Выбрать главу

Był bez wątpienia przystojny. Miał trzydzieści osiem lat, skończył Princeton i nosił się z wytworną elegancją: koszule w oksfordzkim stylu z guzikami na rogach kołnierzyków, mokasyny Bassa, marynarki od braci Brooks, biały golf, spodnie w kolorze khaki – takie przynajmniej miał na sobie dziś. Przy całym swoim snobizmie Campbell z niebywałym talentem potrafił stworzyć, na użytek wyborców oczywiście, wizerunek Harolda Swytecka – zwykłego, szarego obywatela, który rozumie ich problemy i potrzeby – co walnie przyczyniło się do zwycięstwa cztery lata temu.

– Przepraszam, szefie – wykrztusił z zatroskaną miną. Biegł po schodach i z trudem łapał oddech. – Właśnie dzwoniłem do Biura Prokuratora Stanowego.

– Prokuratora?

– Chodzi o pańskiego syna, szefie. Mamy informacje, że ma stanąć przed wielką ławą przysięgłych. Jest głównym podejrzanym o zabójstwo Eddy'ego Gossa.

Gubernator rozdziawił usta, jakby otrzymał porażający cios w dołek.

– Goss nie żyje? I Jack miałyby to zrobić? Absurd! To po prostu niemożliwe. Jack nie jest mordercą. To jakaś pomyłka.

– Być może, ale niezależnie od tego, jaka jest prawda, cała ta sprawa bardzo nam zaszkodzi. Jeszcze miesiąc temu nikt nie zakładał, że pański przeciwnik – były komisarz ubezpieczeń społecznych – może panu, przy pańskiej popularności, zagrozić choćby w najmniejszym stopniu. Tymczasem facet idzie do przodu. Zyskał sporo punktów zapowiadając walkę z korupcją, a przy tym jest na tyle sprytny i rozsądny, że nie zraża sobie wielkiego biznesu, więc może liczyć na dotacje, gdy kampania zacznie się na dobre. W ostatnich badaniach ma pan jeszcze cztery punkty przewagi, ale ta sprawa może wszystko zmienić. Prasa już o tym bębni. Czterdzieści trzy telefony, jak mówiła Paula.

Gubernator pochylił się do przodu, wbił wzrok w asystenta.

– Mówmy o moim synu – syknął gniewnie – a nie o złej prasie i punktach w sondażach.

Asystent opamiętał się, przybrał postawę pełną szacunku.

– Przepraszam – wyjąkał. – Bardzo mi przykro – powtórzył już znacznie spokojniej – ale wiem, że nie był pan zbyt blisko z synem, a przynajmniej od kiedy pana znam. Ale oczywiście nie powinienem tak mówić.

Gubernator wstał zza biurka. Podszedł wolno do parapetu. Wielkie, do sufitu, okna wychodziły na ogród okalający dziedziniec.

– To prawda – odezwał się półgłosem ni to do siebie, ni to do Campbella. – Nie jesteśmy z Jackiem tak blisko, jak bym chciał – dodał w głębokim zamyśleniu.

Campbell patrzył zakłopotany, szukając stosownych słów.

– Jeszcze nic nie jest przesądzone. Na razie są to tylko podejrzenia. Prawnicy zapewniają mnie, że istnieje przynajmniej teoretycznie możliwość, iż nie zostanie postawiony w stan oskarżenia.

Harry kiwnął tylko głową na znak, że docenia troskę, ale w myślach wyobrażał już sobie straszliwe oskarżenie: „John Lawrence Swyteck świadomie i z premedytacją dopuścił się szczególnie okrutnego czynu – morderstwa z premedytacją… " Czasami przychodziło mu do głowy, że to po prostu los sprawił, iż między nim a synem powstała przepaść, bo tak zapisano w gwiazdach. Zdawał sobie jednocześnie sprawę, że takie rozumowanie prowadzi donikąd i że w istocie stanowi próbę zdjęcia z siebie odpowiedzialności za… no właśnie – wychowanie Jacka? Jego kompleksy? Problemy? Czy jak to jeszcze nazwać? Z głębokim poczuciem winy Harry sięgnął myślami do odległych zdarzeń, kiedy syna po raz pierwszy oskarżono o morderstwo. Jack miał wtedy pięć lat…

Harry zajechał pod dom w porze kolacji. Wbiegając po schodkach zauważył nieszczęśliwą minę Jacka w oknie sypialni. Mały wyglądał tak, jakby go karcono. Harry nie zdążył jeszcze dobrze wejść, gdy Agnes napadła na niego, opowiadając o Jacku i krzyżu z komody… Harry próbował ją uspokoić, załagodzić sytuację, ale bez skutku. Agnes wpadła w szał. Wziął ją więc do kuchni i zamknął drzwi, żeby Jack nie słyszał awantury.

