— Pozwoli pan, że opowiem co nieco o chuliganach — podejmuje. — Znamy kilka typów. Osoby, zwykle dzieciaki, lubiące po prostu sprawiać trochę kłopotów. Mogą przebić oponę, rozbić szybę lub ukraść znak stopu. Robią to dla frajdy i nie obchodzi ich, komu wyrządzają szkodę. W drugiej kolejności jest coś, co nazywamy „nadwyżką”. Dochodzi do bójki w barze, która przenosi się na zewnątrz i przy okazji tłuczone są szyby samochodów na parkingu. Na ulicy gromadzi się tłum, komuś odbija i już po chwili tłum atakuje okna wystawowe i okrada sklepy. Część z tych osób nie ma zwykle skłonności do przemocy i sami są zaszokowani własnym zachowaniem. — Urywa i patrzy na mnie. Kiwam głową. Domyślam się, że oczekuje ode mnie jakiegoś potwierdzenia.
— Chce pan powiedzieć, że niektórzy chuligani nie robią tego po to, żeby skrzywdzić konkretnych ludzi.
— Właśnie. Są jednostki, które uwielbiają burdy, ale nie znają swoich ofiar. Są jednostki, które zazwyczaj nie wszczynają burd, ale zostają wciągnięte w rozróbę. Jeśli teraz przyjrzymy się konkretnemu przypadkowi aktu chuligaństwa, jak to miało miejsce z pańskimi oponami, jasno widzimy, że nie jest to „nadwyżka”, i zakładamy, że było to dzieło przypadkowej jednostki. To najpowszechniejszy przypadek. Jeżeli w ciągu następnych tygodni dojdzie do podziurawienia opon innych samochodów w okolicy lub wzdłuż tej samej trasy, to przyjmujemy, że trafił się nam rozrabiaka, który lubi wodzić policję za nos. Irytujący, ale niegroźny.
— Kosztowny — mówię. — Przynajmniej dla posiadaczy samochodów.
— Zgadza się, i dlatego jest to przestępstwo. Istnieje jednak trzeci typ chuligana i jest to typ niebezpieczny. Taki, który bierze na cel konkretną osobę. Zwykle zaczyna się od czegoś irytującego, lecz niegroźnego, jak porznięcie opon. Niektórych satysfakcjonuje pojedynczy akt zemsty. W takim przypadku nie są niebezpieczni. Innych jednak to nie zadowala i właśnie tacy budzą nasze zaniepokojenie. W pańskim przypadku mamy do czynienia z relatywnie niegroźnym podziurawieniem opon, po którym nastąpiło bardziej brutalne rozbicie przedniej szyby w samochodzie i wreszcie bardzo niebezpieczne podłożenie niewielkiego urządzenia wybuchowego, które mogło wyrządzić panu krzywdę. Za każdym razem dochodzi do eskalacji przemocy. Dlatego właśnie obawiamy się o pana bezpieczeństwo.
Mam wrażenie, jakbym unosił się w kryształowej kuli, niepowiązany ze światem zewnętrznym. Nie czuję się zagrożony.
— Może się pan czuć bezpiecznie — dodaje pan Stacy, znowu czytając mi w myślach. — Ale to wcale nie znaczy, że jest pan bezpieczny. Jedyny sposób, by zapewnić panu bezpieczeństwo, to wsadzić tego świra za kratki.
Tak łatwo nazywa go świrem… Ciekawe, czy o mnie też tak sądzi.
Znowu czyta w moich myślach.
— Przepraszam, nie powinienem mówić „świr”… Pewnie słyszy pan wystarczająco wiele tego typu określeń. Po prostu bardzo mnie to złości: z jednej strony pan, uczciwy i ciężko pracujący człowiek, a z drugiej strony ten… osobnik, który się na pana uwziął. Jaki ma problem?
Chcę powiedzieć, że na pewno nie autyzm, ale się powstrzymuję. Nie sądzę, żeby jakakolwiek autystyczna osoba mogła być wandalem, lecz nie znam wszystkich i mogę się mylić.
— Po prostu chcę, żeby pan wiedział, że traktujemy to zagrożenie poważnie — mówi. — Nawet jeśli początkowo nie działaliśmy zbyt gorliwie. Proszę więc także traktować tak tę sprawę. Te działania są bezwzględnie wymierzone w pana. Zna pan powiedzenie o wrogim działaniu?
— Nie — odpowiadam.
— Raz to przypadek, dwa razy — zbieg okoliczności, ale trzy — to wrogie działanie. Jeśli więc coś, co jedynie mogło być w pana wymierzone, dzieje się trzy razy, to pora założyć, że ktoś wziął pana na celownik.
Zastanawiam się nad tym przez chwilę.
