Выбрать главу

Z lotniska odebrała ją Gina. Niewiele mówiła, a w domu zaraz oświadczyła, że nie czuje się zbyt dobrze, co zresztą było prawdą, bo zdawała sobie sprawę, że ze wszystkich uczynków w życiu pójście do łóżka z Jackiem wydawało się najpodlejsze. Jeśli nawet tamtej nocy, kiedy Cindy odlatywała z dawnym kochankiem do Wiecznego Miasta, mogła mieć wrażenie, że jej chłopak jest „do wzięcia", to szybki powrót przyjaciółki potwierdzał tylko to, o czym w głębi duszy doskonale wiedziała, a mianowicie, że mimo awantury Jack i Cindy są parą i raczej nie ma mowy o zerwaniu.

Tak więc, gdy tylko przyjechały z lotniska, Gina zaszyła się w sypialni. Położyła się do łóżka i zaczęła oglądać jakiś stary serial, żeby o niczym nie myśleć, a Cindy nawet się nie rozpakowała, ale od razu poszła do kuchni. To, co podano w samolocie, było równie apetyczne jak rozgotowana sałata, więc wsadziła do mikrofalówki solidną porcję frytek i zaczęła myszkować w lodówce w poszukiwaniu keczupu.

– Gina! – zawołała nie mogąc go znaleźć. – Gdzie jest Heinz?

Nie odpowiedziała.

– Trudno – Cindy wzruszyła ramionami – obejdzie się. – Z parującym talerzem frytek w jednej ręce i butelką coli (dietetycznej oczywiście) w drugiej rozsiadła się na kanapie w salonie. Włączyła telewizor.

Na wszystkich kanałach wieczorne wiadomości zaczynały się od tego samego. Właśnie przełączyła na lokalny dziennik, gdy usłyszała, o „zaskakującej zmianie w śledztwie w sprawie morderstwa Eddy'ego Gossa. Zainteresowanie wielkiej ławy przysięgłych skupia się wokół osoby Jacka Swytecka, który staje się głównym podejrzanym".

– Wielki Boże! – szepnęła patrząc w osłupieniu na archiwalne zdjęcie Jacka wkomponowane na ekranie w wielką wagę, atrybut Temidy, symbol wymiaru sprawiedliwości. Nie wierzyła własnym uszom. Pośpiesznie przełączała kanały – wszędzie to samo. Po dziesięciu minutach, zmęczona do ostatnich granic, wyłączyła odbiornik, zwłaszcza że nie podawano już nic nowego. Na ekranie przewijali się już tylko mniej lub bardziej znani notable, których reporterzy ściągali przed kamery pod pretekstem, że dobrze znają Jacka Swytecka, ale nikt nie mógł znać go lepiej od niej. Ona zaś wiedziała, że Jack nie jest mordercą.

Ręce jej drżały, gdy osłupiała padła na kanapę. Nie wiedziała, co robić. Zadzwonić do niego, że jeśli potrzebuje bratniej duszy, to właśnie jest, wróciła? Wróciła! A właściwie dlaczego? Czy naprawdę musiała? Mogła przecież postawić Chetowi kilka warunków i dokończyć reportaż. Mogła, ale zadziałało pewnie coś innego – podświadomość, przekonanie, że ona i Jack… Właśnie to kazało jej wracać do Miami.

Spojrzała na słuchawkę. Nie, telefon to za mało, a przynajmniej nie w tej sytuacji, kiedy rozstali się w kłótni. Musi go zobaczyć. Teraz, natychmiast. Chwyciła torebkę ze stolika. – Zaraz wracam! – zawołała i wybiegła z domu.

Słońce już zaszło i zapaliły się światła uliczne, gdy zatrzymała auto pod domem Jacka. Nigdy nie lubiła jeździć tu sama, zwłaszcza po zmroku, nawet wtedy, gdy tu mieszkała. Jack miał się za znawcę zieleni. Bardziej jednak lubił zieleń, niż się na niej znał, więc na „trawniku" rosło wszystko, co tylko nie było chwastem. Górą zaś wznosiły się wachlarze palm i gęste korony fikusów, rzucając tajemnicze cienie, które mogły przyprawić o gęsią skórkę każdą dwudziestopięcioletnią blondynkę w dżinsowych szortach i podkoszulku bez rękawów. Nocami Cindy zawsze czuła się tu trochę jak Dorota, do której w baśniowej krainie Oz przemawiały jabłonie.

Przemknęła pędem do drzwi. Nie zdążyła zapukać, gdy na ganku zapaliło się światło, drzwi otworzyły się na oścież, a w progu stanął Jack.

