— Jak się pani dowiedziała?
— Powiedział mi jeden z jubilerskich czeladników. — Sacharissa chrząknęła delikatnie. — On, tego… zawsze podchodzi, żeby ze mną pogawędzić, kiedy widzi, że mijam ich sklep.
— Naprawdę? Dobra robota!
— A kiedy tu na pana czekałam, wpadłam na pewien pomysł. Poprosiłam Gunillę, żeby to złożył.
Trochę wstydliwie przesunęła po blacie kartkę papieru.
— Lepsze wrażenie robi na samej górze strony — powiedziała zdenerwowana. — Co pan o tym myśli?
— A te sałatki owocowe, liście i zawijasy?
Sacharissa poczerwieniała.
— To ja zrobiłam. Takie nieoficjalne grawerstwo. Pomyślałam, że dzięki temu będzie wyglądać, no wie pan… imponująco i z klasą. Podoba się panu?
— Bardzo dobre — zapewnił William. — Ładne te… wiśnie…
— Winogrona…
— Tak, oczywiście, chciałem powiedzieć: winogrona. Skąd ten cytat? Jest bardzo znaczący, a jednocześnie, no… nie oznacza niczego konkretnego.
— Myślę, że to po prostu cytat — stwierdziła Sacharissa.
Pan Szpila zapalił papierosa i dmuchnął dymem we wciąż wilgotne powietrze piwniczki na wino. — Mam wrażenie, że nastąpiła tu jakaś przeszkoda w komunikacji — powiedział. — Przecież nie prosimy, żebyś nauczył się na pamięć jakiejś książki albo coś takiego. Masz tylko patrzeć na tego oto pana Tulipana. To takie trudne? Wielu ludzi to robi bez żadnego przeszkolenia.
— Ja… tak jakby… zgubiłem flaszkę — tłumaczył się Charlie. Pod jego stopami zabrzęczało kilka pustych butelek.
— Pan Tulipan nie jest przecież straszny — stwierdził pan Szpila. Musiał przyznać, że w tej chwili jest to kłamstwo wołające o pomstę do Dunmanifestin. Jego partner kupił porcję czegoś, co — jak przysięgał handlarz — było diabelskim pyłem, ale według pana Szpili wyglądało całkiem jak sproszkowany siarczan miedzi. Najwyraźniej zareagował z chemicznymi pozostałościami slabu, który pan Tulipan konsumował po południu, i zmienił jego zatoki w niewielki zasobnik elektryczności. Prawe oko pana Tulipana wirowało powoli, a z włosków w nozdrzach strzelały iskry.
— No, czy on wygląda przerażająco? — ciągnął pan Szpila. — Pamiętaj, jesteś lordem Vetinarim. Rozumiesz? Nie będziesz niczego wysłuchiwał od jakichś strażników. Jeśli zacznie ci odszczekiwać, tylko na niego popatrz.
— O tak — poradził pan Tulipan. Połowa jego twarzy rozbłyskiwała i gasła na przemian.
Charlie odskoczył.
— No, może niezupełnie tak — przyznał pan Szpila. — Ale blisko.
— Nie chcę już tego robić! — jęczał Charlie.
— Dziesięć tysięcy dolarów, Charlie. To dużo pieniędzy.
— Słyszałem o tym Vetinarim. Jeśli coś pójdzie nie tak, każe mnie wrzucić do jamy ze skorpionami!
Pan Szpila szeroko rozłożył ręce.
— No cóż, jama ze skorpionami nie jest aż tak zła, jak o niej mówią.
— To …ony piknik w porównaniu ze mną! — zahuczał pan Tulipan. Nos mu się zaświecił.
Oczy Charliego nerwowo szukały drogi wyjścia. Niestety, w jednym z nich błysnęła chytrość. Pan Szpila nienawidził obserwować Charliego, który usiłuje być sprytny. Przypominał wtedy psa, który próbuje grać na puzonie.
— Nie zrobię tego za dziesięć tysięcy dolarów — powiedział. — Znaczy… Jestem wam potrzebny…
Pozwolił, by słowa te zawisły w powietrzu. Właśnie tak pan Szpila miał ochotę postąpić z Charliem.
— Umówiliśmy się, Charlie — przypomniał.
— Niby tak, ale teraz uważam, że gra się toczy o dużo większe pieniądze.
