Pstryk!
William zamknął oczy.
ŁUUMPF!
— …anieechtoo…
Tym razem William złapał kartonik, zanim zdążył dolecieć do ziemi.
Krasnoludka stała z otwartymi ustami. Potem je zamknęła. A potem otworzyła znowu, by powiedzieć:
— Co to było, u demona?
— Można to chyba nazwać rodzajem wypadku przy pracy — odrzekł William. — Chwileczkę, mam chyba jeszcze ten kawałek psiej karmy… Prawdę mówiąc, uważam, że muszą być jakieś lepsze metody…
Odwinął mięso z kawałka brudnego, zadrukowanego papieru i ostrożnie upuścił je na stos szarego proszku.
Pył strzelił fontanną w górę i Otto powstał, mrugając niepewnie.
— Jak było? Jeszcze jedno? Tym razem obscurografem… — Sięgał już do torby.
— Wyjdźcie stąd natychmiast! — zirytowała się krasnoludka.
— Ależ proszę… — William spojrzał na jej ramię. — Kapralu, proszę, pozwólcie mu wykonywać jego pracę. W końcu to czarnowstążkowiec…
Za plecami strażniczki Otto wyjął ze słoja brzydkie jaszczurkowate stworzenie.
— Chcecie, żebym was aresztowała? Utrudniacie analizę śladów przestępstwa!
— A jakiego przestępstwa? Powie nam pani? — William otworzył notes.
— Już was tu nie ma…
— Buu — powiedział cicho Otto.
Węgorz lądowy musiał być już mocno zestresowany. Reagując zgodnie z tym, co wykształciła trwająca tysiące lat ewolucja w środowisku o wysokim stężeniu magii, w mgnieniu oka uwolnił ciemność całej nocy. Na moment mrok wypełnił pokój — czysta ściana czerni, przecinana żyłkami granatu i fioletu. I znowu William poczuł, że ciemność zalewa go jak powódź. A potem światło napłynęło z powrotem, jak zimna woda, kiedy wrzuci się kamień do jeziora. Kapral spojrzała na Ottona groźnie.
— To było ciemne światło, tak?
— Ach, pani też pochodzi z Überwaldu… — zaczął zachwycony wampir.
— Tak, i nie spodziewałam się, że je tutaj zobaczę! Wynocha!
Szybkim krokiem ominęli zaskoczonego kaprala Nobbsa, zbiegli po szerokich schodach i wyszli na mroźne powietrze dziedzińca.
— Czy jest coś, co powinieneś mi powiedzieć? — zapytał William. — Wydawała się straszliwie rozgniewana, kiedy zrobiłeś drugi obrazek.
— No, trochę ciężko to vytłumaczyć — odparł zakłopotany wampir.
— Nie jest chyba szkodliwe, co?
— Ależ zkąd, nie ma żadnych fizycznych skutkóv…
— Ani psychicznych? — William zbyt często splatał słowa, by przeoczyć tak starannie mylące stwierdzenie.
— To chyba nie jest odpoviedni moment…
— Rzeczywiście. Opowiesz mi o tym później. Ale zanim znowu spróbujesz, zgoda?
Williamowi myśli szalały. Szli pospiesznie Filigranową. Ledwie godzinę temu z rozpaczą się zastanawiał, które z głupich listów puścić do druku, a świat wydawał się mniej więcej normalny. Teraz wywrócił się do góry nogami. Lord Vetinari rzekomo usiłował kogoś zabić, a to przecież nie miało sensu, choćby dlatego że osoba, którą jakoby starał się zamordować, najwyraźniej wciąż jeszcze żyła. W dodatku próbował uciec z workiem pieniędzy, a to też nie miało sensu. Jasne, nietrudno sobie wyobrazić, że ktoś defrauduje pieniądze i atakuje kogoś innego, ale kiedy człowiek w myślach podstawiał w to miejsce Patrycjusza, cały obrazek się rozsypywał. I co z tą miętą? Gabinet wręcz nią cuchnął.
Pytań było o wiele więcej. Ale z miny kapral, kiedy wypędzała ich z gabinetu, wynikało jasno, że od straży raczej nie uzyska odpowiedzi.
W jego myślach wyrastała ponura sylwetka prasy. Będzie musiał jakoś złożyć z tego sensowną historię — i to szybko.
Radosny pan Wintler powitał go zaraz za drzwiami hali druku.
— Co pan sądzi o tej zabawnej dyni, e? Panie de Worde?
