Выбрать главу

– Dziękuję, Wysoki Sądzie – rzekł Manny.

Jack pośpieszył do urzędnika – kolejnego ogniwa wymiaru sprawiedliwości. Był wdzięczny losowi, że politycy albo nie próbowali, albo nie udało im się zmusić sędziego do odmowy zwolnienia za kaucją. Najważniejsze teraz to udać się do niejakiego Jose Restrepo-Merono – Portorykańczyka o niewielkim wzroście, ale za to właściciela stu kilogramów żywej wagi – i przepisać na niego wszystkie doczesne dobra. Jose prezesował firmie F. Lee MailMe, Inc., załatwiającej kaucje, oczywiście, jeśli dało mu się odpowiednie zabezpieczenie. Był przy tym jedynym reprezentantem swego zawodu, który okazywał jakie takie poczucie humoru.

Tymczasem jednak Jack musiał wrócić do aresztu, gdzie przesiedział jeszcze godzinę, bo tyle czasu potrzebował jeden z kancelistów Manny'ego na załatwienie formalności. Wyszedł więc dopiero późnym popołudniem, ale i tak wdzięczny, że noc spędzi we własnym łóżku. Nie miał auta, bo do miasta przywieziono go wozem policyjnym. Do domu miał go podrzucić któryś z pracowników Manny'ego. Chodziło o uniknięcie tłumu dziennikarzy, którzy tylko czyhali, żeby zrobić zdjęcie albo wymusić jakieś zdanie nadające się na czołówkę. Ale przed wejściem zamiast pracownika czekał nań wytworny jaguar i Manny we własnej osobie. Minę miał taką, że Jack z miejsca zorientował się, iż nie chodzi o zwykłą uprzejmość.

– Wsiadaj – zaprosił. Zręcznie włączył się w potok samochodów, jadących zderzak w zderzak. Na ulicach zaczynał się przedwieczorny szczyt.

– Nie spodziewałem się, że osobiście… – zaczął Jack.

– Dzwonił twój ojciec – przerwał jego obrońca, jakby ta informacja wyjaśniała wszystko. Oderwał wzrok od jezdni i spojrzał badawczo na Jacka. – Opowiedział mi o Raulu Fernandezie. Wiem, co stało się tamtej nocy, kiedy przyszedłeś z prośbą o zawieszenie egzekucji.

Jack zjeżył się, ale nic nie odpowiedział. Wyglądał tylko przez okno.

– No dobrze – odezwał się po dłuższej chwili – znasz więc tajemnicę rodziny Swytecków. Nie tylko bronimy winnych, ale jeszcze dokonujemy egzekucji na niewinnych.

Manny skręcił w boczną ulicę, znalazł wolne miejsce w cieniu rozłożystego drzewa. Zależało mu, żeby patrzeć na rozmówcę, chciał widzieć reakcję.

– Nie wiem wszystkiego, Jack, znam tylko wersję ojca, a jemu też brak pewnego niezwykle ważnego ogniwa. Obaj chcielibyśmy się dowiedzieć, czy w sprawie Jacka Swytecka oskarżonego o zabójstwo Eddy'ego Gossa nie chodzi jednak o coś więcej. Odpowiedz więc tak lub nie: Czy Raul Fernandez zginął zamiast Eddy'ego Gossa? Obaj, twój ojciec i ja, chcemy znać odpowiedź.

– Słucham? – Jack niczego nie rozumiał.

– Chodzi o to, czy człowiekiem, który przyszedł do ciebie w noc poprzedzającą egzekucję i przyznał się do zabójstwa, był Goss? Czy to on zabił, a Raul Fernandez był niewinny?

– Skąd wam to przyszło do… – Jack przerwał zirytowany, ale opanował się. – Posłuchaj, Manny, jeśli ojciec chce ze mną porozmawiać, to ja jestem gotów. Sprawa Fernandeza to stary spór między nim a mną i nie mą nic wspólnego z obroną w procesie o zabójstwo Gossa.

– Mylisz się, Jack. Obie sprawy mają wiele wspólnego. W pierwszej mieści się motyw drugiej, bo właśnie z powodu Fernandeza mogłeś, nazwijmy to, wykonać wyrok na byłym kliencie. Nie wolno ryzykować, żeby McCue wystąpił z taką tezą przed sądem, więc odpowiedz mi na pytanie. Chcę znać prawdę.

– Prawda jest taka – Jack spojrzał Manny'emu prosto w oczy – że nie zabiłem Eddy'ego Gossa. Jeśli zaś chodzi o człowieka, który zgłosił się do mnie w nocy, kiedy miała się odbyć egzekucja Fernandeza, to daję słowo, że nie wiem, kto to był. Nie podał nazwiska, nie pokazał twarzy. Wiem natomiast jedno, to nie był Eddy Goss. Miał inne oczy, inną sylwetkę, inny głos. Krótko mówiąc, był to ktoś zupełnie inny.

Adwokat odetchnął z ulgą. Gestem głowy dał znak, że ceni szczerość i dziękuje za odpowiedź.

