Blask gwiazd, jak powiedział pewien pisarz, rozświetla cały wszechświat, sprawiając, że wszystko jaśnieje. Mrok to złudzenie, twierdził. Jeśli tak jest, to Lucia miała rację i mrok nie ma prędkości.
Istnieje jednak zwyczajna niewiedza, brak wiedzy oraz świadoma ignorancja, która odmawia poznania i zakrywa światło ciemną zasłoną uprzedzeń. Uważam więc, że niewykluczone jest istnienie pozytywnego mroku, który może mieć prędkość.
Książki upewniają mnie, że mój mózg funkcjonuje bardzo dobrze nawet w obecnym stanie i że znacznie łatwiej jest rozregulować jego funkcje, niż je naprawić. Jeśli normalni ludzie naprawdę potrafią robić te wszystkie rzeczy, o które ich podejrzewam, to byłoby to pomocne… ale nie jestem wcale pewny, czy naprawdę je potrafią.
Nie zawsze rozumieją, czemu ludzie zachowują się w konkretny sposób. Widać to, gdy spierają się o swoje racje, motywy. Słyszałem, jak ktoś mówił do dziecka: „Robisz mi to na złość”, podczas gdy dla mnie było oczywiste, że dziecko robiło to dla zabawy… Nie zdawało sobie sprawy, jaki wpływ wywierało na dorosłych. Ja też byłem taki nieświadomy, więc rozpoznaję to u innych.
Dzwoni telefon. Odbieram.
— Lou, tu Cameron. Chcesz iść na pizzę? — Głos mechanicznie składa słowa.
— Dziś jest czwartek — mówię. — Będzie Cześć-Jestem-Jean.
— Ja, Chuy i Bailey i tak idziemy pogadać. I ty, jeśli przyjdziesz. Linda nie idzie. Dale nie idzie.
— Nie wiem, czy chcę iść — przyznaję. — Pomyślę. O której się tam wybieracie?
— O piątej — odpowiada.
— Są miejsca, gdzie lepiej o tym nie rozmawiać — przypominam.
— Pizzeria nie jest takim miejscem — mówi Cameron.
— Wiele osób wie, że tam chodzimy — nadmieniam.
— Inwigilacja? — pyta Cameron.
— Tak. Ale pójście tam to dobry pomysł, ponieważ tam chodzimy. Potem spotkamy się gdzie indziej.
— W Centrum.
— Nie — mówię, myśląc o Emmy. — Nie chcę iść do Centrum.
— Emmy cię lubi — zapewnia Cameron. — Nie jest zbyt inteligentna, ale cię lubi.
— Nie rozmawiajmy teraz o Emmy — proszę.
— Pomówimy o kuracji, ale po pizzy — wyznaje Cameron. — Nie wiem, dokąd możemy pójść, jeśli nie do Centrum.
Zastanawiam się nad różnymi miejscami, ale wszystkie są miejscami publicznymi. Nie powinniśmy rozmawiać o tym w miejscu publicznym. W końcu proponuję:
— Możecie przyjść do mnie. — Nigdy nie zapraszałem do siebie Camerona. Nigdy nikogo do siebie nie zapraszałem.
Milczy przez dłuższą chwilę. On też nigdy mnie do siebie nie zapraszał. Wreszcie mówi:
— Przyjdę. Nie wiem, jak inni.
— Zjem z wami kolację — mówię.
— Nie mogę zabrać się do pracy. Włączam wentylator. Spirale i wiatraczki się obracają, lecz roztańczone rozbłyski światła jakoś mnie nie uspokajają. Potrafię myśleć tylko o tym medycznym projekcie, który majaczy jak coś groźnego. Zupełnie jak na zdjęciu z surferem, nad którym piętrzy się fala. Doświadczony surfer przeżyje, ale żółtodziób zostanie zmiażdżony. Czy zdołamy okiełznać tę falę?
Piszę i drukuję swój adres oraz wskazówki, jak tam dojechać z pizzerii. Muszę przerwać i spojrzeć na plan miasta, żeby upewnić się, czy podałem właściwe kierunki. Nie przywykłem do udzielania wskazówek innym kierowcom.
O piątej wyłączam wentylator, wstaję i wychodzę z pokoju. Przez kilka godzin nie zrobiłem nic pożytecznego. Czuję się wydrążony i jednocześnie gruby; słyszę w głowie ociężałą, przytłaczającą Pierwszą symfonią Mahlera. Na zewnątrz jest chłodno; wzdrygam się. Wsiadam do samochodu, uspokojony tym, że mam nienaruszone cztery opony, przednią szybę i silnik, który uruchamia się po przekręceniu kluczyka w stacyjce. Zgodnie z sugestią policji, wysłałem swojej firmie ubezpieczeniowej kopię raportu policyjnego.
