Выбрать главу

Któryś fotel powiedział jednak na głos:

— Zastanawiałem się, czy może lord Downey, a nawet pan Boggis…

— Och, dajże spokój — przerwał mu inny fotel. — Dlaczego? Tak przecież będzie lepiej.

— To prawda, rzeczywiście, — Pan Scrope jest człowiekiem o licznych zaletach.

— Przywiązany do rodziny, jak słyszałem.

— Słucha głosu ludu.

— Ale nie tylko ludu, mam nadzieję?

— Och, nie. Jest bardzo otwarty na dobre rady. Od dobrze poinformowanych… grup eksperckich.

— Będzie ich potrzebował wielu.

Nikt nie musiał dodawać: To użyteczny idiota.

— Mimo wszystko… straż trzeba będzie przywołać do porządku.

— Vimes zrobi, co mu się każe. Musi. Scrope będzie wybrany co najmniej tak samo legalnie jak Vetinari. A Vimes to człowiek, który musi mieć kogoś nad sobą, bo to mu daje poczucie legalności.

Slant chrząknął.

— Czy to już wszystko, panowie?

— A co z „Pulsem Ankh-Morpork”? — zaniepokoił się fotel.

— To chyba jest pewien problem…

— Ludzie uważają, że jest zabawny — odparł Slant. — I nikt nie bierze go poważnie. „SuperFakty” sprzedają już dwa razy tyle egzemplarzy, po zaledwie jednym dniu na ulicach. „Puls” jest niedo — finansowany. I ma, ehm… trudności z surowcem.

— Niezła historia była w „SuperFaktach” o tej kobiecie i wężu — stwierdził fotel.

— Naprawdę? — zdziwił się pan Slant.

Fotel, który pierwszy wspomniał o „Pulsie”, był wyraźnie czymś zaniepokojony.

— Czułbym się pewniej, gdyby kilku mocnych chłopców rozwaliło tę ich prasę — powiedział.

— To by zwróciło uwagę — stwierdził fotel. — A „Puls” chce zwracać na siebie uwagę. Ten… autor marzy, by zostać zauważonym.

— No cóż, skoro się pan upiera…

— Nawet nie myślę o uporze. Ale „Puls” upadnie — zapewnił fotel, a był to fotel, którego inne fotele słuchały. — Ten młody człowiek jest też idealistą. Musi się jeszcze przekonać, że to, co leży w interesie publicznym, nie jest tym samym, czym interesuje się publiczność.

— Zechciałby pan powtórzyć?

— Chodzi mi o to, panowie, że ludzie prawdopodobnie uważają, że „Puls” wykonuje dobrą robotę, ale kupują „SuperFakty”. Nowiny są tam ciekawsze. Czy mówiłem już panu, panie Slant, że kłamstwo obiegnie świat dookoła, zanim prawda zdąży wciągnąć buty?

— Wiele razy, szanowny panie — odparł pan Slant odrobinę mniej dyplomatycznie niż zwykle. Uświadomił to sobie i dodał:

— To cenne spostrzeżenie, bez wątpienia.

— No dobrze. — Najważniejszy fotel prychnął lekceważąco.

— Proszę mieć oko na naszych… pracowników, panie Slant.

* * *

Była północ w świątyni Oma przy ulicy Pomniejszych Bóstw. Tylko w zakrystii płonęło samotne światełko — świeca w bogato zdobionym lichtarzu. W pewnym sensie przesyłała ku niebu modlitwę. Modlitwa ta, z Ewangelii według Łotrów, brzmiała: Oby nikt nie odkrył nas, jak zwijamy ten towar. Pan Szpila przeszukiwał szafkę.

— Nie mogę znaleźć nic na pański rozmiar — powiedział. — Wygląda, jakby… No nie, do licha! Kadzidło służy do palenia.

Pan Tulipan kichnął, ostrzeliwując przeciwległą ścianę drobinami drzewa sandałowego.

— Mógł mnie pan uprzedzić …oną chwilę wcześniej — mruknął. — Mam trochę papieru.

— Znowu pan brał proszek do czyszczenia piekarnika? — zapytał oskarżycielskim tonem pan Szpila. — Chcę, żeby pan się skupił, jasne? Otóż jedyne, co tutaj znalazłem, a co może na pana pasować…

Drzwi zaskrzypiały i do pokoju wszedł niski, podstarzały kapłan. Pan Szpila odruchowo złapał ciężki lichtarz.

