Выбрать главу

Zobaczyli wóz.

— Setki razy chłopakom mówiłem, żeby nie stawiali załadowanych, gotowych do wyjazdu wozów przy otwartej bramie. Ktoś może go podprowadzić, mówiłem.

William zastanowił się, kto ośmieliłby się ukraść cokolwiek Królowi Złotej Rzeki, właścicielowi wszystkich tych rozżarzonych pryzm kompostowych…

— To ostatnia ćwiartka zamówienia Gildii Grawerów — oznajmi! Harry światu jako całości. — Musiałbym zwrócić im pieniądze, gdyby ktoś wyjechał tym wozem z mojego placu. Muszę powiedzieć brygadziście. Ostatnio robi się roztargniony.

— Powinniśmy już iść, Williamie — oświadczył Dobrogór i chwycił Williama za łokieć.

— Dlaczego? Przecież nie…

— Jak zdołamy się panu odwdzięczyć, panie Król? — zapytał krasnolud, ciągnąc Williama do drzwi.

— Panna młoda będzie nosiła suknię w o-de-nill, cokolwiek to znaczy — poinformował Król Złotej Rzeki. — Aha, i jeśli do końca miesiąca nie dostanę od was, chłopcy, osiemdziesięciu dolarów, to wpadniecie w głębokie… — cygaro przejechało tam i z powrotem przez całą szerokość ust — …kłopoty. Głowami w dół.

Dwie minuty później skrzypiący wóz opuszczał plac, pod dziwnie obojętnym spojrzeniem trolla brygadzisty.

— Nie, to nie jest kradzież — tłumaczył z naciskiem Dobrogór, potrząsając lejcami. — Król odda tym draniom pieniądze, a my mu

zapłacimy dawną cenę. I wszyscy będą zadowoleni oprócz „Super — Faktów”, ale kto by się nimi przejmował.

— Nie podobał mi się ten fragment o głębokich pauza kłopotach — oświadczył William. — Głowami w dół.

— Jestem niższy od ciebie, więc przegrywam na obie strony.

Kiedy wóz zniknął za bramą, Król krzyknął na jednego ze swoich urzędników, żeby z pojemnika szóstego przyniósł mu egzemplarz „Pulsu”. Potem siedział nieruchomo — tylko cygaro przesuwało się z jednej strony na drugą i z powrotem — a urzędnik czytał mu poplamioną i zmiętą azetę.

Po chwili uśmiechnął się szeroko i poprosił o ponowne przeczytanie kilku fragmentów.

— Aha — powiedział, kiedy urzędnik skończył. — Od razu pomyślałem, że o to chodzi. Ten chłopak to urodzony szperacz. Szkoda tylko, że urodził się bardzo daleko od porządnego błota.

— Czy mam wypisać notę kredytową dla Gildii Grawerów, panie Król?

— Tak.

— Domyślam się, że odzyska pan te pieniądze?

Harry Król zwykle nie pozwalał urzędnikom na takie pytania. Mieli tu sumować kolumny liczb, a nie dyskutować o polityce firmy. Z drugiej strony jednak zrobił majątek, gdyż potrafił dostrzec iskrę wśród mułu. Czasami trzeba uznać talent, kiedy się go spotka.

— Jaki to kolor, ten o-de-nill? — zapytał.

— Och, to jeden z tych trudnych kolorów, panie Król. Tak jakby jasnoniebieski z odcieniem zieleni.

— Można zdobyć tusz w tym kolorze?

— Mogę sprawdzić. Ale to będzie kosztowne.

Cygaro znów wykonało przejazd z jednej strony Harry’ego Króla na drugą. Był znany z tego, że bardzo dbał o córki — uważał, że cierpią z powodu ojca, który musi dwa razy się wykąpać, żeby być zwyczajnie brudny.

— Miejmy na oku tego naszego pisarczyka — stwierdził. — Zawiadom chłopców, dobrze? Nie chciałbym rozczarować naszej Effie.

* * *

Sacharissa zauważyła, że krasnoludy znowu coś robią przy prasie. Rzadko kiedy zachowywała ten sam kształt przez więcej niż kilka godzin. Krasnoludy przebudowywały ją w trakcie pracy.

Sacharissa miała wrażenie, że krasnolud do pracy potrzebuje tylko topora i jakiejś metody rozpalenia ognia. W ten sposób powstawała kuźnia, gdzie mógł wykonać proste narzędzia, a za ich pomocą skomplikowane narzędzia. Mając skomplikowane narzędzia, krasnolud potrafił zrobić właściwie wszystko.

