Выбрать главу

— Ach, żyje pan — stwierdził Nobbs z niejakim rozczarowaniem.

— Trochę… słabo się czuję — wymamrotał William.

— Jak pan chce, mogę panu zrobić sztuczne oddychanie usta-usta — zaproponował Nobbs.

Rozmaite mięśnie w ciele Williama skurczyły się spazmatycznie i szarpnięciem ustawiły ciało w pionie — tak gwałtownie, że stopy na moment oderwały się od ziemi.

— Już mi lepiej! — wykrzyknął.

— No bo uczyliśmy się tego na komendzie i jeszcze nie miałem okazji wypróbować…

— Zdrowy jak rydz! — wrzeszczał William.

— …ćwiczyłem na ręce i w ogóle…

— W życiu nie czułem się lepiej!

— Artur Crank stale robi takie numery — oświadczył strażnik. — Chce zdobyć trochę forsy na tytoń. Ale wszyscy klaskali, kiedy niósł pana na dół. Aż dziwne, że wciąż potrafi tak chodzić po rynnach.

William poczuł się dziwnie oszołomiony.

— Naprawdę…?

— I świetnie było, kiedy zacząłeś pan rzygać. Znaczy, z czwartego piętra wyglądało to całkiem ładnie. Ktoś powinien zrobić obrazek…

— Muszę już iść! — wykrzyknął William.

Chyba zwariowałem, myślał, idąc w stronę Błyskotnej. Dlaczego to zrobiłem, u demona? Przecież to nie moja sprawa… Tyle że, jeśli się chwilę zastanowić, teraz już tak.

* * *

Pan Tulipan czknął.

— Co teraz będziemy robić? — zapytał.

Pan Szpila zdobył plan miasta i teraz przeglądał go uważnie.

— Nie jesteśmy osiłkami w starym stylu, panie Tulipanie. Jesteśmy ludźmi myślącymi. Uczymy się. I to uczymy się szybko.

— To co będziemy teraz robić? — powtórzył pan Tulipan. Wcześniej czy później potrafił w końcu złapać, o co chodzi.

— Teraz wykupimy dla siebie niewielkie ubezpieczenie. Nie podoba mi się, żeby jakiś prawnik obrzucał nas błotem. Aha, jesteśmy. To druga strona uniwersytetu.

— Chcemy tu kupić jakąś magię? — zdziwił się pan Tulipan.

— Niedokładnie magię.

— Mówił pan chyba, że to miasto to …ona łatwizna.

— Ma swoje dobre strony, panie Tulipanie.

Pan Tulipan uśmiechnął się szeroko.

— …ona racja — przyznał. — Chcę wrócić do Muzeum Starożytności!

— Spokojnie, panie Tulipanie. Najpierw interesy, potem przyjemność.

— Chcę obejrzeć wszystko!

— Później. Później. Nie może pan poczekać dwudziestu minut, żeby nie wybuchnąć?

Mapa doprowadziła ich do Centrum Thaumatologicznego, po osiowej stronie uniwersytetu. Wciąż jeszcze było tak nowe, że nowoczesne budynki o płaskich dachach, laureaci wielu nagród Gildii Architektów, nie zaczęły nawet przepuszczać wody ani tracić szyb w oknach przy byle podmuchu.

Podjęto wysiłki, by najbliższą okolicę upiększyć za pomocą trawy i drzew. Ponieważ jednak Centrum Thaumatologiczne wzniesiono częściowo na dawnych terenach, znanych jako „nierealne nieruchomości”, nie wszystko poszło zgodnie z planem. Obszar ten od tysięcy lat służył uniwersytetowi jako wysypisko. Pod murawą spoczywało o wiele więcej niż stare kości z baraniny — a magia wycieka. Na dowolnej mapie thaumicznych zanieczyszczeń nierealna nieruchomość byłaby środkiem niezwykle koncentrycznych okręgów.

Już teraz trawa stała się wielokolorowa, a niektóre drzewa sobie poszły.

Mimo to kwitło tu kilka firm — rezultat tego, co nadrektor, a przynajmniej ten, kto pisał mu przemówienia, nazwał „małżeństwem magii i nowoczesnego biznesu; w końcu dzisiejszy świat nie potrzebuje zbyt wielu zaczarowanych pierścieni ani magicznych mieczy; potrzebuje za to jakiejś metody, by pamiętać o umówionych spotkaniach. Właściwie to kupa bzdur, ale myślę, że wszyscy będą zadowoleni. Czy już pora na lunch?”.

