– Wolnego! – zawołał Jack.
– Panowie, dość tego! – przerwała sędzia Tate.
Zapadła cisza. Prokurator z obrońcą obrzucili się wrogimi spojrzeniami, Jack popatrzył na panią Tate. Z jej twarzy niewiele można było wyczytać, ale iskry w oczach zdradzały prawdziwe uczucia. Nie było w nich ani sympatii, ani życzliwości.
– Nie unieważnię procesu – oświadczyła – zarządzę natomiast skreślenie zeznań panny Terisi z protokołu i polecę ławie przysięgłych, aby nie brała jej zeznań pod uwagę. Pouczę również ławników, aby nie wyciągali żadnych wniosków z jej nieobecności.
– Ależ, pani sędzio – nie dawał za wygraną Manny – to niczego nie załatwi. Przysięgli wysłuchali już zeznań panny Terisi, a polecenie, aby zapomnieć, niczego nie zmieni. To tak jakby rekinowi kazać przejść na dietę.
– Panie Cardenal – powiedziała sędzia Tate surowo – sąd powziął decyzję.
McCue promieniał.
– Pewnie nie powinienem tego podnosić, bo chodzi o sprawę oczywistą – powiedział protekcjonalnie – ale sądzę, że zniknięcie panny Terisi będzie stanowić istotny punkt ewentualnych zeznań pana Swytecka, jeśli zechce on wystąpić jako świadek. Ja przynajmniej zadałbym mu kilka pytań na ten temat, mam więc nadzieję, że pouczenie, jakiego udzieli pani przysięgłym, nie ograniczy pola działania prokuratora.
Pani Tate zastanawiała się przez chwilę.
– O tym nie pomyślałam, ale skłonna byłabym zgodzić się z panem. Jeśli pan Swyteck wystąpi jako świadek, może pan zadawać pytania bez ograniczeń.
Manny kiwał głową, jakby nie wierzył w to, co się dzieje. Wyglądało bowiem na to, że sąd już zawyrokował o winie Jacka.
– Wysoki Sądzie – próbował ratować sytuację – taka decyzja uniemożliwi w istocie powołanie pana Swytecka na świadka. Nie mogę bowiem zgodzić się na zeznania, gdy prokurator sugeruje, że mój klient zamordował koronnego świadka oskarżenia. Pani decyzja to wyrok śmierci. Raz jeszcze stanowczo protestuję i proszę, aby zechciała pani ponownie rozważyć wniosek…
– To wszystko – przerwała pani Tate dalszą dyskusję. – Usłyszeli panowie postanowienie sądu. Daję stronom dwadzieścia cztery godziny na przygotowanie. Rozprawę wznawiamy jutro o dziewiątej. Rozpocznie pan McCue. Dziękuję panom – dała znak, że narada jest skończona.
– Dziękuję Wysokiemu Sądowi – rzekł McCue, niemal podskakując z radości.
Obaj prawnicy ruszyli do wyjścia. Jack nieco wolniej podniósł się z miejsca, ciągle jeszcze był zaszokowany. Dołączył do Manny'ego. Szli w milczeniu. Nikt nie powiedział słowa, aż w przejściu dogonił ich McCue.
– Szykuj się, Swyteck – powiedział szyderczo – bo jeśli nie pójdziesz na krzesło za Gossa, to za Ginę Terisi. Już moja w tym głowa – dodał czyniąc gest, jakby uchylał kapelusza.
Jack stanął jak wryty, patrząc w przerażeniu na swego obrońcę. „Tak przecież nie może być" szepnął. A jednak tak było. Niewinni ludzie płacili życiem. Fernadez, Garcia, a teraz Gina. Po niej już tylko jego kolej. Jednego wszakże nie potrafił pojąć: dlaczego? Dlaczego tak jak Gina miałby zejść z tego świata nie ukończywszy nawet trzydziestu lat? Dlaczego ma umrzeć nie doświadczywszy ani małżeństwa, ani ojcostwa, nie spełniwszy żadnego ze zwykłych ludzkich pragnień. Po raz pierwszy od początku procesu zdał sobie sprawę, o jak wielką stawkę idzie.
Być skazanym na śmierć, na krzesło elektryczne. Wszystko to, co zawsze wydawało się abstraktem, nagle stało się prawdziwe, realne, wręcz namacalne. Przypomniał sobie, kiedy jako dziecko wyobrażał sobie śmierć: klęczy nad wielką czarną dziurą w ziemi, nagle zsuwa się w mroczną czeluść i zaczyna spadać w otchłań bez końca.