Kilku z nich grzebało wśród odpadów produkcyjnych leżących w stosach pod ścianami. Dwie metalowe wyżymaczki przetopiono już, by odzyskać żelazo, a koni na biegunach używano do topienia ołowiu. Dwa krasnoludy opuściły szopę w tajemniczych misjach. Wróciły z niewielkimi workami, rzucając ukradkowe spojrzenia.

Krasnolud potrafi także doskonale wykorzystywać to, co ludzie wyrzucają — nawet jeśli jeszcze nie zdążyli tego wyrzucić.

Już miała wrócić do swojego tekstu o dorocznym spotkaniu Wesołych Przyjaciół z Nastroszonego Wzgórza, kiedy głośny trzask i przekleństwa po überwaldzku — dobrym języku do przekleństw — kazały jej podbiec do klapy w podłodze.

— Nic ci się nie stało, Otto? Mam przynieść miotełkę i szufelkę?

— Bodroivatskij iałtsiet! Och, przepraszam, panno Sacharisso! Trafiłem na nievielki vybój na drodze postępu.

Sacharissa zeszła po drabinie.

Otto stał przy swoim prowizorycznym warsztacie. Na ścianie wisiały pudełka z chochlikami. Salamandry drzemały w klatkach. W wielkim ciemnym słoju wiły się lądowe węgorze. Ale słój obok leżał rozbity.

— Byłem niezręczny i przevróciłem go — wyjaśnił zakłopotany Otto. — A teraz ten durny vęgorz uciekł za ztół.

— Czy on gryzie?

— Nie, to lenive łobuzy…

— A nad czym właściwie pracujesz, Otto? — Sacharissa odwróciła się, by obejrzeć coś dużego stojącego na blacie.

Spróbował stanąć przed nią.

— Och, to jeszcze całkiem ekzperymentalne…

— Sposób wykonywania barwnych płyt?

— Tak, ale to prymityvny zestav…

Kątem oka Sacharissa zauważyła jakiś ruch. To węgorz lądowy, który uciekł ze słoja, znudził się za warsztatem i teraz w ślimaczym tempie ruszał ku nowym horyzontom, gdzie każdy węgorz może wić się dumnie i poziomo.

— Proszę, nie… — zaczął Otto.

— Och, to nic takiego. Nie jestem aż taka delikatna…

Sacharissa chwyciła węgorza…

Kiedy odzyskała zmysły, zobaczyła Ottona, który rozpaczliwie wachlował ją swoją czarną chustką.

— O bogowie… — szepnęła, próbując usiąść.

Twarz Ottona wyrażała taką zgrozę, że Sacharissa na moment zapomniała o potwornym bólu głowy.

— Co ci się stało? — spytała. — Wyglądasz okropnie.

Otto odsunął się gwałtownie, spróbował wstać i na wpół upadł na blat. Trzymał się za pierś.

— Sera! — wyjęczał. — Błagam, przenieście mi sera! Albo duże jabłko! Coś, co można ugryźć! Proooszę!

— Na dole nic takiego nie ma…

— Nie podchodź do mnie! I nie oddychaj tak! — zawył Otto.

— Znaczy jak?

— Że łono zię kołysze do źrodka i na zevnątrz, v górę i v dół, tak vłaśnie! Jestem vampirem! Mdlejąca młoda dama, ciężki oddech, falovanie łona… przyvołuje z vnętrza mnie coś strasznego…

Wyprostował się gwałtownie i zacisnął palce na czarnej wstążeczce w klapie.

— Ale będę zilny! — wrzasnął. — Nie zaviodę!

Stanął sztywno na baczność, chociaż trochę się rozmywał z powodu wibracji wstrząsającej nim od stóp do głów. Po czym zaśpiewał drżącym głosem:

— Do naszej misji przyjdź, odjviedź ją, ją, ją, Herbata z ciastkiem tam czekają, ją, ją…

Drabina zapełniła się nagle niespokojnymi krasnoludami.

— Nic się nie stało, panienko? — spytał Boddony, podbiegając z toporem w dłoni. — Chciał ci coś zrobić?

— Nie, nie! On jest…

— …napój, co w żywej arterii mknie, to napój nie dla mnie, o nie…

Strużki potu spływały Ottonowi po twarzy. Stał wyprostowany, przyciskając dłoń do serca.