Jeden z produktów tego radosnego związku leżał teraz na ladzie przed panem Szpilą.

— To model Mk II — wyjaśnił mag, który cieszył się, że między nim a panem Szpilą jest lada. — To… samo wiodące ostrze thaumatologii.

— Świetnie! — ucieszył się pan Tulipan. — Lubimy …one ostrza.

— Jak to działa? — zainteresował się pan Szpila.

— Ma pomoc kontekstową — odparł mag. — Wystarczy, no… otworzyć wieczko.

Ku jego zgrozie w dłoni klienta magicznie pojawił się bardzo cienki nóż i nacisnął zaczep.

Wieczko odskoczyło. Mały zielony chochlik poderwał się na nogi.

— Bingely-bingely-bi…

Zamarł. Nawet stworzenie zbudowane z cząstek biothaumicznych zawaha się, czując nóż na gardle.

— Co to jest, do demona? — zdziwił się pan Szpila. — Mówiłem, że chcę czegoś, co słucha!

— On słucha, bardzo uważnie słucha — zapewnił pospiesznie mag. — Ale umie też mówić.

— Niby jak? Bingely-bingely?

Chochlik odchrząknął nerwowo.

— Gratuluję! — powiedział. — Stałeś się szczęśliwym nabywcą De-Terminarza Mk II, najnowocześniejszego produktu biothaumaturgicznego, wyposażonego w niezliczone użyteczne funkcje i całkiem niepodobnego do Mk I, który mogłeś niechcący zniszczyć, nadeptując na niego całym ciężarem.

I dodał:

— Urządzenie to dostarczane jest bez żadnej gwarancji dotyczącej jego niezawodności, dokładności, istnienia lub nie oraz przydatności do dowolnego konkretnego celu, a Produkty Bioalchemiczne w szczególności nie gwarantują, poręczają, sugerują ani nie wyrażają opinii na temat użytkowania swego produktu do jakichkolwiek zastosowań, jak również nie ponoszą żadnej odpowiedzialności prawnej ani materialnej wobec ciebie ani dowolnej innej osoby, istoty czy bóstwa za jakiegokolwiek rodzaju straty czy zniszczenia spowodowane przez to urządzenie lub obiekt albo przez jakiekolwiek próby zniszczenia go metodą uderzania o ścianę, zrzucania do głębokiej studni lub dowolnymi innymi środkami, a ponadto stwierdzają, że zgodę na niniejszą umowę albo dowolną inną umowę, która ją zastąpi, wyrażasz, zbliżając się na odległość do pięciu mil od produktu, obserwując go przez potężne teleskopy lub dowolną inną metodą, ponieważ jesteś kretynem, który tak łatwo daje się zagadać, że przy kawałku złomu z wysoką ceną z radością akceptuje aroganckie i jednostronne warunki, których nie przyjąłby nawet przy torbie psich chrupek i używany jest na wyłączne ryzyko nabywcy. Chochlik odetchnął głęboko.

— Czy mogę teraz zaprezentować ci, Tu Wstaw Swoje Imię, pozostałą część szerokiego wyboru moich interesujących i zabawnych dźwięków?

Pan Szpila zerknął na pana Tulipana.

— Dobrze.

— Na przykład mogę mówić „Tra-la!”.

— Nie.

— Rozweselający głos trąbki?

— Nie.

— „Ding!”?

— Nie.

— Mogę też przyjąć instrukcję, by podczas wykonywania rozmaitych czynności wygłaszać śmieszne i rozpraszające komentarze.

— Dlaczego?

— No… niektórzy lubią, kiedy mówimy na przykład „Wrócę tu, kiedy znowu otworzysz pudełko” albo coś w tym rodzaju…

— A czemu w ogóle wydajesz dźwięki? — zapytał pan Szpila.

— Ludzie lubią dźwięki.

— My nie — oświadczył pan Szpila.

— Doskonale! Mogę zagwarantować mnóstwo ciszy — obiecał chochlik. Ale samobójcze oprogramowanie zmusiło go, by mówił dalej. — A czy masz ochotę na inny schemat kolorystyczny?