— Co pan o tym myśli, panie Tulipanie?
Pan Tulipan otworzył usta, by odpowiedzieć, ale zamiast tego kichnął. Wąska błyskawica uziemiła się na łańcuchu Charliego.
— Moglibyśmy się zgodzić na piętnaście tysięcy — uznał pan Szpila. — Chociaż musimy wtedy dołożyć z własnego udziału.
— No…
Charlie odsunął się jak najdalej od pana Tulipana, któremu włosy stały teraz sztorcem.
— Ale chcemy zobaczyć, że naprawdę się starasz, jasne? Od tej chwili. Masz tylko powiedzieć… No, co masz powiedzieć?
— „Zwalniam cię ze stanowiska, dobry człowieku. Możesz odejść”.
— Tylko że nie tak powinno się to mówić. Prawda, Charlie? To jest rozkaz. Jesteś jego szefem. I musisz spoglądać na niego z wyższością. Jak ci to wyjaśnić… Jesteś sklepikarzem, prawda? Wyobraź sobie, że poprosił o kredyt.
Była szósta rano. Marznąca mgła trzymała miasto w duszącym uścisku.
Poprzez mgłę przychodzili… kuśtykali do hali prasy za Kubłem, a potem we mgle znikali na rozmaitych nogach, kulach i kółkach.
— Pus — Mrpikeerah!
Lord Vetinari usłyszał wołanie i znowu posłał do bramy nocnego sekretarza.
Zauważył tytuł. Uśmiechnął się do motta. Przeczytał słowa:
TO NAJOSTRZEJSZA ZIMA W LUDZKIEJ PAMIĘCI
— I TO OFICJALNA WIADOMOŚĆ
Dr Fettle Dodgast (132) z Niewidocznego Uniwersytetu powiedział „Pulsowi”: „Nie pamiętam, żeby było zimniej. Ale uważam, że nie mamy już takich zim jak wtedy, kiedy byłem ½ młody”.
Sople długie jak męskie ramię były widziane na rynnach w całym mieście i zamarzło wiele pomp.
Dr Dodgast (132) stwierdził, że zima jest gorsza niż ta z 1902, kiedy wilki zaatakowały misto. Dodał: „I żeśmy się ucieszyli, bo od dwóch tygodni nie widzieliśmy świeżego mięsa”.
Pan Josia Wintler (45) z Mirtbury 12b posiada %Zabewne Warzywo, które okaże wszystkim chętnym po wniesieniu niewielkiej kwoty. Bardzo jest śmieszne.
Pan Clarence Harry (39) prosi, by poinformować czytelników, iż zgubił cenny zegarek, prawdopodobnie w okolicy Sióstr Dolly. Nagroda dla znalazcy. Proszę się zgłosić do biura „Pulsu”.
Niniejsza publikacja zatrudni ikonografika z własynm sprzęptem. Chętni proszeni o vizytę w biurze „Pulsu”, pod znakiem Kubła.
Złoczyńca ukradł srebro wartości 200 $ od H. Hoglanda i Syna, jubilerów z ul. Żadnejtakiej wczoraj po południu. Pan Hogland (32), któremu grożono nożem, powiedział „Pulsowi”: „Rozpoznam tego człowieka, jeśli go zobaczę, ponieważ niewielu ludzi ma na głowie wyłogi”.
Lord Vetinari się uśmiechnął.
Ktoś zastukał cicho do drzwi. Vetinari spojrzał na zegar.
— Wejść — powiedział.
Nic się nie stało. Po kilku sekundach pukanie rozległo się znowu.
— Proszę wejść.
Jeszcze raz zapadła ciężka cisza.
Lord Vetinari dotknął pozornie całkiem zwyczajnej części blatu swojego biurka. Długa szuflada wysunęła się z czegoś, co wydawało się litą orzechową płytą. Wyjechała na zewnątrz jakby na oleju. Zawierała kilka wąskich narzędzi na czarnym aksamicie, a do opisu dowolnego z nich koniecznie by należało użyć słowa „ostry”.
Wybrał jedno. Trzymając je swobodnie przy boku, podszedł bezgłośnie do drzwi i nacisnął klamkę. Odstąpił szybko, na wypadek gdyby ktoś nagle rzucił się do wnętrza.