Выбрать главу

Kadrowiec MGB uświadamiał sobie ten problem i nie tracił z pola widzenia nie tylko potrzeby poszukiwań wyrafinowanych skrytobójców, lecz także zwykłych rzeźników. I oto miał człowieka, który wydawał się w obu formach zabijania ekspertem bez reszty oddanym swemu rzemiosłu i, jeśli wierzyć lekarzom, wprost dla niego stworzonym.

Kierownik Spraw Personalnych napisał zatem krótką, sarkastyczną uwagę na dokumentach Granta, opatrzył je nagłówkiem SMIERSZ Otdieł II i rzucił na tacę z korespondencją służbową.

Ciałem Donovana Granta zawładnął wydział II SMIERSZU, zajmujący się operacjami i egzekucjami, jego nazwisko zaś, zmienione na Granitski, wciągnął w swoje rejestry.

Dwa następne lata były dla Granta ciężkie. Musiał wrócić do szkoły i to takiej szkoły, że myślał z rozrzewnieniem o porzniętych scyzorykiem ławkach w zardzewiałym blaszanym baraku wypełnionym zapachem chłopców i sennym bzyczeniem much – jedynym obrazie szkoły, jaki znał. Tu, w położonej pod Leningradem Szkole Wywiadu dla Cudzoziemców, ciasno wbity w szeregi Niemców, Czechów, Polaków, Bałtów, Chińczyków i Murzynów, których twarze wyrażały powagę i zaangażowanie, ołówki zaś śmigały po kartkach zeszytów, borykał się z zagadnieniami będącymi dlań czystą chińszczyzną.

Były tu zajęcia z Podstaw Wiedzy Politycznej, w tym historia ruchów robotniczych, partii komunistycznej i przemysłowych potęg świata – były – upstrzone egzotycznymi nazwiskami, które ledwie potrafił wymówić – nauki Marksa, Lenina i Stalina. Były lekcje poświęcone „Przeciwnikowi klasowemu, z którym walczymy", i wykłady o komunizmie i faszyzmie; były tygodnie strawione na „Taktykę, agitację i propagandę" i kolejne tygodnie poświęcone problemom mniejszości narodowych, ludów kolonialnych, Murzynów i Żydów. Każdy miesiąc kończył się egzaminami, na których Grant wypisywał majaczenia analfabety, naszpikowane na poły zapomnianymi strzępami historii Anglii i poprzekręcanymi sloganami komunistów; nieuchronnie prowadziło to do rwania w kawałki jego wypocin, raz – wobec całej klasy.

Wytrwał jednak, a kiedy przyszedł czas Przedmiotów Praktycznych, dawał sobie radę znacznie lepiej. Szybko pojął podstawy Kodów i szyfrów, bo chciał je zrozumieć. Był dobry z łączności i natychmiast połapał się w labiryncie kontaktów, zagłuszeń, kurierów i skrzynek kontaktowych; z Zajęć polowych – gdzie każdy absolwent musiał zaplanować i przeprowadzić na przedmieściach Leningradu i jego okolicach symulowaną operację – dostał ocenę bardzo dobrą. Na koniec, kiedy przyszły sprawdziany z Czujności, Dyskrecji, Norm bezpieczeństwa, Przytomności umysłu, Odwagi i Opanowania, zostawił w pobitym polu całą szkołę.

Raport, który pod koniec roku wrócił do SMIERSZU, konkludował: „Wartość polityczna zero. Wartość operacyjna – najwyższa" – a właśnie takie wnioski pragnął usłyszeć Otdieł II.

Następny rok, jako jeden z trzech zagranicznych studentów pośród kilku setek Rosjan, spędził Grant w Szkole Terroru i Dywersji, w podmoskiewskiej Kuczinie. Tu, pod ogólnym nadzorem słynnego pułkownika Arkadego Fotojewa, zwanego ojcem współczesnego sowieckiego szpiegostwa, triumfalnie zaliczył kursy judo, boksu, gimnastyki, fotografii i radiołączności, i udoskonalił pod okiem pułkownika-lejtnanta Nikołaja Godłowskiego, mistrza Sowietów w strzelectwie, swój kunszt w posługiwaniu się bronią krótką.

Dwukrotnie w ciągu owego roku podczas pełni księżyca wóz z MGB zabierał go bez uprzedzenia i wiózł do jednego z moskiewskich więzień. Tam, zamaskowanemu czarnym kapturem, pozwalano mu wykonywać egzekucje przy użyciu rozmaitych narzędzi – sznura, toporu, karabinu maszynowego. Przed, w trakcie i po robiono mu EKG, mierzono ciśnienie krwi, a także poddawano różnym innym testom medycznym, o których celu i wynikach nigdy go jednak nie poinformowano.