W pizzerii nasz ulubiony stolik jest wolny; jestem wcześniej niż zazwyczaj. Siadam. Cześć-Jestem-Jean spogląda na mnie i odwraca wzrok. Chwilę później wchodzi Cameron, potem Chuy, Bailey i Eric. Przy naszej piątce stolik sprawia wrażenie pozbawionego równowagi. Chuy przesuwa się z krzesłem na sam koniec, a pozostali nieznacznie zmieniają pozycje; teraz jest symetrycznie.
Bez trudu mogę zerkać na migające logo piwa. Tego wieczoru mnie denerwuje; odwracam się lekko. Wszyscy są spięci. Bębnię palcami dłoni o udo, a Chuy kiwa głową w przód i w tył. Cameron porusza ramionami — obraca w kieszeni plastikowe kostki. Zaraz po złożeniu zamówienia Eric wyciąga kolorowy ołówek i zaczyna rysować swoje wzory.
Żałuję, że nie ma z nami Lindy ani Dale’a. Dziwnie jest tak siedzieć bez nich. Gdy przynoszą posiłek, jemy w całkowitym niemal milczeniu. Chuy wydaje rytmiczne „hunh” pomiędzy kęsami, a Bailey cmoka językiem. Po uporaniu się z większością porcji chrząkam donośnie. Wszyscy zerkają na mnie szybko, po czym odwracają wzrok.
— Czasami ludzie potrzebują miejsca, żeby pogadać — mówię. — Czasami może to być czyjeś mieszkanie.
— Czy może to być twoje mieszkanie? — pyta Chuy.
— Niewykluczone — odpowiadam.
— Nie wszyscy wiedzą, gdzie mieszkasz — podsuwa Cameron. Wiem, że on tego nie wie. Dziwne, w jaki sposób musimy rozmawiać o pewnych rzeczach.
— Oto wskazówki — mówię. Wyciągam wydruki i kładę je na stoliku. Każdy po kolei bierze sobie jeden. Nie zaczynają od razu czytać.
— Niektórzy muszą wcześnie wstać — oznajmia Bailey.
— Nie jest jeszcze późno — przypominam.
— Niektórzy będą musieli wyjść wcześniej niż inni, jeśli inni zostaną do późna.
— Wiem o tym — mówię.
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Na parkingu są tylko dwa miejsca przeznaczone dla gości, ale wiem, że moi goście zaparkują bez problemu: większość mieszkańców nie ma własnych aut. Budynek wzniesiono w czasach, gdy każdy miał co najmniej jeden samochód.
Czekam na parkingu, dopóki nie przyjadą pozostali. Prowadzę ich na górę. Tyle stóp robi na schodach spory hałas. Nie wiedziałem, że będzie aż tak głośno. Danny otwiera drzwi.
— Och… cześć, Lou. Byłem ciekaw, co się dzieje.
— To moi przyjaciele — mówię.
— Dobrze, dobrze — mruczy Danny. Nie zamyka drzwi. Nie wiem, czego chce. Pozostali idą za mną do moich drzwi. Otwieram je i wpuszczam ich do środka.
To bardzo dziwne gościć u siebie innych ludzi. Cameron ogląda mieszkanie i znika w łazience. Słyszę go. Zupełnie jak w czasach, gdy mieszkałem w grupie. Nie lubiłem tego. Pewne rzeczy powinny pozostać czymś prywatnym; nie jest miło słyszeć kogoś w łazience. Cameron naciska spłuczkę w ubikacji, po czym słyszę wodę wlewającą się do umywalki; wreszcie wychodzi. Chuy patrzy na mnie, a ja kiwam głową. On również wchodzi do łazienki. Bailey przygląda się mojemu komputerowi.
— Nie mam w domu modelu stacjonarnego — mówi. — Używam kieszonkowego, jeśli muszę nad czymś popracować.
— Mój mi odpowiada — tłumaczę. Chuy wraca do salonu.
— A więc… co teraz? Cameron na mnie patrzy.
— Czytałeś o tym, Lou, prawda?
— Tak. — Zdejmuję z półki Funkcjonowanie mózgu. — Moja… przyjaciółka pożyczyła mi tę książkę. Powiedziała, że najlepiej zacząć właśnie od niej.
— Czy to kobieta, o której mówiła Emmy?