– Chciałem ci powiedzieć – rzekł nieśmiało.
– Czyżby? A może jednak myślałeś, że jakoś to będzie, jak z ojcem, z którym powinieneś porozmawiać o tych sprawach, a mimo to ciągle tego nie robisz? No cóż, nie udało się i nigdy się nie uda. Wszystko, co zrobiliście z Gina, było obrzydliwe, ale to, że mi nic nie powiedziałeś, jest podłością i tego ci nie wybaczę. – Zatrzasnęła walizkę i bez słowa wyszła z sypialni.
Powlókł się za nią do hallu.
– Cindy, nie odchodź.
– Puść mnie – podeszła do drzwi.
– Nie możesz wyjechać. Jesteś świadkiem na procesie, mogą cię w każdej chwili ponownie wezwać, a jeśli nie stawisz się, to oskarżą cię o utrudnianie działania wymiaru sprawiedliwości. Takie są przepisy.
– Nie muszę wyjeżdżać, zamieszkam w hotelu.
– Cindy…
– Żegnaj, Jack.
Rozpaczliwie szukał w myślach słów, które mogłyby ją przekonać.
– Jest mi przykro i żałuję – rzucił, gdy dziewczyna schodziła po schodkach z ganku.
Zatrzymała się, spojrzała oczami pełnymi łez.
– Mnie też jest przykro – powiedziała z goryczą – zniszczyłeś, zrujnowałeś wszystko.
Jack czuł kompletną pustkę. Gdy patrzył, jak Cindy wrzuca walizkę do auta i rusza, miał wrażenie, że całe życie zeń wyszło. Nie czuł nawet złości do Giny. I wtedy, gdzieś w zakamarkach duszy, rozległo się ostrzeżenie, coś w środku przemówiło głosem ojca, powtarzając naukę, którą Harry Swyteck mozolnie i z uporem weń wkładał, tę samą, którą Jack rzucił ojcu w noc egzekucji Raula Fernandeza: „Każdy odpowiada za swoje czyny". Miał wrażenie, że słyszy ojca, ale tamto zdanie nie niosło ze sobą ulgi, choć w głębi serca poczuł wzbierającą siłę.
– Zawsze będę cię kochał – szepnął wcale nie do siebie. – Zawsze – powtórzył, patrząc na odjeżdżające auto.
38
Szczegółowe sprawozdanie z przebiegu procesu trafiło niezwłocznie na biurko gubernatora. Z zeznań Giny Harry Swyteck dowiedział się, że Jacka ktoś prześladował. Nie miał o tym pojęcia, a odkrycie przyjął zupełnie inaczej niż wszyscy. Dla innych fakt ten wyjaśniał motyw zabójstwa, on zaś widział to inaczej, ponieważ jego też nękano i też wydawało mu się, że prześladowcą jest Goss.
W pierwszym odruchu chciał zaraz złożyć publiczne oświadczenie, ale zaczął się zastanawiać. Nie można było bowiem wykluczyć, że taki krok – a więc ujawnienie, że również jego prześladowano – wzmocniłby argumenty prokuratora, przysięgli zaś mogliby to przyjąć jako wyraźny motyw zabójstwa. Jackowi też nie należy nic mówić, nie byłoby to rozsądne, bo Jack może wystąpić jako świadek, a wtedy musiałby zeznać wszystko.
Z zamyślenia wyrwało go pukanie do drzwi. Weszła sekretarka.
– Właśnie to przyniesiono – podała mu sporą, szarą, zapieczętowaną kopertę. – Nie chciałam panu przeszkadzać, ale posłaniec mówił, że to ma związek ze sprawą Jacka.
– Dziękuję, Paulo. – Na kopercie nie było nazwiska nadawcy. Harry odczekał, żeby sekretarka zostawiła go samego, i dopiero wtedy ostrożnie rozciął kopertę i zajrzał do środka. Zmroziło go. W środku znalazł zdjęcie. Przypomniał sobie okropności, jakie już raz szantażysta podsunął mu w Miami. Tym razem w kopercie była tylko jedna fotografia, czarnobiała, na błyszczącym papierze. Harry zamarł widząc siebie przed domem Gossa. Nie miał wątpliwości, zdjęcie zrobiono w noc zabójstwa. Harry stchórzył wtedy, nie zastosował się do polecenia szantażysty, który żądał, aby punktualnie o czwartej rano wszedł do mieszkania pod numerem 217 i zostawił tam pieniądze.
Ręce mu drżały, gdy odkładał fotografię na biurko. Wtedy dopiero zobaczył adnotację na odwrocie.
