Выбрать главу

– Znaleźli nasiona? – upewniał się w czasie tamtej rozmowy Goss.

Jack podniósł wzrok znad notatek, spojrzał na klienta.

– Owszem. Patolog wspomniał o czymś takim. Podobno znalazł jakieś nasiona w okolicy pochwy.

Goss wyraźnie się ożywił. Dumnie splótł ramiona na piersi.

– Bo, wie pan, to nasiona chryzantemy – zmarszczył brwi, jakby dając znak, że sprawa ma istotne znaczenie.

Jack nic nie powiedział, wzruszył tylko ramionami. Goss zirytował się, był wyraźnie zły, że adwokat nie docenia sprawy.

– Jak to, nie rozumie pan?

– Nie – odparł Jack – nie rozumiem. Freud też by cię nie zrozumiał, drabie, pomyślał.

Goss nachylił się konfidencjonalnie, gotów wyjawić sekret.

– Człowieku, chryzantemy to najwspanialsze kwiaty ze wszystkich.

– A mnie się kojarzą z pogrzebem – rzekł Jack.

– To też racja – ciągnął Goss, zadowolony, że adwokat podjął temat. – Natura specjalnie stworzyła je na pogrzeby, bo pogrzeb jest mroczny, jak sama śmierć, a chryzantemy to właśnie uwielbiają.

– O czym właściwie mówisz? – zaciekawił się Jack, choć starał się tego nie okazywać.

– A nasiona chryzantemy – ciągnął jego klient z zapałem – są naprawdę wyjątkowe. Większość kwiatów rozkwita, kiedy jest ciepło. Uwielbiają lato i słońce. Chryzantemy są całkiem inne, bo, owszem, wysiewa się je do ziemi, kiedy jest ciepło, ale nic się nie dzieje. To znaczy nasiona leżą sobie, nie rozwijają się, czekają, aż dni staną się krótsze, a noce chłodniejsze. Im mroczniej i zimniej, tym dla nich lepiej. I wreszcie, około listopada, gdy wszystko wokół umiera, gdy ziemia ostygnie, noce staną się długie, a dni chmurne, właśnie wtedy te wielkie kwiaty rozkwitają.

– Więc – jak rozumiem – po prostu zasiałeś kwiaty – rzucił niby to obojętnie adwokat.

– Właśnie, w ciepłym, ciemnym miejscu – ciągnął Goss – które z każdym dniem stawać się będzie mroczniejsze i coraz zimniejsze, aż wreszcie moje nasiona zaczną się rozwijać.

Jack zachował kamienny spokój. Patrzył na oskarżonego w milczeniu. Zanotował sobie tylko myśl, że linię obrony można oprzeć na „psychicznej ułomności" oskarżonego.

– A jak to się stało, że znasz się na kwiatach, Eddy? – spytał.

– Jako dziecko – odparł nie patrząc na adwokata – wychowywałem się w New Jersey. Był tam sąsiad, który miał cieplarnię i hodował najprzeróżniejsze rośliny – Goss uśmiechnął się nieznacznie do własnych myśli. – Czasami paliliśmy to i owo, co tam rosło, wie pan, jak to jest.

– Ale skąd nauczyłeś się tego wszystkiego o wysiewaniu roślin? Skąd ten pomysł, żeby umieszczać nasiona w ciepłym, mrocznym miejscu.

– Nie pamiętam – Goss zacisnął usta.

– A ile wtedy miałeś lat?

– Dziesięć, może jedenaście – wzruszył ramionami Eddy.

– A ten sąsiad?

– Czy ja wiem – stary, choć może nie tak bardzo.

Jack pochylił się do przodu.

– I co robiliście – spytał z naciskiem – coście robili z tym sąsiadem?

Wzrok Gossa zapłonął, ręce zaczęły drżeć.

– Nie pamiętam, już mówiłem, głuchy pan, czy co?

– Nie, ale chciałbym, żebyś sobie przypomniał…

– Spierdalaj! – wrzasnął Goss. – Koniec rozmowy. Nie mam nic więcej do powiedzenia.

– Nie denerwuj się.

– Powiedziałem: spierdalaj stąd.

Jack spakował papiery, wstał z krzesła. – Jeszcze porozmawiamy – rzekł podchodząc do ciężkich, żelaznych drzwi.

– Hej – wstrzymał go Goss.

Jack odwrócił się.

– Ale wyciągnie mnie pan stąd?

– Będę cię bronił przed sądem.

– Musi mnie pan wyciągnąć – Goss zmrużył oczy, pochylił się na krześle. – Musi pan – powtórzył z naciskiem – bo mam jeszcze dużo nasion do zasadzenia.

