Odrzucił książeczkę.
— Ale i tak nieźle — ocenił pan Tulipan. — Miał przy sobie dwadzieścia dolarów, więc ubiliśmy… ony dobry interes.
— Będę zadowolony, kiedy już stąd wyjedziemy — oświadczył pan Szpila. — Dziwaczne miasto. Chodźmy postraszyć trupa i wynośmy się stąd.
— Zeeeezuujj… GUT!
Okrzyk dzikiego sprzedawcy azet rozległ się na placu o zmierzchu, kiedy William maszerował w stronę Błyskot — nej. Jak zauważył, wciąż dobrze się sprzedawali.
Jedynie przypadkiem, gdy obok przeszedł jakiś nabywca, zobaczył tytuł:
KOBIETA URODZIŁA KOBRĘ
Przecież Sacharissa nie wypuściła kolejnego wydania samodzielnie… Podbiegł do sprzedawcy.
To nie był „Puls”. Tytuł, wielką i grubą czcionką, chyba lepszą od tej, której używały krasnoludy, brzmiał:
— Co to jest? — zapytał sprzedawcy, który społecznie przewyższał Rona i jego grupę o kilka warstw brudu.
— Co co jest?
— Co to jest to?
Głupia rozmowa z Drumknottem sprawiła, że William był naprawdę zdenerwowany.
— Nie mnie pytaj, szefie. Dostaję pensa od każdej sprzedanej sztuki. Tyle wiem.
— „Deszcz Zupy w Genoi”? „Kwoka trzykrotnie znosi Jajo podczas Huraganu”? Skąd oni to wszystko wzięli?
— Słuchaj pan, szefie, przecież jakbym umiał czytać, tobym nie sprzedawał tych papierów, nie?
— Ktoś jeszcze założył pismo! — domyślił się William. Zerknął na drobny druk u dołu pojedynczej strony — tutaj nawet drobny druk nie był bardzo drobny.
— Na Błyskotnej?
Przypomniał sobie robotników kręcących się przed starym magazynem. Jak mogli… Ale Gildia Grawerów przecież mogła, prawda? Mieli już prasy i z całą pewnością mieli pieniądze. Dwa pensy to śmieszna cena, nawet za tę jedną stronę… śmiecia. Jeśli sprzedawca dostaje pensa, to jakim cudem drukarz zarabia jeszcze jakieś pieniądze?
I wtedy sobie uświadomił: przecież wcale nie o to chodzi… Chodzi o to, żeby załatwić „Puls”.
Wielki czerwono-biały szyld „Super Faktów” był już na miejscu po drugiej stronie ulicy, naprzeciw Kubła.
Jeden z krasnoludów Dobrogóra obserwował magazyn zza muru.
— Mają tam już trzy prasy — powiedział. — Widział pan, co zrobili? Wypuścili druk w pół godziny!
— Tak, ale to tylko jedna strona. I wymyślone nowiny.
— Tak? Nawet ta o wężu?
— Założę się o tysiąc dolarów… — William przypomniał sobie, że mniejsza czcionka informowała, jakoby zdarzenie miało miejsce w Lancre. Zmienił swoją wycenę. — Założę się co najmniej o sto dolarów.
— To jeszcze nie jest najgorsze — stwierdził krasnolud. — Lepiej idź pan do środka.
Wewnątrz prasa zgrzytała przy pracy, jednak krasnoludy w większości stały bezczynnie.
— Podać ci same tytuły? — spytała Sacharissa, gdy tylko wszedł.
— Lepiej tak. — William usiadł przy swoim biurku.
— Grawerzy proponują Krasnoludom Tysiąc Dolarów za Prasę.
— No nie…
— Wampirzy Ikonografik oraz ciężko pracująca Autorka Tekstów kuszeni Pensją wysokości 500 Dolarów — ciągnęła Sacharissa.
— Nie, doprawdy…
— Ktoś chce przelecieć Krasnoludy na Papierze.
— Co?
— To dokładny cytat z pana Dobrogóra — wyjaśniła Sacharissa.
— Nie będę udawać, że wiem, co miał na myśli, ale zrozumiałam, że został im jeszcze zapas tylko na jedno wydanie.
— A jeśli chcemy więcej, cena jest pięć razy wyższa niż ostatnio
— dodał Gunilla, podchodząc do biurka. — Grawerzy go wykupują. Podaż i popyt, mówi Król.