– Cindy? – był absolutnie zaskoczony.

– Obejrzałam właśnie wiadomości i pomyślałam, że pewnie chciałbyś się przed kimś wygadać, porozmawiać.

– Jesteś cudowna – rozłożył ramiona. Cindy postąpiła krok, tuląc się do niego. – Wtedy, kiedy rano wyjechałaś, chciałem zaraz dzwonić, że przepraszam, że jest mi przykro, ale czułem się podle. – Przygarnął ją jeszcze bliżej i patrząc prosto w oczy zapytał: – Wybaczysz mi?

– Lepiej zapomnieć o tym wszystkim, ja też miałam ogromne pretensje do siebie za to, co powiedziałam.

– O nie, to ty miałaś rację, nie ja – zaprotestował. – Ale… – pokręcił głową, nadal nie rozumiejąc – przecież miałaś być we Włoszech. Co się stało?

Wyzwoliła się z jego objęć. Spojrzała zakłopotana.

– Nieważne. Mów, co z tobą.

Jack nabrał otuchy. Jeszcze przed godziną, po wiadomościach o szóstej, wydawało mu się, że będzie musiało upłynąć sporo wody, zanim poczuje się szczęśliwy, jeżeli w ogóle kiedyś to nastąpi.

– Chyba wiesz o śledztwie – zaczął, ciągle jeszcze nie wierząc w odzyskane szczęście.

Skinęła głową.

– Nie muszę cię zapewniać, że tego nie zrobiłem.

– Ja wiem, że nie – spojrzała mu głęboko w oczy.

Chciał ją wziąć w ramiona, ale w tej samej chwili przed dom zajechał samochód – policyjny radiowóz, a za nim drugi. Z pierwszego wysiadł detektyw Lonzo Stafford.

– Muszę z nimi porozmawiać – dał jej znak, żeby weszła do mieszkania. Zawahała się chwilę, po czym zrobiła, jak kazał.

Stafford niespiesznie wszedł po schodkach na ganek. Zatrzymał się tam, gdzie przed chwilą stała Cindy. Widać było, że ma za sobą wiele długich godzin pracy. Granatowa marynarka była jeszcze bardziej wymięta niż zwykle, krawat rozluźniony, a na zmęczonej twarzy detektywa pojawiło się kilka nowych bruzd, tylko oczy błyszczały, dając świadectwo, że ich właściciel uważa, iż ciężka praca się opłaciła.

– Mamy tu nakaz, przyjacielu. Czas na małą rewizję.

Jack odetchnął z ulgą. Lepsza rewizja niż nakaz aresztowania, pomyślał. Zapewnił, że nie znajdą tu narzędzia zbrodni, przez chwilę miał ochotę zaprowadzić detektywa od razu do kuferka, w którym trzymał starą trzydziestkęósemkę. Proste badanie balistyczne wykazałoby, że nie mógł mieć nic wspólnego z zabójstwem Gossa. Wstrzymał się jednak. Po pierwsze, nigdy nie zarejestrował broni na Florydzie, co samo w sobie było wykroczeniem, a po wtóre, fakt, że był to – jeśli wierzyć doniesieniom prasowym – ten sam model co pistolet, z którego zastrzelono Gossa, potwierdzałby, że zna ten typ broni. Zdecydował więc, że lepiej będzie nie dokładać detektywowi dodatkowych dowodów do jego absurdalnych hipotez.

Stafford zerknął przez ramię, upewnił się, że towarzyszący mu funkcjonariusze niczego nie usłyszą.

– Nie jestem taki głupi, jak myślisz, żeby brać nakaz rewizji w sprawie broni – rzekł z przekąsem. – Wiadomo, że jej nie znajdziemy, i później trzeba będzie powiedzieć przysięgłym, że broni nie ma. A po co komplikować? Po co mi broń, skoro mam tłumik i ekspertyzę, że był zamontowany na pistolecie, z którego zastrzelono Gossa, a co więcej – mam zeznanie mechanika z warsztatu Kaisera, że tłumik ten znalazł w twoim kabriolecie.

– Co?

– To, co mówię – odparł Stafford z ironią – a zresztą już wkrótce dowie się pan wszystkiego, panie mecenasie. A to – machnął nakazem przed nosem Jacka – to kwit na parę butów, a konkretnie – reebocków. Zapewne pamiętasz, że w nocy, kiedy składałeś wizytę swemu ulubionemu klientowi, lało jak z cebra. W mieszkaniu było pełno śladów.