— Sugeruję, żeby wcisnął pan… — zaczął William, mijając go pospiesznie.
— Słuszna uwaga, drogi panie. Żona też kazała mija nafaszerować.
— Przepraszam, ale uparł się, że na ciebie poczeka — szepnęła Sacharissa, kiedy William usiadł przy biurku. — Co się dzieje?
— Nie jestem pewien… — William patrzył tępo w swoje notatki.
— Kogo zabili?
— Eee… Nikogo. Chyba.
— Przynajmniej tyle. — Sacharissa przejrzała papiery leżące na jej biurku. — Obawiam się, że mieliśmy tu pięć innych osób z zabawnymi warzywami.
— Och…
— Tak. Prawdę mówiąc, wcale nie były takie zabawne.
— Och.
— Nie. Na ogół przypominały, hm… no wiesz.
— Och… co?
— No wiesz… — Zaczerwieniła się. — Męski no wiesz.
— Och!
— Nawet nie za bardzo były podobne do… no wiesz. To znaczy, trzeba raczej chcieć w nich zobaczyć… no wiesz. Jeśli rozumiesz, o co mi chodzi.
William miał nadzieję, że nikt nie notuje tej rozmowy.
— Och — powiedział.
— Ale zapisałam ich nazwiska i adresy na wszelki wypadek — dodała Sacharissa. — Pomyślałam, że mogą się przydać, gdyby brakowało nam materiałów.
— Nigdy aż tak nie będzie nam brakować materiałów — zapewnił szybko William.
— Tak sądzisz? — Jestem pewien.
— Może masz rację — przyznała, spoglądając na stosy papierów. — Było tu mnóstwo ludzi, kiedy wyszedłeś. Stali w kolejce i mieli różne wiadomości. Zgubione psy, co się ma zdarzyć, co chcą sprzedać…
— To są ogłoszenia — odparł William, usiłując się skupić na notatkach. — Jeśli chcą to wydrukować, muszą zapłacić.
— Nie wydaje mi się, żebyśmy sami mogli o tym decydować…
William uderzył pięścią o blat — czym zaskoczył sam siebie, a Sacharissę zaszokował.
— Coś się dzieje, rozumiesz? Coś naprawdę prawdziwego! I to nie żaden zabawny kształt! To poważna sprawa! A ja muszę jak najszybciej o niej napisać! Czy mogłabyś mi na to pozwolić?
Zauważył, że Sacharissa spogląda nie na niego, ale na jego pięść. Spuścił wzrok.
— No, nie… Co to takiego, u demona?
Długi i ostry gwóźdź sterczał z blatu o cal od jego dłoni. Ktoś nadział na niego kawałki papieru. Kiedy William go podniósł, przekonał się, że sterczy pionowo, ponieważ został wbity w drewniany klocek.
— To jest kolec — wyjaśniła cichym głosem Sacharissa. — Ja… przyniosłam go, żeby mieć porządek w papierach. Mój dziadek zawsze takiego używa. I… i wszyscy grawerzy. To jakby… no… połączenie segregatora dokumentów i kosza na śmieci. Pomyślałam, że się przyda. Żebyś nie musiał używać podłogi.
— Słusznie, dobry pomysł — stwierdził William, patrząc na jej coraz bardziej zaczerwienioną twarz. — No…
Nie potrafił się skupić.
— Panie Dobrogór! — wrzasnął.
Krasnolud uniósł głowę znad afisza, który właśnie składał.
— Możesz składać tekst, kiedy ja będę dyktował? — Tak.
— Sacharisso, idź i sprowadź tu Rona i jego… kolegów. Chcę jak najszybciej wypuścić dodatkowe wydanie. Nie jutro rano. Natychmiast. Proszę…
Chciała zaprotestować, ale dostrzegła błysk w jego oku.
— Czy jesteś pewien, że wolno nam to robić? — spytała.
— Nie, nie jestem! I nie dowiem się, dopóki tego nie zrobimy! Dlatego musimy to zrobić! Wtedy się dowiemy! I przepraszam, że krzyczę!
Odsunął krzesło i podszedł do Dobrogóra, który czekał cierpliwie przy tacy z czcionkami.
— No dobrze… Potrzebujemy jednej linii na samej górze…
— Przymknął oczy i ścisnął palcami grzbiet nosa. — No… „Wstrząsające Sceny w Ankh-Morpork”… masz? Bardzo dużą czcionką. Potem mniejszą, pod spodem… „Patrycjusz atakuje Urzędnika z Nożem”… zaraz…