Rozważam to. A jeśli pan Crenshaw miał rację i naprawdę istnieją komputery zdolne do wykonywania tej samej pracy co nasza, tylko lepiej i szybciej? Pewnego dnia firma może zechcieć to zmienić, nawet jeśli nie zamierza zrobić tego teraz. Inni tracą pracę. Don stracił pracę. Ja też mogę stracić pracę. Nie będzie łatwo znaleźć inną.
— Twierdzi pan, że mamy zapewnioną pracę na całe życie? — pyta Bailey.
Pan Arakeen robi dziwną minę.
— Tego nie powiedziałem — odpowiada.
— Jeśli więc za kilka lat firma uzna, że nie zarabiamy dla niej wystarczająco dużo pieniędzy, możemy zostać zwolnieni.
— Owszem, przyszłe warunki ekonomiczne mogą wymagać ponownej oceny sytuacji — tłumaczy pan Arakeen. — Na razie jednak niczego takiego nie przewidujemy.
Zastanawiam się, ile potrwa to „na razie”. Moi rodzice stracili pracę w wyniku ekonomicznego trzęsienia ziemi, a mama powiedziała kiedyś, że we wczesnych latach dziewięćdziesiątych wydawało im się, że są urządzeni do końca życia. „Życie biegnie meandrami — mówiła — a ty masz pamiętać, żeby nie wypaść z toru”.
Pani Beasley się prostuje.
— Uważam, że należy określić minimalny okres ochrony zatrudnienia — mówi. — Szczególnie w świetle obaw naszych klientów oraz nielegalnych gróźb ze strony waszego menedżera.
— Gróźb, o których zarząd nie miał pojęcia — odpowiada pan Arakeen. — Nie sądzę, żeby można było oczekiwać od nas…
— Dziesięć lat — przerywa mu pani Beasley.
— Dziesięć lat to bardzo długi, a nie minimalny okres. Twarz pana Arakeena czerwienieje. — Nie sądzę…
— Czyli w dłuższym okresie czasu planujecie zakończenie współpracy? — pyta pani Beasley.
— Tego nie powiedziałem — mówi pan Arakeen. — Ale kto zdołałby przewidzieć, co się może wydarzyć? A dziesięć lat to stanowczo za długi okres. Nikt nie mógłby złożyć takiej obietnicy.
— Siedem — targuje się pani Beasley.
— Cztery — rzuca pan Arakeen.
— Sześć.
— Pięć.
— Pięć z dobrą odprawą — kończy pani Beasley.
Pan Arakeen unosi ręce dłońmi na zewnątrz. Nie znam znaczenia tego gestu.
— Zgoda — mówi. — Szczegóły możemy omówić później, prawda?
— Oczywiście — odpowiada pani Beasley. Uśmiecha się do niego wargami, ale jej oczy pozostają poważne. Dotyka włosów z lewej strony szyi i odrzuca je na plecy.
— W porządku — oznajmia pan Arakeen. Porusza głową, jakby kołnierzyk uciskał go w szyję. — Macie zagwarantowane zatrudnienie na tych samych warunkach przez okres co najmniej pięciu lat, niezależnie od tego, czy zechcecie wziąć udział w badaniach, czy też nie. — Spogląda na panią Beasley, po czym z powrotem przenosi wzrok na nas. — Jak więc widzicie, nie stracicie na swojej decyzji, jeśli chodzi o wasze stanowiska. Wszystko zależy wyłącznie od was. Jednakże z medycznego punktu widzenia wszyscy zakwalifikowaliście się do kuracji.
Milknie, ale nikt się nie odzywa. Rozmyślam nad tym. Za pięć lat będę miał czterdziestkę. Trudno będzie znaleźć pracę po czterdziestce, a do emerytury jeszcze daleko. Pan Arakeen kiwa krótko głową i kontynuuje:
— A teraz damy wam chwilę, żebyście zapoznali się z informacjami zawartymi w folderze. Jak widzicie, ze względów prawnych nie wolno wynosić ich z tego budynku. Ja tymczasem omówię z panią Beasley pewne szczegóły, będziemy jednak w pobliżu, żeby móc odpowiadać na wasze pytania. A potem doktor Hendricks i doktor Ransome poprowadzą zaplanowaną na ten dzień konsultację medyczną, choć, rzecz jasna, dzisiaj nie oczekujemy od was żadnych decyzji odnośnie uczestnictwa w eksperymencie.
