Выбрать главу

Skinęła mu głową.

Zaraz, pomyślał, dlaczego ją prosiłem, żeby przyszła? A tak… Jest rozsądna, mniej więcej, porządkowała książki dziadka, a nie spotykał wielu osób umiejących czytać i pisać. Spotykał raczej takich, dla których pióro było straszliwie trudnym urządzeniem. Jeśli wiedziała, co to jest apostrof, on jakoś zniesie to, że zachowywała się, jakby wciąż żyła w zeszłym stuleciu.

— To jest teraz pański gabinet? — spytała szeptem.

— Chyba tak.

— Nie uprzedził mnie pan o krasnoludach!

— Przeszkadzają pani?

— Ależ nie. Krasnoludy, jak wynika z moich doświadczeń, są bardzo praworządne i przyzwoite.

William uświadomił sobie, że rozmawia z dziewczyną, która nigdy nie bywała na pewnych ulicach w porze, kiedy zamykają bary.

— Mam już dla pana dwie wiadomości — mówiła dalej Sacharissa takim tonem, jakby przekazywała tajemnice państwowe.

— Tak?

— Mój dziadek mówi, że to najdłuższa, najostrzejsza zima, jaką pamięta.

— Tak?

— On ma osiemdziesiąt lat. To bardzo dużo.

— Aha.

— A spotkanie z powodu Dorocznego Konkursu Kółka Wypieków i Kwiatowego z Sióstr Dolly zostało wczoraj przerwane, ponieważ ktoś przewrócił stół z wypiekami. Dowiedziałam się o tym od sekretarz i zapisałam starannie.

— Tak? Hm… myśli pani, że to naprawdę ciekawe? Wręczyła mu kartkę wyrwaną z taniego zeszytu.

Zaczął czytać: „Doroczny Konkurs Kółka Wypieków i Kwiatowego z Sióstr Dolly odbywał się w czytelni przy ulicy Haka Lobbingu, Siostry Dolly. Przewodniczyła pani H. Rivers. Powitała wszystkie Członkinie i wyraziła się na temat Wspaniałych Eksponatów. Nagrody otrzymały…”.

William przebiegł wzrokiem po drobiazgowej liście nazwisk i nagród.

— Okaz w Wazonie? — zainteresował się.

— To był konkurs na najpiękniejsze dalie — wyjaśniła Sacharissa. William starannie wstawił słowo „Dalii” zaraz po „Okazie”. Czytał dalej.

— „Piękna wystawa Okryć dla Stolców”?

— Tak?

— Nie, nic. — William zmienił to na „Serwety na Stołki”, co było odrobinę lepsze.

Czytał, czując się jak podróżnik w dżungli — w każdej chwili oczekiwał, że ze spokojnej roślinności wyskoczy na niego jakaś bestia. Historia kończyła się: „Jednakże powszechny Nastrój został Zwarzony, kiedy wbiegł nagi mężczyzna, ścigany zaciekle przez Funkcjonariuszy Straży. Wywołał wielkie zamieszanie wśród Babek, nim został schwytany przez Pierniki. Spotkanie zakończyło się o godzinie 9 wieczorem. Pani Rivers podziękowała uczestniczkom”.

— Przez Pierniki?

— Potknął się o nie — wyjaśniła Sacharissa. — Co pan o tym myśli? — spytała odrobinę nerwowo.

— Wie pani… — rzekł William nieco słabym głosem. — Myślę, że chyba nie da się tego napisać ani trochę lepiej. Hm… A pani zdaniem jakie było najważniejsze wydarzenie podczas tego spotkania?

Przerażona uniosła dłoń do ust.

— No tak! Zapomniałam o tym! Pani Flatter wygrała pierwszą nagrodę za biszkopt! A od sześciu lat była w finale.

William wbił wzrok w ścianę.

— Brawo — stwierdził. — Na pani miejscu bym to dopisał. Ale mogłaby pani też zajrzeć do komisariatu na Sióstr Dolly i zapytać o tego nagiego mężczyznę…

— Nigdy w życiu! Przyzwoite kobiety nie mają nic wspólnego ze strażą!

— To znaczy zapytać, dlaczego był ścigany, oczywiście.

— Po co mam to robić?

William spróbował ubrać w słowa niejasną ideę.

— Ludzie będą chcieli wiedzieć — rzekł.

— Ale czy straż nie będzie mieć nic przeciw temu, że ich wypytuję?

— Przecież to nasza straż. Nie rozumiem, czemu miałoby im to przeszkadzać. I może poszuka pani jakichś bardzo starych ludzi i zapyta ich o pogodę. Kto jest najstarszym mieszkańcem miasta?