Otrząsnął się z ponurych wspomnień, wrócił do rzeczywistości. Właśnie, co mówił napastnik w autobusie? Że „niewinni ludzie zapłacą", jeśli Jack poprosi kogoś o pomoc. Spojrzał na Manny'ego nieprzytomnym wzrokiem i puścił się biegiem w głąb korytarza, do automatów telefonicznych. Wykręcił numer do pracy Cindy.
Niemal zemdlał z radości słysząc jej głos.
– Chwała Bogu nic ci się nie stało! – zawołał.
– Właśnie dowiedziałam się o Ginie, dzwonił jej brat…
– Mówią, że to ja…
– Kłamią… To, co jej zrobił ten potwór… tego nie zrobiłby żaden normalny człowiek.
Jack nie znał szczegółów, ale mógł sobie wyobrazić.
– Błagam cię, bądź ostrożna. Martwię się o ciebie. Gdyby coś się działo, to dzwoń, dobrze?
– Nic mi nie będzie.
Chciał jeszcze coś powiedzieć, aby przedłużyć chwilę rozmowy, ale nic nie przychodziło mu do głowy.
– Powodzenia – rzekła Cindy, szczerze mu tego życząc.
– Dziękuję, Cindy – szepnął – i…
– Wiem, nic już nie mów.
– Kocham cię – wyrzucił z siebie.
Wydawało mu się, że usłyszał płacz.
42
– Proszę wezwać kolejnego świadka, panie prokuratorze – oznajmiła sędzia Tate z wysokości swego fotela.
W środę o dziewiątej proces został wznowiony. Zgodnie z zapowiedzią sędzia pouczyła przysięgłych, aby ferując werdykt nie brali pod uwagę zeznań Giny Terisi i nie wyciągali żadnych wniosków z jej nieobecności, co naturalnie sprawiło tylko tyle, że przysięgli z podejrzliwą ciekawością zaczęli zerkać na stolik obrony.
Na porannej sesji prokurator przedstawił kilku świadków, specjalistów w zakresie technik dochodzeniowych, i było to dość rutynowe przesłuchanie, natomiast czas po obiedzie McCue zarezerwował na ostatniego i najważniejszego świadka oskarżenia – doświadczonego w bojach sądowych wojownika, który nie mógł się doczekać, aby wymierzyć wreszcie nokaut oszołomionemu obrońcy Eddy'ego Gossa.
– Oskarżenie wzywa Lonza Stafforda – oznajmił prokurator donośnym głosem.
Sala umilkła. Było cicho jak makiem zasiał, gdy detektyw Stafford stanął w drzwiach i ruszył ku miejscu dla świadków obok stołu sędziowskiego. Tylko stuk obcasów niósł się echem po sali.
Po podaniu personaliów i złożeniu przysięgi Stafford z namaszczeniem zaczął przedstawiać materialne dowody przeciwko Jackowi Swyteckowi – gładko, logicznie, według uzgodnionego z prokuratorem scenariusza. Odpowiadając na pytania McCue'a podkreślał, że odciski palców oskarżonego dokładnie odpowiadają liniom papilarnym zdjętym z noża do steków, który znajdował się w kuchni Gossa; dwadzieścia siedem śladów podeszew w mieszkaniu denata odpowiada dokładnie rzeźbie adidasów oskarżonego; jego grupa krwi zgadza się z grupą krwi zabezpieczonej na ostrzu noża; rano, nazajutrz po zabójstwie, gdy detektyw przybył do domu oskarżonego, pan Swyteck był wyraźnie zdenerwowany i nieswój; miał zadrapania na plecach i świeże blizny na klatce piersiowej, jakby po bójce; wiedział już, że Goss poniósł śmierć od kuli, choć przesłuchujący go funkcjonariusze nie wspomnieli o tym fakcie ani słowa. A najlepsze, zgodnie z precyzyjnym planem McCue'a, świadek zachował na koniec.
– A więc Goss został zastrzelony – popisywał się McCue. – Proszę nam powiedzieć, z jakiej dokładnie broni.
– Użyto pistoletu kaliber trzydzieści osiem, z całą pewnością z tłumikiem.
– Czy policja odnalazła broń?
– Nie, nie mamy pistoletu, ale znaleźliśmy tłumik.
– A gdzie znaleziono tłumik, który został użyty podczas zabójstwa Eddy'ego Gossa?
Staffordowi aż oczy zalśniły, gdy spojrzał szyderczo na Jacka.
– Tłumik znajdował się w samochodzie należącym do oskarżonego.
Po sali przeszedł szmer. Przysięgli spojrzeli po sobie, jakby w tym momencie rozprawa dobiegła końca.
– Oskarżenie nie ma więcej pytań – McCue spojrzał z wysoka na stolik obrony. – Świadek jest do pańskiej dyspozycji – rzekł do Manny'ego, głosem wyrażającym absolutną pewność, że żadne wysiłki obrony nie zdadzą się już na nic.