Выбрать главу

— No tak. Oczywiście, nie może. Nie zostało mu już więcej zębów…

Vimes podniósł rurę, na moment skierował ją od siebie, a potem przemówił do niej.

— Połączcie mnie z aresztem, dobrze?

— Uizzip? Uipuipuip?

— Proszę powtórzyć.

— Zzzio muizzwi?

— Tu Vimes!

— Piskrit?

Vimes odłożył rurę na miejsce i spojrzał na sierżant Anguę.

— Ciągle nad tym pracują, sir — zapewniła. — Mówią, że szczury nadgryzają rury.

— Szczury?

— Obawiam się, że tak, sir.

Vimes jęknął tylko, po czym zwrócił się do Williama.

— Sierżant Angua zaprowadzi cię do cel — oświadczył. A potem William znalazł się po drugiej stronie drzwi.

— Idziemy — rzuciła sierżant.

— Jak wypadłem? — zainteresował się William.

— Widywałam gorsze rozmowy.

— Przepraszam, że wspomniałem o kapralu Nobbsie, ale…

— Och, proszę się tym nie przejmować — uspokoiła go sierżant Angua. — Pańskie talenty obserwacyjne będą tematem rozmów w całej komendzie. Wie pan, on był dla pana miły, bo jeszcze pana nie rozgryzł. Jasne? Więc niech pan będzie ostrożny. To wszystko.

— A pani mnie już rozgryzła, tak?

— Powiedzmy tylko, że nie opieram się na pierwszych wrażeniach. Uwaga, schodek.

Poprowadziła go na dół, gdzie były cele aresztantów. William zauważył — choć nie był tak głupi, by to zapisywać — że u stóp schodów pełni służbę dwóch strażników.

— Czy zawsze tu stoją? — zapytał. — Znaczy, przecież cele mają zamki, prawda?

— Słyszałam, że pracuje dla was wampir — oświadczyła Angua.

— Otto? No tak. Nie mamy żadnych uprzedzeń w tej kwestii… Sierżant nie odpowiedziała. Otworzyła drzwi do głównego korytarza aresztu.

— Igorze! — zawołała. — Gość do pacjentów!

— Już idę, fierżancie.

Pokój za drzwiami był jasno oświetlony przez niesamowite, migotliwe niebieskie światło. Słoje stały na półkach wzdłuż jednej ze ścian. Wewnątrz nich poruszały się jakieś dziwne rzeczy… bardzo dziwne rzeczy. Inne zwyczajnie pływały. Błękitne iskry skwierczały w kącie na jakiejś skomplikowanej maszynie, całej z miedzianych kul i szklanych prętów. Ale uwagę Williama zwróciło przede wszystkim ogromne oko.

Zanim zdążyć wrzasnąć, wysunęła się ręka i to, co uznał za gigantyczną gałkę oczną, okazało się największym szkłem powiększającym, jakie widział w życiu, poruszającym się w metalowym uchwycie umocowanym do czoła właściciela. Ale twarz, jaka się za nim kryła, wcale nie wyglądała lepiej, jeśli oceniać ją w kategoriach zaciskającej gardło grozy.

Oczy tkwiły na różnej wysokości. Jedno ucho było większe od drugiego. I całą twarz pokrywała siatka blizn. Ale to wszystko nic w porównaniu z fryzurą Igora — tłuste czarne włosy czesał do przodu w sterczący lok, w stylu co bardziej hałaśliwych młodych muzykantów w mieście, jednak wystający tak daleko, że mógłby wybić oko jakiemuś niewinnemu, mijanemu na ulicy przechodniowi. Sądząc po… organicznej naturze warsztatu pracy Igora, pewnie potrafiłby włożyć je z powrotem.

Na ławie stało akwarium, w którym bulgotała woda. Kilka ziemniaków pływało w niej leniwie tam i z powrotem.

— Młody Igor pracuje w naszym wydziale medycyny sądowej — wyjaśniła sierżant Angua. — Igorze, to pan de Worde. Chciałby zobaczyć naszych pacjentów.

William dostrzegł szybkie spojrzenie, jakie Igor rzucił sierżant, która dodała:

— Pan Vimes się zgodził.

— W takim razie proszę tędy. — Igor wyminął Williama i kuśtykając, wyszedł na korytarz. — Zawsze miło gościć tu kogoś, panie de Worde. Przekona fię pan, że dbamy o swobodny nastrój w celach. Pójdę tylko i przyniofę klucze.

