Выбрать главу

– Nie ruszaj się, bo…

Jack zmartwiał. Czuł na szyi zimną stał.

– Nie ruszaj się, bo szkoda by mi było poderżnąć ci gardło, Swyteck, zwłaszcza po tych wszystkich trudach.

– Kim jesteś? – Jack zacisnął pięści.

– Przypomnij sobie noc przed dwoma laty, kiedy stracono Raula Fernandeza.

Jacka zmroziło. Ten głos!

– Czego chcesz?

– Sprawiedliwości! Chcę, żebyś zginął jak Raul, za zbrodnię, której nie popełniłeś.

– To nie jest sprawiedliwość – wykrztusił Jack – jesteś szalony. To ci się nie uda.

– Uda – słowu towarzyszył szyderczy śmiech. W miejscu, gdzie pchnięte nawykłą do noża ręką ostrze rozorało skórę na szyi, pojawiła się kropla krwi. – Żyjesz, Swyteck, tylko dlatego, że pozwalam ci żyć. Jeśli wydaje ci się, że jest inaczej, to pomyśl tylko: zamki w drzwiach, alarm w aucie – to wszystko gówno, pozór, tak jak pozór bezpieczeństwa dają zasłony w oknach, które ludzie zaciągają nie wiedząc, że po drugiej stronie czai się ktoś z siekierą. Nie ma ratunku, Swyteck. Nigdzie nie będziesz bezpieczny. Chyba że przystąpisz do gry.

– Jakiej gry?

– Zasady są proste. Ten proces toczy się przeciwko mnie. Jeden na jednego. Jeśli odstąpisz od tego, to daję słowo, zginą niewinni ludzie.

– Co to ma znaczyć?

– Jesteś inteligentny, więc sam sobie wytłumacz, kutasie.

– A dlaczego…

– A dlaczego masz zginąć? – Napastnik pochylił się nad ofiarą, Jack czuł jego oddech na karku. – Bo morderca jest na wolności, krąży i czyha – szepnął – a mordercą jesteś t y.

Jack wstrzymał oddech, czując mocniejsze ukłucie nożem, po czym napastnik nagle poderwał się i wtopił w mrok. Jack nie podnosił się z podłogi. Leżał bez ruchu, jakby czas cofnął się o dziesięciolecia. Czuł się samotny i bezradny, jak wtedy, gdy miał pięć lat.

33

Na szczęście nie sprawdziły się ponure przewidywania Harry'ego Swytecka i wyprawa na cmentarz, którą przedsięwziął zgodnie z poleceniem szantażysty, aby złożyć ostatnią ratę okupu, przebiegła bez kłopotów, jeśli pominąć nieprzyjemne skądinąd wrażenie, jakie towarzyszyło gubernatorowi, gdy pochylał się nad miejscem wiecznego spoczynku Raula Fernandeza. Od owej nocy minęło właśnie dwa i pół miesiąca.

Harry nie pojawił się osobiście w sądzie na otwarciu procesu Jacka, ale – rzecz jasna – znał treść przemówień i prokuratora, i obrońcy, otrzymał bowiem dokładne sprawozdanie od jednego ze swoich doradców-prawników. Każda ze stron procesowych starała się we wstępnym przemówieniu zarysować plan, skłonić przysięgłych do przyjęcia określonego punktu widzenia na argumenty, jakie zostaną przedstawione w toku rozprawy. Harry'ego uderzyło, gdy przeanalizował zamierzoną linię obrony Jacka, iż obrońca ani razu nie odniósł się do informacji, jaką zarejestrowano pod numerem 911, że ponoć ktoś w mundurze policyjnym opuszczał chyłkiem miejsce zdarzenia. Gubernator uznał to za dziwne.

Pokrywał koszty obrony, ale uzgodnili z Mannym, że nie będzie ani wnikał, ani tym bardziej wpływał na strategię działań przed sądem. O tych sprawach decydować mieli wyłącznie Manny z Jackiem, więc Harry zastanawiał się, czy mówić o tym. Z drugiej strony jednak obawiał się, czy nie zaszła jakaś pomyłka. Nie wykluczał, że Manny celowo pominął sprawę telefonu 911, aby nie czynić przykrości gubernatorowi, który służył kiedyś w policji. Jeśli tak, to trzeba wszystko wyjaśnić. Opuścił więc swoje biuro w stolicy stanu, Tallahassee, i najbliższym samolotem udał się do Miami. O ósmej wieczorem zjawił się w kancelarii adwokata swego syna.

– Przepraszam, że tak w ostatniej chwili… – zaczął od grzeczności. – Jestem wdzięczny, że znalazł pan dla mnie trochę czasu.

