— Tak jest, Otto! — zawołała Sacharissa. — Walcz z tym! Walcz!
— Zwróciła się do krasnoludów. — Może któryś z was ma jakieś surowe mięso?
— …ve vstrzemięźlivości siły nam doda czysta jak kryształ z krynicy voda… — Żyły pulsowały na bladym czole Ottona.
— Mam na górze świeże szczurze filety — wymruczał jeden z krasnoludów. — Dałem za nie dwa pensy…
— Przenieś natychmiast, Gowdie — rozkazał Boddony. — Nie wygląda to dobrze!
— …pić można brandy i gin, gdy się trafi, vyzączyć vhisky i rum, co jest v szafie, ale jednego zię vyrzeknijmy, nigdy już vięcej tego nie pijmy…
— Dwa pensy to dwa pensy, tyle tylko chciałem powiedzieć.
— Patrzcie, on zaczyna dygotać!
— I śpiewać też nie umie — narzekał Gowdie. — Dobrze już, dobrze. Idę, idę…
Sacharissa poklepała Ottona po lepkiej od potu dłoni.
— Potrafisz nad tym zapanować! — powiedziała z naciskiem.
— Wszyscy tu jesteśmy z tobą. Wszyscy, prawda? Prawda?!
Pod jej groźnym spojrzeniem krasnoludy zareagowały chórem niezdecydowanych „no, taak”, chociaż mina Boddony’ego sugerowała, że on nie ma pewności, po co jest Otto.
Wrócił Gowdie z niedużym pakunkiem. Sacharissa wyrwała mu go z ręki i podała Ottonowi, który cofnął się przerażony.
— Nie, to tylko szczur — uspokoiła go. — Nie bój się. Szczury wolno, prawda?
Otto zamarł na moment, po czym chwycił pakunek.
Wgryzł się w niego.
W nagłej ciszy Sacharissa zastanawiała się, czy naprawdę słyszy bardzo cichy dźwięk, jakby słomkę wysysającą resztki mlecznego koktajlu z dna kubka.
Po kilku sekundach Otto uchylił powieki i spojrzał z ukosa na krasnoludy. Upuścił pakiet.
— Och, co za vstyd! Nie viem, gdzie oczy podziać! Co musieliście o mnie pomyśleć!
Sacharissa zaklaskała z rozpaczliwym entuzjazmem.
— Nie, nie! Bardzo nam zaimponowałeś! Wszystkim, prawda? Prawda?!
Za plecami znacząco pomachała na krasnoludy ręką. Ponownie rozległ się nierówny chór potwierdzeń.
— Znaczy, od ponad trzech miesięcy trzymam zię v stadium „zimnego nietoperza” — mamrotał Otto. — To takie krępujące, załamać się vłaśnie teraz i…
— Ależ surowe mięso to drobiazg — zapewniła go Sacharissa. — To dozwolone, prawda?
— Tak, ale przez zekundę o mało co…
— Owszem, lecz tego nie zrobiłeś. Tylko to jest ważne. Chciałeś, ale się powstrzymałeś. — Obejrzała się na krasnoludy. — Możecie już wracać do tego, co robiliście. Otto czuje się teraz doskonale.
— Jest pani pewna… — zaczął Boddony, ale natychmiast kiwnął głową. W tej chwili wolałby dyskutować z oszalałym wampirem niż z Sacharissa. — Już się robi, panienko.
Otto usiadł i otarł czoło. Krasnoludy kolejno wychodziły.
Sacharissa poklepała go po ręku.
— Napijesz się…
— Oj!
— …wody, Otto?
— Nie, nie, już v porządku. Tak myślę. Ojej. Niech to. Coś podobnego. Tak mi przykro. Myślisz, że masz vszystko pod kontrolą, aż nagle to vraca. Co za dzień…
— Otto?
— Tak, panno Sacharisso?
— Co właściwie się stało, kiedy chwyciłam tego węgorza? Skrzywił się.
— Może to nie jest odpoviedni moment…
— Otto… Ja coś widziałam. Były… płomienie. I ludzie. I hałas. Tylko przez chwilę. Całkiem jakby w sekundę przesunął się przede mną cały dzień. Co się stało?
— Vięc… — zaczął niechętnie Otto. — Vie pani, jak salamandry absorbują śviatło?
— Tak, oczywiście.