— Ale… jeśli to jest wrogie działanie, to za pierwszym razem także było to wrogie działanie, nieprawdaż? A nie jakiś przypadek?
Wygląda na zaskoczonego: uniesione brwi i półotwarte usta.
— Prawdę mówiąc… tak… ma pan rację, ale sęk w tym, że nie wie pan tego o pierwszym przypadku, dopóki nie wydarzą się następne. Dopiero wtedy może pan zaliczyć wszystkie do tej samej kategorii.
— Jeśli dojdzie do trzech prawdziwych przypadków, możemy uznać je za wrogie działanie i się pomylić — mówię.
Patrzy na mnie, kręcąc głową.
— Jak wiele istnieje możliwości pomyłki i jak niewiele, że ma się rację?
Przez moją głowę natychmiast przebiegają kalkulacje, tworząc wzór dywanu z kolorów przypadku (pomarańczowego), zbiegu okoliczności (zielonego) i wrogiego działania (czerwonego). Trzy zdarzenia, z których każde może mieć przyporządkowaną jedną z trzech wartości, trzy teorie prawdy, z których każda jest albo prawdą, albo fałszem w zależności od wartości przypisanej każdemu działaniu. Trzeba także założyć istnienie pewnego filtru, odrzucającego zdarzenia, których nie można powiązać z działaniem ewentualnego wroga jednostki, której dotyczą brane pod uwagę zdarzenia.
Tego typu problemy rozwiązuję co dzień, tyle że o wiele bardziej złożone.
— Istnieje dwadzieścia siedem możliwości — mówię. — Tylko jedna jest prawdziwa, jeśli zdefiniujemy prawdziwość jako sumę trzech prawdziwych elementów, to znaczy, że pierwsze zdarzenie naprawdę było przypadkiem, drugie było naprawdę zbiegiem okoliczności, a trzecie naprawdę było wrogim działaniem. Tylko jedna — ale odmienna — jest prawdziwa, jeżeli prawdziwość zdefiniujemy jako sumę trzech wrogich działań. Jeśli zdefiniujemy prawdziwość w ten sposób, że we wszystkich przypadkach trzecie zdarzenie było wrogim działaniem niezależnie od zaszeregowania pierwszych dwóch zdarzeń, to musimy przyjąć możliwość wrogiego działania w dziewięciu przypadkach.
Jeśli jednak pierwsze dwa zdarzenia nie były wrogim działaniem, a trzecie tak, to dobór korelatywnych zdarzeń staje się jeszcze bardziej istotny.
Wpatruje się we mnie z otwartymi ustami.
— Pan… to przeliczył? W głowie?
— To nietrudne — wyjaśniam. — Prosta permutacja, której uczą w liceum.
— Czyli istnieje tylko jedna szansa na dwadzieścia siedem, że to prawda? — pyta. — To bez sensu. Nikt nie ukułby tego starego powiedzenia o szansach na ileś tam, gdyby nie było prawdziwsze… Więc co? Mamy około czterech procent? Coś tu nie gra.
Braki w jego wiedzy matematycznej i logicznym myśleniu są boleśnie oczywiste.
— W rzeczywistości prawda uzależniona jest od celu, jaki panu przyświeca — tłumaczę. — Jest tylko jedna szansa na dwadzieścia siedem, że wszystkie części twierdzenia są prawdziwe: że pierwsze zdarzenie to przypadek, drugie — zbieg okoliczności, a trzecie to wrogie działanie. Daje to 3,7 procent, przy wskaźniku błędu 96,3 procent dla prawdziwości całego twierdzenia. Istnieje jednak dziewięć przypadków — jedna trzecia całości — w których ostatnie zdarzenie jest wrogim działaniem, co zmniejsza wskaźnik błędu odnośnie ostatniego zdarzenia do 67 procent. Mamy także dziewiętnaście przypadków, w których wrogie działanie może wystąpić jako pierwsze, drugie bądź trzecie zdarzenie, albo ich kombinacja. Dziewiętnaście z dwudziestu siedmiu to 70,37 procent: takie jest prawdopodobieństwo, że wrogie działanie nastąpiło przynajmniej w jednym z trzech przypadków. Pańskie założenie o wrogim działaniu może być nadal mylne w 29,63 procentach, ale jest to mniej niż jedna trzecia przypadków. Z czego wynika, że jeśli należy wzmóc czujność w związku z zaistnieniem wrogiego działania — jeżeli dla pana ważniejsze jest wykrycie wrogiego działania niż uniknięcie mylnego podejrzenia — to lepiej będzie założyć, że wrogie działanie nastąpiło, gdy zaobserwuje pan trzy logicznie powiązane zdarzenia.