— Król? — William zmarszczył brwi. — Chodzi ci o pana Króla?
— Tak, o Króla Złotej Rzeki — potwierdził krasnolud. — Owszem, z trudem, ale moglibyśmy tyle zapłacić. Tylko że jeśli ci z przeciwka będą tę swoją kartkę sprzedawać po dwa pensy, zaczniemy pracować właściwie na darmo.
— Otto powiedział człowiekowi z gildii, że jeśli znów go tu zobaczy, złamie swoje ślubowanie — oświadczyła Sacharissa. — Bardzo się rozgniewał, bo ten typ próbował wybadać, w jaki sposób Otto robi drukowalne ikonogramy.
— A co z tobą?
— Ja zostaję — zapewniła Sacharissa. — Nie ufam im, zwłaszcza że są tacy podstępni. Wydawali mi się ludźmi bardzo… bardzo niskiej klasy. Ale co my teraz zrobimy?
William przygryzł kciuk i popatrzył na swoje biurko. Kiedy przesunął nogę, but z pocieszającym stukiem zahaczył o skrzynkę z pieniędzmi.
— Możemy trochę przyciąć objętość — zaproponował Dobrogór.
— Tak, ale wtedy ludzie nas nie kupią — stwierdziła Sacharissa.
— A powinni nas kupować, bo to my drukujemy prawdziwe informacje.
— Muszę przyznać, że nowiny z „SuperFaktów” brzmią ciekawiej.
— Bo oni nie muszą tam opisywać żadnych faktów! — burknęła.
— No więc mnie nie przeszkadza, jeśli wrócę do dolara dziennie, a Otto mówi, że może pracować za pól, jeśli tylko pozwolimy mu mieszkać w piwnicy.
William ciągle wpatrywał się w pustkę.
— Oprócz prawdy — powiedział zamyślony — co mamy takiego, czego nie ma gildia? Możemy drukować szybciej?
— Jedna prasa przeciwko trzem? Nie — stwierdził Dobrogór.
— Ale założę się, że umiemy szybciej składać.
— A to znaczy…
— Prawdopodobnie możemy ich wyprzedzić i pierwsi puścić „Puls” na ulice.
— Nooo… dobrze. To może pomóc. Sacharisso, znasz kogoś, kto szuka pracy?
— Nie przeglądałeś listów?
— No, nie tak dokładnie…
— Mnóstwo ludzi szuka pracy. To jest Ankh-Morpork!
— No dobrze. Znajdź trzy listy, w których jest najmniej błędów ortograficznych, i poślij Rocky’ego, żeby zatrudnił autorów.
— Jeden z nich to pan Bendy — ostrzegła Sacharissa. — Chce więcej pracy. Umiera niedostatecznie wielu interesujących ludzi. Wiedziałeś, że on dla zabawy chodzi na różne spotkania i zapisuje wszystko, co się tam mówi?
— A dokładnie zapisuje?
— Jestem pewna. To właśnie taki typ. Ale chyba nie mamy miejsca…
— Jutro rano przechodzimy na cztery strony. Nie patrzcie tak. Mam kolejne wiadomości o Vetinarim i zostało nam dwanaście godzin, żeby zdobyć papier.
— Mówiłem już, że Król nie sprzeda nam więcej papieru za przyzwoitą cenę — odezwał się Dobrogór.
— Jest w tym niezła historia — stwierdził William.
— To znaczy…
— Tak, wiem. Muszę jeszcze napisać tekst, a potem ty i ja wybierzemy się do niego z wizytą. Aha, i poślij kogoś do wieży semaforowej, dobrze? Chcę przekazać wiadomość królowi Lancre. Mam wrażenie, że kiedyś go poznałem.
— Sekary kosztują. Dużo kosztują.
— Poślij mimo wszystko. Jakoś zdobędziemy pieniądze.
— William pochylił się nad otworem prowadzącym do piwnicy.
— Otto?
Wampir wynurzył się do piersi. W ręku trzymał na pól rozłożony ikonograf.
— Co mogę dla vas zrobić?
— Dasz radę wymyślić coś specjalnego, żeby sprzedawać więcej „Pulsu”?
— A czego teraz chcecie? Obrazkóv, które vyskakują ze strony? Obrazkóv, które móvią? Obrazkóv, v których oczy podążają za człoviekiem dookoła?