— A vęgorze absorbują ciemne śviatło. Nie dokładnie ciemność, ale śviatło vevnątrz ciemności. Ciemne śviatło… Cóż, nigdy nie zostało vłaścivie zbadane. Jest cięższe od normalnego, rozumie pani, vięc v viększości znajduje zię pod oceanem albo w bardzo głębokich jaskiniach Übervaldu. Zavsze jednak trochę zostaje, navet w normalnej ciemności. To napravdę fascynujące…
— To rodzaj magicznego światła. Rozumiem. Czy możemy teraz przejść do rzeczy?
— Słyszałem, że ciemne śviatło to oryginalne śviatło, z którego povstały vszystkie inne rodzaje…
— Otto!
Uniósł bladą dłoń.
— Muszę to vytłumaczyć! Zna pani teorię, że nie ma czegoś takiego jak teraźniejszość? Ponieważ jeżeli jest podzielna, nie może być teraźniejszością, a jeśli nie jest podzielna, nie może mieć początku, który łączy zię z przeszłością, ani końca, łączącego zię z przyszłością? Filozof Heidehollen móvi nam, że vszechśviat to tylko zimna zupa czasu, w której cały czas jest vymieszany razem. A to, co nazywamy jego upłyvem, to tylko kvantove fluktuacje osnovy czasoprzestrzeni.
— Macie w Überwaldzie bardzo długie zimowe wieczory, prawda?
— Vidzi pani, ciemne śviatło uznavane jest za dovód tej teorii — ciągnął Otto, nie zwracając uwagi na jej słowa. — Śviatło poza czasem. To, co ono ośvietla, panno Sacharisso… to niekoniecznie jest teraz.
Przerwał, jakby na coś czekał.
— Chcesz powiedzieć, że robisz obrazki przeszłości? — spytała Sacharissa.
— Albo przyszłości. Albo jeszcze czegoś. W rzeczyvistości nie ma żadnej różnicy.
— I tym wszystkim celujesz ludziom w głowy?
Otto zmartwił się wyraźnie.
— Odkryvam niezvykłe efekty uboczne. Och, kraznoludy zavsze uvażały, że ciemne śviatło ma dzivne skutki, ale to bardzo przeządny lud i nie brałem tego povażnie. Jednakże…
Pogrzebał wśród bałaganu na blacie i znalazł ikonogram.
— Och, to takie zkomplikovane… Filozof Kling tvierdzi, że ludzki umysł ma ciemną i jasną stronę. A ciemne śviatło… ciemne śviatło jest vidziane oczami ciemnej strony umysłu…
Znowu przerwał.
— Tak? — zachęciła go uprzejmie Sacharissa.
— Czekałem, aż przetoczy zię grom — wyjaśnił Otto. — Niestety, nie jesteśmy w Übervaldzie.
— Chyba nie rozumiem…
— No vięc, gdybym w domu, w Übervaldzie, poviedział coś złovieszczego, na przykład „oczy ciemnej strony umysłu”, nagle zahuczałby grom — tłumaczył Otto. — A gdybym vskazał zamek na urvistej skale i poviedział „oto jest… zamek”, musiałby żałośnie zavyć vilk. — Westchnął. — V starym kraju sceneria jest psychotropiczna i vie, czego zię od niej oczekuje. Tutaj vszakże inni tylko patrzą na człovieka dzivnie.
— No dobrze. To magiczne światło, które robi niesamowite obrazki — podsumowała Sacharissa.
— To bardzo… codziennikarskie ujęcie — odparł grzecznie Otto. Pokazał jej ikonogram. — Proszę na to popatrzeć. Chciałem zrobić obrazek kraznoluda pracującego w gabinecie Patrycjusza, a dostałem to…
Obrazek pokrywały mazy i wiry. Sacharissa dostrzegła słaby kontur postaci leżącego na podłodze i oglądającego coś krasnoluda. Na jego sylwetkę nakładał się całkiem wyraźny obraz lorda Vetinariego. A nawet dwa obrazy lorda Vetinariego spoglądające na siebie nawzajem.
— No, to przecież jego gabinet. On zawsze tam siedzi — stwierdziła. — Czy to… to magiczne światło wychwyciło jego wcześniejszą obecność?
— Możlive — zgodził się Otto. — Viemy, że to, co tam jest fizycznie, niekoniecznie jest tam napravdę. Proszę spojrzeć na ten…
Pokazał jej inny obrazek.,
— O, ładnie wyszedł William — zauważyła. — W tej piwnicy. A… to chyba lord de Worde, który stoi tuż za nim, prawda?
— Tak? Nie znam tego człóvieka. Viem tyle, że nie było go v pivnicy, kiedy robiłem ten obrazek. Ale… wystarczy przecież chvilę tylko porozmaviać z panem Villiamem, a od razu vidać, że w pevnym sensie ojciec stale zagląda mu przez ramię…