Dex zaśmiał się cicho.
— Nie znasz staruszka jak ja. Ale rzeczywiście tak powiedział i uważam to za najważniejsze.
— Bardzo się cieszę.
Dex przyglądał mu się przez dłuższą chwilę, milcząc, gdy tak siedzieli po dwóch stronach kokpitu.
— Nie miałeś z tym nic wspólnego, co? — Ja?
— Staruszek nigdy nie powiedział, że jest ze mnie dumny. Ty go do tego nakłoniłeś?
Zanim Jamie zdołał odpowiedzieć, Dex rzekł:
— Nieważne. Nie mów mi. Nie chcę wiedzieć. Wolę mieć złudzenia, że kochany staruszek robi się sentymentalny na starość.
Jamie zachichotał.
— Nie robi na mnie wrażenia sentymentalnego.
— Istotnie — zgodził się Dex. — Tak czy inaczej, jeśli mu w tym pomogłeś — dzięki.
Jamie milczał, nie chcąc naruszyć cienkiej nici porozumienia, jaka nawiązała się między nimi.
— I jeszcze jedno — rzekł Dex, gdy martwy krajobraz przestał przewijać im się przed oczami. — Prędzej czy później musimy przenieść kopułę. Lepiej prędzej niż później.
Jamie westchnął.
— Myślałem o tym.
— No i?
— Może poprosimy Tarawę o przysłanie nam zapasowej kopuły, z okablowaniem i sprzętem do budowy lepszego dźwigu?
Dexowi zapaliły się oczy. — W ten sposób nie będziemy musieli przenosić bazy.
— Właśnie.
— Tylko to zajmie pięć, sześć miesięcy, nawet jeśli zaeznąjutro rano.
— Zgadza się — przyznał Jamie. — Ale przemieszczanie kopuły zajmie miesiąc do sześciu tygodni, prawda?
— Co najmniej.
— I wtedy nie będziemy robili niczego produktywnego, tak? Wszystkie pożyteczne prace zostaną wstrzymane.
— Tak.
— Zapasowa kopuła leży sobie na kosmodromie w Bajkonurze…
— …a ponowne jej wysłanie mieści się w budżecie misji — dokończył Dex za Jamiego.
— Tak! Tak należy to zrobić.
— Dobrze. Powiem Stacy, ona przekaże to Connorsowi.
— Myślisz, że Tarawa się zgodzi?
— Będą musieli — rzekł twardo Dex. — Możemy kursować łazikami tam i z powrotem. Ale to marnotrawstwo. I wyjadamy gotowe jedzenie. Nie mamy za dużo zapasów jedzenia. Mieliśmy żywić się tym, co wyrośnie w szklarni.
Jamie wiedział, że to prawda.
— Będziemy musieli zbudować nową szklarnię. Kiwając głową z entuzjazmem, Dex rzekł:
— A może lot załogowy? Przysłaliby tu paru archeologów.
— Musieliby przejść kilkumiesięczny trening, Dex. Nie możesz po prostu wybrać paru osób i wystrzelić je na Marsa bez żadnego przygotowania.
Dex posmutniał.
— No tak. Racja.
— Ale można paru wybrać i zacząć ich szkolić już teraz.
— Jasne — odparł Dex. — Tylko ja miałem nadzieję, że paru tu przyleci jak najszybciej i zagonimy ich do zamiatania za nas.
Soi 113: Popołudnie
— Tu coś jest.
Jamie uniósł wzrok znad miejsca, które zamiatał. Kolejny nudny, pracowity dzień zbliżał się ku końcowi. Oczyścili górne piętro budynku i nie znaleźli niczego. Ani odrobiny jakiegoś obcego materiału. Tylko gołe ściany. Teraz pracowali na drugim piętrze.
Rodriguez dopiero rozpoczął podróż łazikiem z bazy. Jego wyjazd opóźniło mnóstwo drobnych, denerwujących lecz nieuniknionych problemów, na przykład to, że nie mógł wcisnąć zabandażowanej ręki do rękawicy skafandra i w ostatniej chwili Vijay musiała mu spreparować coś zastępczego. Wzięła zapasową rękawicę Craiga.
Peter Connors przekazał pomysł na przesłanie zapasowej kopuły i całego sprzętu w okolice kanionu. Przesłał propozycję radzie MKU, z osobistą wiadomością do pana Trumballa w Bostonie.
— Mitsuo, to ty? — spytał Jamie.
— Tak — odparł biolog. Mówił zduszonym głosem. — Chodźcie i zobaczcie.
Jamie znajdował się w środku wielkiego pomieszczenia i powoli, ostrożnie zmiatał pył z podłogi w kierunku otworu prowadzącego do pomieszczenia poniżej. Jeśli pchnęło się za mocno, wznosił się falą, cofał i zakrywał wcześniej zmiecione miejsce. I co parę minut starannie przesiewał pył przez sitka wyjęte z zapasowych przewodów powietrza.
O wiele łatwiej byłoby, gdyby po prostu zebrali pył odkurzaczem ze ścian i podłóg, ale ręczne odkurzacze jakich używali do czyszczenia skafandrów nie radziły sobie z taką ilością pyłu. W rogach osiągał on na wysokość paru centymetrów. Odkurzacze ręczne robiły co mogły, pracując znacznie ciężej, niż to przewidywały normy ustalone przez projektantów i to co wieczór, kiedy cała czwórka pakowała się z powrotem do łazika pokryta rdza-woczerwonym pyłem prawie po samą górę hełmu. Rodriguez wiózł zapasowe, żeby te, których używali obecnie, mogły pojechać do Stacy i Wiley Craig mógł je poddać niezbędnym pracom konserwacyjnym.
Poza tym naukowcy na Ziemi upierali się przy ręcznym przesiewaniu pyłu. Odkurzacze mogły przepuścić lub zniszczyć jakiś niezmiernie ważny kawałek ceramiki lub odłamek skamieniałej kości.