— Och… Czy przyszliście na, mm, wieczorne nabożeństwo? — zapytał staruszek, mrugając niespokojnie w świetle.

Tym razem to pan Tulipan chwycił za ramię pana Szpilę, gdy ten wzniósł świecznik.

— Czy pan oszalał? Co z pana za człowiek? — rzucił gniewnie.

— Co? Przecież nie można mu pozwolić…

— Ale niech pan spojrzy na ten …ony świecznik, co? — Pan Tulipan nie zwracał uwagi na zaskoczonego kapłana. — To autentyczny Sellini! Ma pięćset lat! Proszę spojrzeć na tę koronkową robotę na gasidle! Niech mnie, dla pana to pewnie tylko pięć funtów …onego srebra, co?

— Właściwie, mm, to Fręgarz — poprawił go stary kapłan, który wciąż jeszcze nie osiągnął pełnej sprawności umysłowej.

— Co, uczeń? — Oczy pana Tulipana ze zdumienia przestały wirować. Odwrócił lichtarz i spojrzał na podstawę. — Hej, rzeczywiście! Jest tu znak Selliniego, ale też wybite małe „f”. Pierwszy raz widzę jego tak wczesne …one dzieło! Był zresztą lepszym …onym złotnikiem. Szkoda tylko, że miał takie głupie …one nazwisko. Wiesz, wielebny, za ile można to sprzedać?

— Myśleliśmy, że może siedemdziesiąt dolarów — odparł z nadzieją kapłan. — Należał do zestawu umeblowania, które pewna starsza pani zapisała kościołowi. Właściwie trzymamy go tylko z powodów sentymentalnych…

— Macie jeszcze pudełko, w które był zapakowany? — Pan Tulipan obracał lichtarz w dłoniach. — On robił piękne szkatułki na te lichtarze. Wiśniowe drewno.

— Nie, chyba nie…

— …ona szkoda.

— Ale… nadal jest coś wart? Wydaje mi się, że gdzieś jeszcze mamy drugi.

— Dla kolekcjonera może cztery tysiące …onych dolarów. Ale myślę, że dostaniecie i dwanaście tysięcy, jeśli macie drugi do …onej pary. Fręgarz jest teraz bardzo poszukiwany.

— Dwanaście tysięcy… — wybełkotał staruszek. W oczach błysnął mu grzech główny.

— Może i więcej. — Pan Tulipan kiwnął głową. — To …one cudo. Czuję się zaszczycony, że mogłem je zobaczyć. — Spojrzał surowo na pana Szpilę. — A pan chciał tego użyć jako …onego tępego narzędzia!

Z szacunkiem odstawił lichtarz na stół i ostrożnie przetarł go rękawem. Potem odwrócił się i opuścił pięść na głowę kapłana, który osunął się z cichym westchnieniem.

— A oni to zwyczajnie trzymali w tej …onej szafce — burknął. — Słowo daję, aż mnie roznosi.

— Chce pan zabrać ten lichtarz? — zapytał pan Szpila, ładując ubrania do worka.

— Nie, wszyscy tutejsi paserzy pewnie by go od razu przetopili na srebro — stwierdził pan Tulipan. — Nie chcę mieć czegoś takiego na …onym sumieniu. Poszukajmy tego …onego psa i wynośmy się z tego śmietnika, co? Bo …one przygnębienie mnie tu dobije.

* * *

William odwrócił się, obudził i szeroko otwartymi oczami patrzył w sufit.

Dwie minuty później pani Arcanum zeszła do kuchni, uzbrojona w lampę, pogrzebacz i — co najważniejsze — papiloty we włosach. Ta kombinacja mogła pokonać intruza o najwytrzymalszym żołądku.

— Panie de Worde! Co pan tu robi! Jest północ!

William rzucił na nią okiem, po czym wrócił do przeszukiwania kredensów.

— Przepraszam, pani Arcanum, wywróciłem rondle. Zapłacę za wszelkie szkody. Gdzie jest waga?

— Waga?

— Tak. Waga kuchenna! Gdzie jest?

— Panie de Worde, ja…

— Gdzie ta przeklęta waga, pani Arcanum? — spytał William rozpaczliwie.

— Panie de Worde! Jak panu nie wstyd?

— Waży się przyszłość tego miasta, pani Arcanum!

Zdumienie z wolna brało górę nad surowym oburzeniem.

— Jak to? Na mojej wadze?

— Tak! Tak! To całkiem prawdopodobne!