– Mówiłam ci tysiąc razy, że nie chcę tych rzeczy widzieć w domu! – krzyczała Agnes. – To ja jestem teraz twoją żoną. Zamknij wreszcie przeszłość. Nie będę dłużej tolerować tych twoich ołtarzy.

– Chowam to dla Jacka. Dam mu, kiedy dorośnie na tyle, żeby zrozumieć.

– Nie wierzę, za grosz ci nie wierzę! – krzyczała. – Wcale ci nie chodzi o syna. Myślisz tylko o sobie. Tak było od samego początku, od kiedy ona odeszła, a ty zostałeś z chłopcem. Nienawidzisz mnie, przyznaj się Harry, nienawidzisz za to, że nie jestem taka jak ona. Własnego syna też nienawidzisz, bo myślisz, że to on ją zabił.

– Milcz, kobieto – rzucił się w jej stronę, nie panując nad sobą.

– Jak śmiesz podnosić na mnie rękę! To chora sytuacja, a ja mam jej dość.

Pięcioletni Jack dygotał ze strachu słysząc to wszystko, przeraził się zwłaszcza słów, że sam jest winien temu, iż nie ma matki. Wymknął się ze swojego pokoju i zaszył za kwietnikiem w hallu tuż pod drzwiami do kuchni, w której ojciec z macochą wykrzykiwali najgorsze rzeczy. Chciał usłyszeć prawdę, ta jednak przerastała pięcioletni umysł. Niczego nie rozumiejąc, ruszył po omacku, zawadził o żardinierę i runął jak długi na podłogę, pociągając za sobą doniczki.

Za drzwiami zapadła cisza. Harry wypadł z kuchni, zobaczył syna na podłodze wśród resztek zieleni. Przez ułamek sekundy patrzyli na siebie bez słowa. Harold Swyteck nie musiał pytać. Z oczu Jacka odczytał, że syn słyszał wszystko, od początku do końca. Od tego dnia nigdy już nie popatrzyli na siebie tym samym wzrokiem…

– Panie gubernatorze, czy pan mnie słucha? – głos Campbella wyrwał Harry'ego z zamyślenia. Jeszcze przez chwilę patrzył pustym wzrokiem, błądząc myślami gdzieś daleko. Wreszcie otrząsnął się, nie do końca jednak.

– Przepraszam – zaczął, ale ciągle jeszcze nie mógł oderwać myśli od Jacka. Bardzo pragnął mu pomóc, ale po tym wszystkim, co między nimi zaszło, nie będzie to łatwe. Jack zapewne odrzuci wszelkie próby zbliżenia.

– Panie gubernatorze – odezwał się asystent – pewnie nie chce pan teraz o tym mówić, a ja też nie chcę, aby pan pomyślał, że się wtrącam. Rozumiem oczywiście, że mimo sporów i konfliktów czuje się pan ojcem. To nie moja sprawa. Ja mam zapewnić panu wybór na następną kadencję, a czy nam się to podoba, czy nie, musimy sprawę pańskiego syna potraktować w kategoriach politycznych. Abstrahując od osobistego dramatu, trzeba zdać sobie sprawę, że jeśli Jack przegra proces, to Harold Swyteck poniesie klęskę w wyborach. Do tego, panie gubernatorze, sprowadza się polityczny sens sprawy.

Harry dość przykro odczuł chłodną rzeczowość wywodu, z drugiej jednak strony musiał docenić jego logikę. Campbell miał zdecydowanie rację. Trzeba pomóc Jackowi, bo od tego zawisł wynik wyborów, a pomijając wszystko, otwierało to pewną możliwość rozwiązania wreszcie sprawy, która leżała mu na sercu. Ważąc problem na płaszczyźnie psychologicznej, można z góry założyć, że syn odrzuci ofertę pomocy, gdyby miało chodzić wyłącznie o niego samego. Ale można przecież powiedzieć, że chodzi o coś innego: o interes gubernatora, o politykę, o wybory. W takim ujęciu Jack nie będzie miał poczucia, że zaciąga dług wdzięczności. Tylko w ten sposób można mu pomóc, a co najważniejsze – Jack wyrazi na to zgodę.

– Masz absolutną rację – potwierdził głośno – nie mamy innego wyjścia jak pomóc mojemu synowi. W każdy możliwy sposób – dodał, ciesząc się w cichości ducha.

20

Tego dnia po południu Cindy Paige wróciła do Miami. Spędziła w Rzymie ledwie tydzień, oficjalnie dlatego, że zdjęcia zostały odwołane. W rzeczywistości chodziło o coś innego. Chet wiązał zupełnie inne niż ona nadzieje ze „służbową" wyprawą, co wyszło na jaw zaraz na początku, kiedy okazało się, że we wszystkich miastach na trasie pozamawiał w hotelach nie po dwa pokoje, lecz po jednym z podwójnym łóżkiem. Cindy poczuła się boleśnie dotknięta w swojej ambicji, gdy zrozumiała, że kontrakt nie miał nic wspólnego z jej talentem do fotografowania.