Był to udany rok i Grant odnosił słuszne wrażenie, iż sprawia swym opiekunom satysfakcję.

W latach 1949 i 1950 pozwalano mu uczestniczyć w drobnych operacjach, przeprowadzanych w państwach satelickich przez Grupy Lotne lub Awanposty. Były to pobicia i proste zabójstwa podejrzanych o zdradę lub inne grzeszki rosyjskich szpiegów i pracowników wywiadu. Grant wywiązywał się z tych zadań kompetentnie, dokładnie i cicho, a choć obserwowano go nieustannie i uważnie, nie stwierdzono najmniejszych odstępstw od nakazanego mu trybu postępowania czy też słabości charakteru bądź błędów technicznych. Może sprawy potoczyłyby się inaczej, gdyby zlecono mu jednoosobową misję skrytobójczą podczas pełni, lecz jego zwierzchnicy, świadomi, że nie podlegałby w takim okresie ani ich, ani swojej kontroli, wybierali dla jego operacji terminy bezpieczne. Pełnia była stuprocentowa zarezerwowana dla jatek w więzieniach, które niekiedy urządzano mu w nagrodę za udane misje przeprowadzone z zimną krwią.

W latach 1951 i 1952 uznano użyteczność Granta pełniej i bardziej oficjalnie. W rezultacie doskonałej pracy, szczególnie we Wschodnim Sektorze Berlina, przyznano mu obywatelstwo sowiecie i podwyżkę pensji, która w 1953 sięgnęła godziwych pięciu tysięcy rubli. W 1953 otrzymał stopień majora z prawami do emerytury datowanymi wstecz do dnia jego pierwszego kontaktu z „pułkownikiem Borysem", a także służbową willę na Krymie. Przypisano mu dwóch ochroniarzy – którzy w części mieli go strzec, w części zaś pilnować, by nie „poszedł na lewiznę", jak w żargonie MGB zwie się zdradę – a raz w miesiącu dowożono do najbliższego więzienia i pozwalano wykonać tyle egzekucji, ilu było pod ręką odpowiednich na nie kandydatów.

Naturalnie, Grant nie miał przyjaciół. Wszyscy, którzy się z nim stykali, odczuwali wobec niego albo nienawiść, albo strach, albo zazdrość. Nie miał nawet tych zawodowych znajomości, jakie w dyskretnym i czujnym światku sowieckich funkcjonariuszy uchodzą za przyjaźń. Jeśli jednak dostrzegał nawet ten fakt, to się nim nie przejmował. Jedynymi osobami budzącymi w nim zainteresowanie były jego ofiary. Reszta życia toczyła się wyłącznie w jego duszy. A była to dusza bogato i niepokojąco zaludniona myślami.

Oprócz tego miał, oczywiście, SMIERSZ. Nikt w Związku Sowieckim, kto miał za sobą SMIERSZ, nie musiał się martwić o przyjaciół ani w ogóle o nic prócz tego, by czarne skrzydła organizacji nie przestały strzec jego głowy.

Grant wciąż oddawał się niejasnym rozważaniom o swej pozycji wobec pracodawców, gdy, pojmany naprowadzaniem radarowym z Lotniska Tuszyno, leżącego obok czerwonej poświaty Moskwy, samolot począł tracić wysokość.

Był na samym szczycie swojej góry, był głównym wykonawcą wyroków SMIERSZ-u, a zatem całego Związku Sowieckiego. Ku czemu jeszcze mógłby zmierzać? Dalszym awansom? Większej forsie? Kolejnym złotym pamiątkom? Ważniejszym ofiarom? Lepszej technice?

Na pozór nie bardzo było się już o co bić. Chyba że w jakimś innym kraju jest człowiek, o którym jeszcze nie słyszał, a którego będzie musiał wyeliminować, zanim przypadnie mu w udziale supremacja absolutna.

ROZDZIAŁ 4

MOGOŁOWIE ŚMIERCI

SMIERSZ jest oficjalną agendą skrytobójczą rządu sowieckiego. Działa tak w kraju, jak za granicą, zatrudniając – w roku 1955 – czterdzieści tysięcy mężczyzn i kobiet. SMIERSZ to skrót od słów Smiert' Szpionam, co oznacza Śmierć Szpiegom. Nazwy tej używają tylko pracownicy samej organizacji i funkcjonariusze sowieccy. Żadnemu obywatelowi przy zdrowych zmysłach nawet do głowy nie przyjdzie, by na głos wypowiedzieć te słowa.