Na wspomnienie tej rozmowy Jacka przeszły ciarki. Odetchnął głęboko i pokiwał głową. Gdyby sprawa nie była tak poważna, to uśmiałby się z ironii losu, bo przecież nie kto inny, tylko on doprowadził do uniewinnienia psychopaty, który teraz zasadza się na niego.

Czy tak jest w istocie? Jeśli rzeczywiście zabójca czyha na niego, to zapewne powodowany urazą. Jack nie sądził jednak, aby Goss nosił się z zamiarem fizycznej napaści. Wyżywał się raczej na słabszych od siebie: na kobietach i zwierzętach.

Jack miał aż nadto dowodów przeciwko Gossowi, aby tamten wrócił za kratki, ale nie był przekonany, czy to rozwiąże sprawę. Już raz system wymiaru sprawiedliwości nie zdołał powstrzymać Gossa, i to za jego, Jacka, sprawą.

Musi więc wymyślić coś takiego, co skutecznie rozwiąże sprawę, raz na zawsze.

Minęła dwudziesta trzecia, pora, kiedy w rezydencji gubernatora udawano się na spoczynek. Harry Swyteck leżał już w łóżku, czytał artykuł o Eddym Gossie w ostatnim numerze magazynu „Florida Trend". Autor zirytował go, nie zostawiając suchej nitki na obrońcy – Jacku Swytecku – i nazywając go adwokatem bez kręgosłupa. I to ma być „obiektywne dziennikarstwo" – mruknął gubernator, odkładając pismo z wyraźnym obrzydzeniem.

Chwilę później Agnes wyszła z łazienki, już w szlafroku. Zatrzymała się obok stolika przy oknie, poprawiając bukiet kwiatów, na który Harry nie zwrócił wcześniej uwagi.

– Nie podziękowałam ci jeszcze za kwiaty, Harry. – Stała tyłem do łóżka.

– Słucham? – Nie widział kwiatów, bo Agnes zasłaniała widok. Nie przypominał sobie, aby zamawiał bukiet. Nie były to przecież ani urodziny, ani rocznica ślubu, ani w ogóle nic takiego. Nie wykluczał jednak, że w ferworze kampanii wyborczej mógł o czymś zapomnieć. Zawsze jednak zabezpieczał się przed taką ewentualnością, każąc sekretarkom zapisywać wszystkie ważne daty i kupować kwiaty oraz prezenty, nie okazał więc zaskoczenia. – Cieszę się, że sprawiły ci przyjemność, kochanie.

– Miło jest dostać kwiaty bez specjalnej okazji – powiedziała Agnes z błyskiem w oku. – Chyba że chciałeś przekazać mi coś specjalnego… – dodała pieszczotliwie. Cofnęła się o krok, odsłaniając bukiet na stoliku. Gubernator zbladł.

– Rozgrzej nasze gniazdko – zachęciła kusząco, znikając w garderobie, ale gubernator nie słyszał. Jak urzeczony wpatrywał się w pęk białych, liliowych i żółtych chryzantem. Wstał z łóżka i podszedł bliżej. Wśród kwiatów tkwiła jeszcze koperta z bilecikiem. Sięgnął po nią drżącą ręką. Wszystko układało się w logiczną całość: chrapliwy, zmieniony głos, groźby, zdjęcia ofiary okrutnego morderstwa, a teraz te kwiaty. W myślach nakreślił znak równania między patologicznym „Chryzantemowym Wampirem", wspomnianym w artykule, który właśnie skończył, a szantażystą.

Przeczytał bilecik. Nie musiał się niczego domyślać. Był przeznaczony dla niego, nie dla żony: „Razem na zawsze, ty i ja, aż do śmierci".

– Eddy Goss – mruknął gubernator drżącym z przerażenia szeptem. – Szantażuje mnie psychopata.

13

Nazajutrz, z samego rana, Jack odebrał mustanga z warsztatu i zaraz udał się do firmy A &G Alarm Company, żeby jeszcze tego samego dnia założyli mu urządzenie alarmowe w domu. Kazał też zmienić wszystkie zamki. Zastanawiał się, czy jednak nie powinien gdzieś wyjechać. Nadal co prawda nie wierzył, aby Goss chciał go zabić, ale rozsądek nakazywał przedsięwziąć środki ostrożności. Przemyśliwał, jak postąpić w najgorszym z możliwych wypadków, to znaczy gdyby doszło do napaści w środku nocy albo gdyby zasadzono się na niego, kiedy będzie wysiadał z samochodu. Nakreślił sobie w myślach stosowny plan. Zadzwonił też do firmy telefonicznej z prośbą o zmianę numeru i zastrzeżenie nowego.