– Wiem, że trudno ci o tym mówić. Jestem wdzięczny za zaufanie.

– Powinienem pogadać z ojcem. Chyba już najwyższy czas, żebyśmy porozmawiali od serca.

– Odradzam.

– To są osobiste sprawy.

– Odradzam, i to stanowczo, jako twój obrońca. Wolałbym, abyś nie rozmawiał z żadnym potencjalnym świadkiem w sprawie. Spotkanie z ojcem może być ryzykowne.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Zaraz po rozmowie z twoim ojcem – zaczął Manny z namysłem, jakby ważył każde słowo – przyszło mi coś do głowy. Nazwij to przeczuciem, jeśli chcesz. Nie jest to nic pewnego, ale po latach w tym zawodzie nabiera się zaufania do własnego nosa. Więc zaraz po rozmowie jeszcze raz rzuciłem okiem na akta policyjne.

– I co?

– Nie szukałem niczego szczególnego, ale już wcześniej zauważyłem, że w protokole wspomina się o jednym obcym śladzie butów, który znaleziono tuż przed drzwiami do mieszkania zamordowanego. Powiadam: „obcym", bo nie był ani twój ślad, ani Gossa. Zostawiła go jakaś trzecia osoba. To oczywiście plus dla nas i może uda się na tej podstawie udowodnić, że owej nocy w tym mieszkaniu był jeszcze ktoś, ale moją uwagę zwrócił fakt, że ślad jest bardzo wyraźny i że zidentyfikowano go jako odcisk butów od Wigginsa.

Jack zbladł, milczał, ale wyraz twarzy mówił sam za siebie.

– Od jak dawna twój ojciec nosi takie buty, Jack?

– Od zawsze, a przynajmniej od kiedy pamiętam – wykrztusił – ale chyba nie myślisz, że ojciec…

– Nie wiem, co o tym myśleć, ale w głosie twojego ojca, gdy do mnie zadzwonił, było coś niepokojącego, jakaś nuta trwogi, na to właśnie zwróciłem uwagę. Nie mam pojęcia, czy coś przede mną ukrywa, czy nie. Wiem jedno: nie chcę, aby mój klient miał się z nim spotykać czy rozmawiać. Nie mogę ryzykować, że ojciec z czegoś ci się zwierzy, że powie coś takiego, co ciebie zdyskwalifikuje jako świadka.

Amerykańska procedura dopuszcza możliwość wystąpienia oskarżonego w roli świadka na własnej sprawie. Manny nie musiał oczywiście wyjaśniać tych rzeczy swemu klientowi.

– W każdym razie nie chcę, aby jakiś fragment waszej rozmowy sprawił, że odmówisz zeznań w obawie, iż obciążyłoby to ojca. Nie chcę też, abyś kręcił przed sądem, aby chronić ojca. Toteż dopóki nie dotrzemy do sedna, trzymaj się od niego z daleka, najdalej jak się da.

Jackowi było przykro. Zdawał sobie jednak sprawę, że jego obrońca ma rację. Sytuację procesową trzeba analizować trzeźwo i właśnie dlatego nawet najzdolniejsi prawnicy nie powinni sami występować we własnej sprawie. Jemu też był potrzebny ktoś taki jak Manny, kto potrafi oderwać się od spraw osobistych, działać chłodno, jak dyktuje rozsądek i wyrachowanie.

– W porządku – powiedział z nutą rezygnacji. – Nie rozmawiałem z ojcem od dwóch lat, więc mogę jeszcze trochę poczekać. Masz moje słowo.

25

Nazajutrz rano, gdy tylko się obudził, wrócił myślami do rozmowy z Mannym. Zastanawiał się nad przeróżnymi hipotezami, ale w żaden logiczny sposób nie potrafił wytłumaczyć sobie, jak to mogło się stać, że ojciec wplątał się w sprawę Gossa. Był to absurd, a przynajmniej tak to wyglądało. Jeśli więc chce wszystko rozwikłać, musi ustalić parę rzeczy, a tego nie da się zrobić siedząc w domu.

Wziął prysznic, przełknął naprędce kawę, zawiązał krawat, narzucił marynarkę i pojechał do komendy. Była dziesiąta, gdy zjawił się w wydziale dokumentacji, prosząc kancelistkę o akta śledztwa w sprawie karnej przeciwko Jackowi Swyteckowi. Chciał na własne oczy zobaczyć, czego dotyczy kwestia „obcego śladu obuwia".

Prawo wglądu do akt dotyczących spraw o zabójstwo ma policja, prokurator, oskarżony oraz jego obrońca. Urzędniczka znała Jacka jako adwokata z Instytutu Wolności, bywał tu często, przeglądając akta, więc nawet nie musiał się legitymować. Wpisał się tylko do rejestru, umieszczając obok podpisu numer licencji adwokackiej. Z ciekawości sprawdził, kto jeszcze przeglądał akta: a więc detektyw Stafford i jego asystent… Manny (dwukrotnie, ostatnio wczoraj) oraz ktoś nazwiskiem Richard Dressler, adwokat.