Czytam folder. Na końcu znajduje się kartka papieru z miejscem na mój podpis. Głosi ona, że przeczytałem i zrozumiałem wszystko, co zawarte jest w niniejszym folderze, i zobowiązałem się, że nie będę rozmawiać o tym z nikim spoza mojej sekcji, z wyjątkiem rzecznika pracowniczego oraz prawnika z Pomocy Prawnej Centrum. Jeszcze jej nie podpisuję.
Doktor Ransome wstaje i ponownie przedstawia doktor Hendricks. Ta zaczyna opowiadać nam o tym, co już wiemy. Trudno jest mi się skupić, ponieważ poznałem już tę część. To, co chcę wiedzieć, pojawia się później, kiedy lekarz opisuje, co dokładnie stanie się z naszymi mózgami.
— Nie możemy dołożyć wam nowych neuronów bez powiększenia czaszek — mówi. — Musimy regulować ich liczbę, aby zapewnić odpowiednią ilość tkanki nerwowej, tworzącej właściwe połączenia. Mózg robi to sam podczas naturalnego procesu dojrzewania: tracicie mnóstwo neuronów z ich pierwotnej liczby, gdy nie tworzą powiązań, a gdyby to czyniły, powstałby chaos.
Podnoszę rękę, a ona kiwa mi głową.
— Regulować… Czy oznacza to, że wyjmujecie część tkanki, by zrobić miejsce na nową?
— Nie fizycznie; w rzeczywistości jest to mechanizm biologiczny, resorpcja…
Cego i Clinton opisywali resorpcję w trakcie rozwoju: zapasowe neurony znikają, wchłonięte przez organizm. Jest to proces regulowany przez mechanizmy kontroli zwrotnej, wykorzystujące częściowo dane zmysłowe. Model intelektualny jest fascynujący; nie zmartwiło mnie, że tyle moich neuronów zniknęło, skoro dowiedziałem się, że to samo dzieje się u innych. Ale jeśli doktor Hendricks ma na myśli to, czego — jak sądzę — do końca nie powiedziała, to proponują wchłonięcie części neuronów, które posiadam obecnie, jako dorosły. To pewna różnica. Posiadane przeze mnie obecnie neurony robią dla mnie coś pożytecznego. Ponownie unoszę rękę.
— Tak, Lou? — Tym razem odzywa się doktor Ransome. W głosie słychać lekkie napięcie. Chyba uważa, że zadaję zbyt wiele pytań.
— Czyli… zamierzacie zniszczyć część naszych neuronów, aby zrobić miejsce dla nowego wzrostu?
— Nie do końca zniszczyć — odpowiada. — To dość skomplikowane, Lou; nie jestem pewny, czy zrozumiesz. — Doktor Hendricks zerka na niego i odwraca wzrok.
— Nie jesteśmy głupi — mruczy Bailey.
— Wiem, co znaczy resorpcja — mówi Dale. — Znaczy, że tkanka znika i jest zastępowana przez inną. Moja siostra miała raka i zaprogramowano jej ciało tak, żeby wchłonęło guza. Jeśli doprowadzicie do resorpcji neuronów, znikną.
— Przypuszczam, że możecie tak to rozumieć — przyznaje z napięciem na twarzy doktor Ransome. Obrzuca mnie wzrokiem. Podejrzewam, że ma do mnie pretensję, że zacząłem.
— Ale taka właśnie jest prawda — mówi doktor Hendricks. Nie sprawia wrażenia spiętej, tylko podekscytowanej, jak ktoś oczekujący wyjazdu na bal karnawałowy. — Wchłaniamy neurony tworzące złe połączenia i hodujemy nowe, które utworzą dobre połączenia.
— Co zniknie, to zniknie — upiera się Dale. — Taka jest prawda. Mówcie nam prawdę. — Zaczyna się denerwować; oko mruga mu bardzo szybko. — Coś zniknie, a właściwe neurony i tak mogą nie urosnąć.
— Nie! — woła głośno Linda. — Nie, nie, nie! Nie z moim mózgiem. Żadnych podziałów. Niedobrze, niedobrze. — Zwiesza głowę, odmawiając nawiązania kontaktu wzrokowego, odmawiając słuchania.
— Nie ma mowy o dzieleniu mózgu — zapewnia doktor Hendricks. — To zupełnie nie tak… Chodzi tylko o regulację: rosną nowe połączenia neuronowe. Poza tym, nic się nie zmienia.
— Tyle że przestaniemy być autystyczni — mówię. — Jeśli terapia podziała.
— Zgadza się. — Doktor Hendricks się uśmiecha, jakbym powiedział absolutnie właściwą rzecz. — Będziecie tacy sami jak teraz, tyle że nie autystyczni.