— A poza tym jesteś wampirem. Jakiej rady mógłbyś mi udzielić w kwestii kobiet?
— No niech mnie, zbudź się, chłopie, i poczuj czosnek! Och, jakież historie mógłbym opoviedzieć… — Otto zamilkł na chwilę.
— Ale nie opoviem, bo nie robię już takich rzeczy. Nie teraz, kiedy zobaczyłem śviatło dnia. — Szturchnął Williama, który poczerwieniał z zakłopotania. — Vspomnę tylko, że one nie zavsze krzyczą.
— To było trochę nieeleganckie…
— Tak zię działo za davnych, złych czasóv — zapewnił pospiesznie Otto. — Teraz niczego bardziej nie lubię niż kubka kakao i śpievu przy fisharmonii. Napravdę. O tak. Słovo.
Powrót do drukarni, by napisać o pożarze, okazał się poważnym problemem. Zresztą podobnym do tego, jaki stanowiło samo wejście w ulicę Błyskotną.
Otto wpadł na Williama, który stał nieruchomo i patrzył.
— Vydaje mi zię, że sami zię o to prosiliśmy! — zawołał. — Dvadzieścia pięć dolaróv to dużo pieniędzy!
— Co?! — krzyknął William.
— Mówię, że dvadzieścia pięć dolarów! to dużo pieniędzy, Villiamie!!
— Co?!!!
Kilka osób przecisnęło się obok nich. Nieśli psy. Każdy na Błyskotnej niósł psa albo prowadził psa, albo był ciągnięty przez psa, albo atakowany — mimo wysiłków właściciela — przez psa należącego do kogoś innego. Szczekanie przekroczyło już poziom zwykłego hałasu, a stało się rodzajem wyczuwalnej siły, uderzającej w bębenki jak huragan stworzony ze zgrzytającego złomu.
William wciągnął wampira do bramy, gdzie zgiełk był zaledwie nieznośny.
— Możesz coś z tym zrobić? — wrzasnął. — Inaczej nigdy się nie przedostaniemy!
— Niby co?
— No wiesz… Ta sztuczka z dziećmi nocy…
— Ach, to… — Otto zrobił ponurą minę. — Vie pan, że to bardzo stereotypova zugestia. Może od razu pan poprosi, żebym zię zmienił v nietoperza, co? Móviłem przecież, że już tego nie robię!
— A masz lepszy pomysł?
Kilka stóp od nich rottweiler usiłował pożreć spaniela.
— Och, no dobrze… — Otto machnął rękami.
Szczekanie ucichło natychmiast. A potem wszystkie psy usiadły na zadach i zawyły.
— Niewielka poprawa, ale przynajmniej się ze sobą nie gryzą — uznał William i pospieszył naprzód.
— No vięc bardzo mi przykro! Proszę mnie przy okazji zakołkovać! — zirytował się Otto. — Na najbliższym spotkaniu czeka mnie bardzo kłopotlive pięć minut uspraviedlivień. Viem, że to nie… kvestia ssania, ale przecież należy dbać o ogólne ważenie.
Wspięli się na gnijący płot i weszli do szopy tylnymi drzwiami.
Ludzie i psy cisnęli się do głównych drzwi. Powstrzymywała ich tylko barykada biurek, a także bardzo znękana Sacharissa stawiająca opór morzu twarzy i pysków. William ledwie rozróżniał jej głos w ogólnym gwarze.
— Nie, to jest pudel. W ogóle nie przypomina psa, którego szukamy…
— Nie, to nie ten. Skąd to wiem? Bo to jest kot. No dobrze,
w takim razie dlaczego się myje językiem? Nie, przykro mi, psy się tak nie zachowują…
— Nie, proszę pani, to buldog…
— Nie, to nie to. Nie, proszę pana, wiem, że to nie to. Bo to jest papuga, dlatego. Nauczył ją pan szczekać i wymalował na boku „PieS”, ale to nadal papuga…
Sacharissa odgarnęła włosy z oczu i zauważyła Williama.
— No więc kto był takim mądralą? — rzuciła.
— Ko byu taki ondrral? — odezwał się PieS.
— Ile jeszcze zostało?
— Obawiam się, że setki — odparł William.
— Właśnie przeżyłam najgorsze pół godziny w… To jest kura! Kura, ty głupia kobieto, właśnie zniosła jajko!… w życiu i jestem ci za to bardzo wdzięczna. Nigdy byś nie zgadł, co się stało. Nie, to sznauswitzer! Wiesz, co takiego, Williamie?