– Cała przyjemność po mojej stronie – odparł równie uprzejmie Manny. – Przez telefon wspomniał pan, gubernatorze, o pewnych zastrzeżeniach co do linii obrony.

– Uwagach raczej – odparł Harry, podziwiając egzotyczny wystrój gabinetu adwokata – a ściślej: są pewne kwestie, które chciałbym wyjaśnić.

– Jak na przykład?

– Choćby sprawa meldunku pod dziewięćset jedenaście. Powiedziano mi, że nie wspomniał pan o tym w dzisiejszym wystąpieniu. Nie chcę się wtrącać ani tym bardziej kwestionować pańskich kwalifikacji. Zwróciłem się do pana o podjęcie obrony Jacka, bo jest pan najlepszy w branży. Nikt inny nie wybroni mojego syna, tylko pan. Jak, to już pańska i Jacka sprawa, a jeśli trochę dostanie się policji, trudno. Owszem, jestem byłym policjantem, ale przede wszystkim jestem ojcem.

Manny wolno kiwał głową, jakby ważył w myślach słowa.

– Doskonale pana rozumiem, panie gubernatorze, i wcale nie czuję się dotknięty. Nie jest pan zresztą pierwszym zatroskanym rodzicem, jakiego goszczę u siebie, ale żaden nie zostawił śladów przed drzwiami mieszkania ofiary zabójstwa.

Gubernator zmartwiał, krew odpłynęła mu z twarzy.

– O czym pan mówi?

Manny był mistrzem w ocenie ludzkich reakcji. Zastawił pułapkę i jego rozmówca w nią wpadł.

– Niech pan da spokój… Przyjmijmy takie założenie: nie przybył pan tutaj dlatego, iż nie wspomniałem w swoim wystąpieniu o telefonie do policji, ale dlatego, że pominąłem ów ślad obuwia.

– Jaki ślad? – Harry naprawdę niczego nie rozumiał.

Manny obruszył się, usiadł sztywno na fotelu.

– Nie sądzę – powiedział z całą powagą – aby celowa była dalsza dyskusja na ten temat. O jednym mogę pana zapewnić, panie gubernatorze, otóż nie zawaham się wykorzystać owego śladu, jeśli będzie to konieczne do wygrania procesu. To, że nie wspomniałem o nim w przemówieniu wstępnym, wcale nie znaczy, że nie wniosę całej sprawy, jako materiału dowodowego.

– Manny, na Boga, ja nic nie rozumiem. O czym pan mówi, o jakim śladzie?

– Oto odpowiedź, jakiej oczekiwałem, bo, jak powiadam, nie powinniśmy o tym w ogóle dyskutować, jestem bowiem obrońcą Jacka, a nie pańskim. Pan też potrzebuje adwokata.

– Ja? – zirytował się gubernator – a po cóż to?

Manny pochylił się w stronę swego rozmówcy, jakby chciał podkreślić wagę tego, co powie.

– Wyjaśnię panu. Otóż opowiedział mi pan co nieco o owej nocy, kiedy stracono Raula Fernandeza, i o tym, co zaszło między panem a Jackiem. Chodzi o to, że nie wyjaśnił mi pan wszystkiego.

– Nie rozumiem…

– Sadzę, że pan wie o kolejnym zabójstwie w domu Gossa. Kilka tygodni temu zamordowano tam pewnego staruszka, złamano mu kark. Ponura sprawa, tragiczna I wielce tajemnicza. Policja nie doszła nawet motywu tej zbrodni. A pan co o tym myśli?

Harry był już porządnie zirytowany całą tą dziwną rozmową.

– A cóż ja mogę myśleć, tyle tylko, że jakiś szaleniec morduje niewinnych ludzi. Mało to psychopatów?

– A ja myślę, że mógłby pan powiedzieć więcej. Sprawdziłem akta śledztwa w sprawie owego starca. Otóż w mieszkaniu znaleziono i zabezpieczono dziwne ślady obuwia. Okazuje się, że ów psychopata, który złamał staremu człowiekowi kark, nosił buty od Wigginsa. Identyczny ślad znaleziono wcześniej na korytarzu przed mieszkaniem Eddy'ego Gossa.

Gubernator zbladł. Kiedy udawał się do Gossa, miał właśnie takie obuwie, a co gorsza – zdał sobie w tej chwili sprawę ze znaczenia rzekomej „pamiątki", jaką szantażysta kazał mu złożyć na grobie Raula Fernandeza razem z pieniędzmi, a było to tuż przed zabójstwem starca.