— Nie wiem. Pewnie któryś z magów.

— Może zajrzy pani na uniwersytet i zapyta, czy pamięta ostrzejszą zimę niż ta.

— Czy tutaj umieszcza się wiadomości na papierze? — odezwał się jakiś głos.

Należał do niskiego człowieczka o promiennej, rumianej twarzy, jednego z ludzi obdarowanych przez los permanentną miną kogoś, kto właśnie usłyszał pieprzny dowcip.

— No bo wyhodowałem taką marchewkę… I myślę, że wyrosła w bardzo ciekawym kształcie. Co? Co o tym myślicie, e? Można się pośmiać, nie? Zabrałem ją do pubu i wszyscy konali ze śmiechu. Powiedzieli, że powinien pan o tym napisać w swoim… poranniku!

Podniósł marchewkę do góry. Miała bardzo interesujący kształt. A twarz Williama nabrała bardzo interesującej barwy.

— Dziwna marchewka — oświadczyła Sacharissa, przyglądając się jej krytycznie. — Co pan o tym myśli, panie de Worde?

— Ja… no… Niech pani idzie już4na uniwersytet, dobrze? A ja zajmę się tym… dżentelmenem — powiedział William, kiedy uznał, że znów potrafi normalnie mówić.

— Moja żona nie mogła się pozbierać ze śmiechu!

— Szczęśliwy z pana człowiek, drogi panie — odparł z powagą William.

— Szkoda, że na tym papierze nie może pan wstawiać obrazków, nie?

— Owszem, ale chyba mam już dość kłopotów — mruknął William, otwierając notes.

Kiedy sprawa rumianego człowieczka i jego prześmiesznego warzywa została załatwiona, William przeszedł do hali drukarni. Krasnoludy rozmawiały zebrane wokół klapy w podłodze.

— Pompa znowu zamarzła — oznajmił Dobrogór. — Nie możemy wymieszać farby. Stary Cheese twierdzi, że gdzieś tutaj była studnia…

Z dołu dobiegł krzyk. Dwa krasnoludy zeszły po drabinie.

— Słuchaj, Gunilla, czy jest jakikolwiek powód, żeby puścić to w druku? — spytał William, wręczając krasnoludowi raport Sacharissy ze spotkania Kółka Wypieków i Kwiatów. — Trochę nudne…

Krasnolud przeczytał tekst.

— Są siedemdziesiąt trzy powody — odparł. — To dlatego, że wymienione są siedemdziesiąt trzy nazwiska. Myślę, że ludzie chcieliby zobaczyć swoje nazwisko na papierze.

— Ale co z tym nagim mężczyzną?

— No tak… Fatalnie, że nie zapisała, jak się nazywa.

Z dołu dobiegł kolejny krzyk.

— Zajrzymy tam?

Ku całkowitemu brakowi zaskoczenia Williama, mała piwniczka pod szopą była zbudowana o wiele solidniej niż sama szopa. Ale też praktycznie każdy dom w Ankh-Morpork miał piwnice, będące kiedyś pierwszym, a nawet drugim albo trzecim piętrem dawnych budynków, wzniesionych w którymś z okresów miejskiego imperium, kiedy to ludziom się wydawało, że przyszłość będzie trwać wiecznie. A potem wylewała rzeka niosąca ze sobą błoto, mury rosły w górę i teraz Ankh-Morpork wznosiło się głównie na Ankh-Morpork. Ludzie mówili, że ktoś z dobrym wyczuciem kierunku i z kilofem mógłby wędrować przez miasto pod ziemią, wybijając dziury w ścianach.

Pordzewiałe puszki i stosy przegniłego do gołych włókien drewna leżały pod jedną ze ścian. A pośrodku tej ściany widać było zamurowany otwór drzwiowy; bardziej współczesne cegły wydawały się już wytarte i popękane w porównaniu z otaczającym je starym kamieniem.

— Co jest po drugiej stronie? — zainteresował się Boddony.

— Pewnie dawna ulica — odparł William.

— Ulica też ma piwnicę? A co w niej trzyma?

— Och, kiedy powódź zalewała miasto, ludzie budowali wyżej. To, w czym stoimy, było pewnie kiedyś pokojem na parterze. Ludzie zamurowali drzwi i okna i postawili dodatkowe piętro. Podobno w niektórych dzielnicach jest sześć albo i siedem poziomów podziemi. W większości wypełnionych błotem. I zaznaczam, że starannie dobieram słowa…