— Dlaczego on sepleni tylko przy niektórych s? — zapytał William, kiedy Igor pokuśtykał do gabloty.

— Stara się być nowoczesny. Nigdy nie spotkał pan Igora?

— Nie takiego jak ten! On ma dwa kciuki u prawej dłoni!

— Jest z Überwaldu — wyjaśniła sierżant. — Igory głęboko wierzą w samodoskonalenie. Ale to świetni chirurdzy. Nie należy tylko podawać im ręki w czasie burzy.

— Już jestem — oznajmił Igor, wracając. — Kto pierwszy?

— Lord Vetinari?

— Ciągle jeszcze fpi — uprzedził Igor.

— Jak to? Po tak długim czasie?

— Nic dziwnego. Porządnie oberwał… Sierżant Angua zakaszlała głośno.

— Myślałem, że spadł z konia — powiedział William.

— No tak… I porządnie oberwał, kiedy uderzył o ziemię. Z pewnością. — Igor zerknął na Anguę.

Przekręcił klucz.

Lord Vetinari leżał na wąskiej pryczy. Wyglądał blado, ale zdawało się, że śpi spokojnie.

— W ogóle się nie obudził?

— Nie. Zaglądam do niego co jakieś piętnafcie minut. Tak bywa. Czasem ciało po prostu nakazuje: fpij.

— Słyszałem, że on prawie w ogóle nie sypia — zdziwił się William.

— Może teraz korzysta z okazji — odparł Igor i zamknął drzwi celi. Otworzył sąsiednią.

Drumknott siedział na łóżku z obandażowaną głową. Pił jakąś zupę. Kiedy ich zobaczył, był tak zaskoczony, że niemal ją wylał.

— Jak się czujemy? — Igor uśmiechnął się tak szeroko, jak tylko pozwalała mu pokryta szwami twarz.’

— No… ja w każdym razie czuję się o wiele lepiej… — Młody człowiek niepewnie przyglądał się obliczom gości.

— Pan de Worde chciałby chwilę z panem porozmawiać — poinformowała sierżant Angua. — Ja pójdę i pomogę Igorowi sortować jego gałki oczne. Czy coś.

William pozostał w celi wypełnionej skrępowanym milczeniem. Drumknott był jednym z tych ludzi, którzy nie mają dostrzegalnej osobowości.

— Jest pan synem lorda de Worde, prawda? — zapytał. — Pisze pan te listy z nowinami.

— Tak — potwierdził William. Wydawało się, że zawsze będzie już synem swojego ojca. — Hm… mówią, że lord Vetinari zranił pana nożem.

— Tak mówią — zgodził się sekretarz.

— Ale pan był na miejscu.

— Zapukałem do drzwi, żeby zanieść mu egzemplarz „Pulsu”, o który prosił. Jego lordowska mość otworzył, wszedłem do gabinetu… A następne, co pamiętam, to że budzę się tutaj i przygląda mi się pan Igor.

— To musiał być wstrząs…

Na moment Williama ogarnęła duma, że „Puls” miał swój skromny udział w wydarzeniach.

— Powiedzieli mi, że straciłbym władzę w prawej ręce, gdyby Igor nie był tak sprawny w użyciu igły — powiedział Drumknott z przekonaniem.

— Ale ma pan również obandażowaną głowę — zauważył William.

— Myślę, że musiałem upaść, kiedy… kiedy stało się to, co się stało.

Na bogów, pomyślał William. On jest zakłopotany… — Jestem absolutnie przekonany, że zaszło nieporozumienie — dokończył Drumknott.

— Czy jego lordowska mość ostatnio dużo pracował?

— Jego lordowska mość zawsze jest zapracowany. To jego praca.

— Wie pan, że trzy osoby słyszały, jak mówi, że pana zabił?

— Nie potrafię tego wytłumaczyć. Musiały się pomylić.

Słowa zabrzmiały ostro. Lada chwila, uznał William.

— Dlaczego pan sądzi… — zaczął i okazało się, że miał rację.

— Sądzę, że wcale nie muszę z panem rozmawiać — oświadczył Drumknott. — Prawda?

— Nie, ale…

— Pani sierżant!

Rozległy się szybkie kroki. Drzwi celi zaskrzypiały.