— Co? — spytał William.
— Jakiś kompletny tuman zaoferował nagrodę! W Ankh-Morpork! Wyobrażasz sobie? Kiedy tu przyszłam, kolejka stała w trzech rzędach! Pomyśl, co za idiota mógł wpaść na taki pomysł? Jakiś typ przyprowadził krowę! Krowę! Miałam z nim prawdziwą awanturę na temat zwierzęcej fizjologii, zanim Rocky walnął go w głowę. Ten biedny troll stoi teraz przed wejściem i próbuje utrzymać porządek! Tam są nawet fretki!
— Bardzo mi przykro…
— Zastanawiam się, mm, czy możemy jakoś pomóc…?
Obejrzeli się oboje.
Pytającym był kapłan, ubrany w czarną, pozbawioną ozdób i fasonu omniańską sutannę. Miał płaski kapelusz z szerokim rondem, na szyi omniański naszyjnik z żółwiem, a na twarzy wyraz niemal śmiertelnej życzliwości.
— Mm, jestem brat Na-Której-Tańczą-Anioły Szpila — oświadczył i odsunął się, odsłaniając górę w czerni. — A to siostra Jennifer, która przyjęła śluby milczenia.
Patrzyli na zjawisko, jakim była siostra Jennifer, a brat Szpila kontynuował z naciskiem:
— To znaczy, że ona, mm, nie mówi. Wcale. W żadnych okolicznościach.
— Ojej — szepnęła słabym głosem Sacharissa.
Jedno oko siostry Jennifer wirowało powoli na twarzy przypominającej ceglany mur.
— Tak, mm. Przypadkiem znaleźliśmy się w Ankh-Morpork, w ramach posługi biskupa Horna wśród zwierząt. Usłyszeliśmy, że szukacie małego pieska, który ma kłopoty — tłumaczył brat Szpila.
— Widzę, że jesteście, mm, trochę przytłoczeni, więc moglibyśmy pomóc. To nasz obowiązek.
— Ten pies to mały terier — wyjaśniła Sacharissa. — Ale brat będzie zaskoczony, co ludzie nam przyprowadzają…
— Coś podobnego… Lecz siostra Jennifer doskonale sobie radzi w takich sytuacjach…
Siostra Jennifer wyszła przed biurko. Jakiś człowiek z nadzieją podniósł na rękach coś, co wyraźnie było borsukiem.
— Trochę chorował…
Siostra Jennifer opuściła pięść na jego głowę. William się skrzywił.
— Siostra Jennifer wierzy w szorstką miłość — rzekł brat Szpila.
— Drobna korekta w odpowiedniej chwili może ocalić zagubioną duszyczkę przed podążaniem niewłaściwą ścieżką.
— Do jakiego zakonu ona należy, jeśli volno spytać? — wtrącił Otto.
Zagubiona duszyczka z borsukiem na rękach wyszła, zataczając się. Jej nogi usiłowały podążać kilkoma ścieżkami równocześnie. Brat Szpila uśmiechnął się słodko.
— Zakon Małych Kwiatuszków Bezustannej Irytacji.
— Napravdę? Nie słyszałem o takim. Bardzo… pomocny dla potrzebujących, jak vidzę. No, ale muszę spravdzić, czy chochliki dobrze zię spraviły.
Pod zbawiennym wpływem sunącej ulicą siostry Jennifer tłum przerzedzał się szybko, zwłaszcia ta jego część, która przyprowadziła psy mruczące albo jedzące pestki słonecznika. Wielu z mających ze sobą prawdziwe żywe psy też zachowywało się dość nerwowo.
William poczuł, że ogarnia go niepokój. Wiedział, że niektóre odłamy omniańskiego Kościoła wciąż wierzą, iż jedynym sposobem wysłania duszy do nieba jest skazanie ciała na piekło. Trudno też było obwiniać siostrę Jennifer za jej wygląd czy nawet rozmiar jej dłoni. I nawet jeśli grzbiety owych dłoni były dość gęsto zarośnięte, to cóż, tak się przecież zdarza w regionach wiejskich.
— Co ona właściwie robi? — zapytał.
W kolejce rozlegały się piski i krzyki, gdy kolejne psy były chwytane, oglądane gniewnie i odstawiane z powrotem z siłą więcej niż minimalną.
— Jak już wspomniałem, próbujemy odszukać małego pieska
— wyjaśnił brat Szpila. — Może potrzebować pociechy duchowej.