Выбрать главу

– Pięćdziesiąt? Nie mam tyle…

– Nie łżyj. Masz, masz, jak nie ty, to ta bogata suka, z którą się ochajtnąłeś. I dasz mi to, czego chcę. Nie zapominaj, szanowny panie gubernatorze, że ciągle mam taśmę z naszą poprzednią rozmową. Nie dasz szmalu, taśma trafi do Malone'a. I nie tylko ona, także dowód, że Fernandez był niewinny. Słyszysz?

Gubernator milczał. Z przerażenia nie potrafił powiedzieć ani słowa. Stał nagi w brodziku, pod strumieniem wody.

– Słyszysz?

Gubernator nie odrywał wzroku od lufy pistoletu.

– Ale na tym koniec? – upewnił się drżącym głosem. – Ostatnia rata?

– Właśnie dlatego ma być pięćdziesiąt, przyjacielu. Chcę całe ciastko naraz, a nie po kawałku. Teraz milcz i słuchaj. Ponieważ będzie to ostatnia rata, chcę, żebyś kupił elegancki bukiet kwiatów, a konkretnie – porządną doniczkę chryzantem, taką większą. Pieniądze włożysz na dno i – żeby było śmiesznie – jeszcze coś: weź parę butów od Wigginsa, które zawsze nosisz. W najbliższy piątek, o siódmej wieczorem, masz się z tym wszystkim zjawić na cmentarzu w Miami. Rząd dwunasty, kwatera 232. Tam to postawisz, na płycie. Łatwo rozpoznasz.

– Co to znaczy łatwo? Kto tam leży?

– Grób jest świeży, a nazwisko znasz.

– Eddy Goss? – wykrztusił gubernator.

– Raul Fernandez, kutasie. Złożysz mu hołd jak należy.

Lufa zniknęła i słychać było tylko pośpieszne kroki na korytarzu dla służby. Po chwili zapadła cisza. Gubernator odetchnął. Szantażysta zostawił go samego. Tymczasem.

27

Dwie godziny po wizycie w wydziale dokumentacji i odkryciu Richarda Dresslera Jack spotkał się z Mannym na pierwszej, poważniej naradzie przed procesem – burzy mózgów, jak zwykło się mawiać. Adwokat nic nie wiedział o Dresslerze. Przeglądał akta na policji, zanim nazwisko to znalazło się w rejestrze, a w ogóle niewiele wiedział o całej sprawie, bo czego oczekiwać od obrońcy, który został zaangażowany w ostatniej chwili? Wiedział tyle, ile przeczytał w aktach i zapamiętał z krótkiej rozmowy z Jackiem wczoraj rano. Tak więc Jack musiał wprowadzić go w sprawę, co zresztą uczynił chętnie, bo zależało mu na ocenie Manny'ego. Krótko przedstawił fakty, na zakończenie jednak nie uniknął błędu, z jakim sam nader często spotykał się w czasie pracy w Instytucie. Podobnie jak jego klienci sam też pośpieszył z gorącym zapewnieniem o własnej niewinności.

– Tak więc – powiedział na zakończenie – po prostu mnie wrobiono.

– Wolnego! – zawołał obrońca półżartem. – Nie wpadaj w panikę, to paranoja.

– To nie jest paranoja, to fakty. Ktoś chciał mnie przekonać, że Goss zasadza się na mnie, bo jak inaczej wytłumaczyć plan miasta z jego adresem? Jak wytłumaczyć chryzantemę pod poduszką Cindy? A właśnie, wtedy powinienem się zorientować, że to nie sprawa Gossa, bo chyba najlepiej ze wszystkich wiedziałem, że on ma inną „wizytówkę" – nasiona. W perwersyjnej wyobraźni stawiał znak równania między nasionami a własnym nasieniem. Był psychopatą, ale niesłychanie konsekwentnym, jeśli o to chodziło.

– To znaczy, że komuś zależało, abyś myślał, że Goss chce cię załatwić – powtórzył Manny z namysłem. – Ale dlaczego?

– Tego nie wiem, ale przypuszczam, że dlatego, iż chciano go zabić, a jednocześnie rzucić podejrzenie na mnie. To wyjaśniałoby sprawę tłumika, który niby to znaleziono w moim aucie w warsztacie. Ktoś go podrzucił.

Adwokat zastanawiał się, masując z wolna brodę.

– A dlaczego ktoś chciałby cię wrobić w zabójstwo Eddy'ego Gossa?

– Tego nie wiem. Nie wykluczam jednak, że mogła to być zemsta za wybronienie Gossa, a uknuł ją na przykład przyjaciel ofiary albo (też niewykluczone) ktoś z policji. Wszyscy z Instytutu mieliśmy wrogów w policji, a poza tym taką hipotezę potwierdzałby telefon pod dziewięćset jedenaście, że widziano jakiegoś policjanta na miejscu zdarzenia zaraz po zabójstwie.