Puścisz parę, przyjacielu,
Glinom albo latorośli,
Zaraz buty się objawią,
A wraz z nimi moc radości.
Rymy prymitywne, ale przesłanie jasne. Gubernator zesztywniał, uświadamiając sobie, że jest przedmiotem manipulacji i od niego samego niewiele zależy. Groźba była poważna i oznaczała, że jeśli wystąpi w obronie syna, to policja „znajdzie" parę obuwia – dowód, kto zostawił ślad przed mieszkaniem Gossa i jeszcze więcej śladów w mieszkaniu kolejnej ofiary, Wilfreda Garcii. To nie wszystko. Kompromitujących materiałów jest bowiem więcej: nagranie na taśmie magnetofonowej to dowód, że Harry zapłacił za zdjęcia ofiary. Gdyby wszystko zostało ujawnione, opinia publiczna dowiedziałaby się, że korzenie zbrodni tkwią głęboko i mają związek z egzekucją niewinnego człowieka.
Gubernator złapał się za głowę w absolutnej bezsilności. Z jednej strony chciał coś zrobić, z drugiej czuł się jak sparaliżowany niezdolny do najmniejszego nawet ruchu. Miał potężnych nieprzyjaciół, więc najpierw trzeba się głęboko zastanowić, czy i jak można pomóc Jackowi, nie niszcząc siebie.
39
Jack czuł, że nie wytrzyma sam w pustym domu, więc wsiadł w auto i pojechał do Manny'ego, aby naradzić się przed kolejnym dniem rozprawy.
Zaraz na wstępie zwrócił uwagę adwokata, że Gina słowem nie wspomniała, iż miał ze sobą broń, gdy w nocy zjawił się w jej mieszkaniu. Być może podświadomie czuła, że byłby to ostatni gwóźdź do trumny Jacka, i mimo wszystko nie chciała do tego przykładać ręki.
Nie mniej zdziwiony od Jacka Manny wolał zająć się tym, co Gina zeznała, bo jej słowa same w sobie zapowiadały katastrofę. Szykował się więc do krzyżowych pytań i obaj planowali, co trzeba zrobić, aby wszystko poszło jak najlepiej, gdy nazajutrz, o dziesiątej, rozprawa zostanie wznowiona. Jack podchodził do sprawy dość sceptycznie. Polemiki prawników odnoszą niewielki skutek, często okazują się sztuką dla sztuki. Manny zresztą podzielał jego zdanie. Obaj zdawali sobie sprawę, że Gina powiedziała prawdę, a prawdy nic nie zmieni, gdy zaś adwokat zaczyna zbyt mocno przyciskać świadka oskarżenia, często wywołuję to niechęć przysięgłych. Nie tylko zresztą do obrońcy, także do świadków obrony, co w efekcie może mieć decydujący wpływ na werdykt.
W każdym razie Jack nie był nastawiony optymistycznie, gdy wieczorem wracał do domu. Czuł się wręcz przygnębiony, a przynajmniej do chwili, kiedy zaczął odsłuchiwać nagrania na automatycznej sekretarce.
– Jack – rozległ się z taśmy znajomy głos. – Tu Gina… – i w głośniku zaległa głęboka cisza. Podkręcił siłę głosu i z napięciem czekał, czy padnie jeszcze jakieś słowo. – Myślę, że powinniśmy porozmawiać. W cztery oczy. Wpadnij do mnie koniecznie, bez względu na porę, nie będę spała.
Nie wiedział, co to ma znaczyć. W jej głosie nie znalazł żadnej fałszywej nuty ani wrogości, ani pozoru flirtu. Mówiła rzeczowo i chyba szczerze.
Podniósł słuchawkę, ale zastanowiwszy się odłożył ją po chwili na widełki. Niewykluczone, że jeśli zadzwoni, Gina zmieni zdanie. Gdy natomiast po prostu zjawi się u niej, na pewno porozmawia. Chwycił kluczyki i wybiegł na dwór.
Dwadzieścia minut później stał już przed znajomymi drzwiami. Gina otworzyła w kapciach i białym szlafroku kąpielowym, z mokrymi jeszcze, nie rozczesanymi do końca włosami, jakby po kąpieli zaczęła układać fryzurę, po czym straciła zapał i dała spokój. Na twarzy nie miała nawet śladu makijażu, a mimo to wyglądała wspaniale, podobnie zresztą jak w sądzie, gdzie też pokazała się inaczej niż zwykle – stonowana, poważna – z tym jednak, że teraz była dziwnie przygnębiona.
– Wejdź – w jej głosie też brzmiał smutek.