To prawda, dysponowali informacją o policjancie. Ujawnił ją prokurator zgodnie z wytycznymi Sądu Najwyższego, wedle których oskarżyciel publiczny obowiązany jest udostępniać obronie wszystkie istotne fakty.

– Mamy nagranie – Manny podtrzymał wątek tajemniczego telefonu – ale nie mamy człowieka. Nie wiemy, kto dzwonił pod dziewięćset jedenaście – westchnął i obrócił się z całym fotelem w stronę okna.

Jack starał się odgadnąć, o czym Manny myśli. Zależało mu, aby zdobyć jego zaufanie, nie tylko dlatego, że był jego obrońcą, ale przede wszystkim dlatego, że był jedyną osobą, oczywiście poza Cindy, wobec której deklarował swoją niewinność. A poza tym jego zdanie miało swoją wagę. Słuchano go i ceniono. To ostatnie wyrażało się także w honorariach, jakie otrzymywał od bogatych klientów, za które luksusowo, ale i gustownie urządził biuro i gabinet. Bezcenne okazy prymitywnej sztuki prekolumbijskiej zdobiły półki i ściany. Pod oknem na całą ścianę, za którym rozpościerał się widok na zatokę, stał rząd rzeźbionych wojowników z plemienia Majów. Miało się wrażenie, że modlą się do porannego słońca. Na marmurowym blacie biurka akcent sentymentalny: kryształowa czara, przewiązana białą wstążką, z ziemią z rodzinnych stron na Kubie, skąd Cardenalowie wyemigrowali ponad trzydzieści lat temu ze strachu przed młodym rewolucjonistą, który wkrótce przemienił się w despotę.

– Coś ci powiem, Jack – Manny spojrzał głęboko w oczy swego klienta – wierzę, że jesteś niewinny. Nie mówię tego jako adwokat, który podjął się obrony. Chcę, żebyś o tym wiedział i niczego przede mną nie ukrywał. To bardzo ważne. A skoro już to sobie powiedzieliśmy, to chciałbym, abyś zrozumiał, dlaczego twoja teoria, że ktoś cię wrabia, nie wzbudziła mojego entuzjazmu. Tkwię w tej branży od dwudziestu lat i nie miałem jeszcze klienta, który nie mówiłby, że go wrobiono. Sam wiesz, że przysięgli podchodzą do tego typu spraw bardzo sceptycznie, a poza tym szalenie trudno coś takiego udowodnić.

– Trudno, ale nie jest to niemożliwe.

– To racja, nie jest niemożliwe. Zresztą kilka ważnych wątków mogłoby potwierdzić twoją teorię. Po pierwsze, jest ów Richard Dressler. Kim on właściwie jest i po co węszył w twoich aktach? Po wtóre, warto by znaleźć człowieka, który dzwonił pod dziewięćset jedenaście, że widział policjanta opuszczającego miejsce zdarzenia. Trzeba pójść tymi śladami, i to szybko, bo zabierze to trochę czasu, zwłaszcza sprawa telefonu.

– Czasu mamy niewiele – zauważył Jack.

– Ejże, proces dopiero za dwa miesiące.

– Nie mówię o sprawie.

– Ale…

– Wydaje mi się, że nie dostrzegasz jednego elementu – rzekł Jack poważnym tonem. – Otóż nie mamy ani dwóch miesięcy, a kto wie – może nawet dwóch minut. Chodzi o to, Manny, że drań, który mnie w to wszystko wrobił, jest zabójcą, wyrachowanym mordercą. Musimy znaleźć człowieka, który telefonował, zanim on to uczyni.

Gdyby sądzić po gazetach, jakie Jack przeczytał przy lunchu, to opinia publiczna nie interesowała się obecnie niczym innym, tylko młodym, zdolnym synem gubernatora, który nagle oszalał i rozwalił łeb swemu klientowi. Jack miał spore doświadczenie, jeśli chodzi o nieżyczliwą prasę, więc nie przejął się specjalnie, ale przyjemnie mu było, gdy odsłuchawszy automatyczną sekretarkę dowiedział się, że Mike Mannon i Neil Goderich zaoferowali się z pomocą.

Ale jeden z artykułów naprawdę go zmartwił. Pisano o dowodach, jakie oskarżenie zebrało przeciwko niemu, a przy okazji wspomniano o anonimowym telefonie pod 911. „Jest to niewiele – stwierdzał autor – ale jednak coś, do czego adwokat o reputacji i doświadczeniu Jacka Swytecka może się dość skutecznie odwołać, aby podważyć linię oskarżenia". Jacka zaniepokoiło to, że sprawa wiadomości przekazanej pod 911 stała się własnością publiczną.