Manuel Cardenal objawiał największy talent w świetle jupiterów, a teraz właśnie nadeszła taka chwila. Oskarżony, przysięgli, tłum w ławach publiczności, wszyscy razem i każdy z osobna z napięciem czekali, czy obrońca zdoła uratować swego klienta. Manny wstał, podszedł na trzy metry do najważniejszego świadka oskarżenia i spojrzał na niego zimno.
– Panie Stafford – odezwał się po chwili – zacznijmy może od ofiary w niniejszej sprawie, jeśli nie ma pan nic przeciwko temu?
– Jak pan sobie życzy, mecenasie.
– Otóż wszyscy chyba słyszeliśmy o Eddym Gossie i wszyscy wiemy, jakich dopuszczał się okropności. Wiemy także, że pan Swyteck był jego adwokatem. Chciałbym jednak, abyśmy wyjaśnili przysięgłym jedną okoliczność. To pan prowadził śledztwo, w wyniku którego doszło do aresztowania Gossa, prawda?
– Tak – Stafford zdawał sobie sprawę, że na razie to jeszcze zabawa. – Tak – powtórzył – kierowałem śledztwem w sprawie Gossa.
– I osobiście pan go przesłuchiwał?
– Tak jest.
– I to pan spowodował, że podejrzany przyznał się do winy, co zarejestrowano na taśmie wideo.
– Owszem.
– Ale z tego materiału nie skorzystano w czasie procesu?
– Nie – odparł detektyw cicho – zeznanie uznano za niedopuszczalne.
– Uznano za niedopuszczalne – powtórzył Manny, jakby wydawał opinię prawną – ponieważ wymusił je pan z naruszeniem prawa.
Policjant wziął głęboki oddech, starał się nie okazywać złości.
– Sędzia uznał, że naruszyłem konstytucyjne prawa Eddy'ego Gossa – stwierdził sarkastycznie.
– Jeśli się nie mylę, to pan Swyteck podniósł tę kwestię przed sądem?
Stafford pochylił się na krześle, wzrok mu płonął.
– Wykorzystał okazję.
Manny przesunął się nieco w bok, bliżej przysięgłych, jakby sugerując, że jest po ich stronie.
– To był raczej nieprzyjemny incydent dla pana, prawda?
– Parodia sprawiedliwości! – detektyw sformułował odpowiedź dokładnie według wskazówek McCue'a. Przeprowadzili stosowne próby poprzedniego wieczora.
Manny uśmiechnął się z pewną przesadą. Wiedział, że trafił w słaby punkt Stafforda. Podszedł do świadka i podał mu dokument, który wcześniej złożył w sądzie jako materiał dowodowy w sprawie.
– Oto kopia artykułu prasowego oznaczona jako dowód obrony nr 1. Publikacja dotyczy pewnych wydarzeń poprzedzających proces Eddy'ego Gossa. Zechce pan przeczytać tytuł i to, co wydrukowano tłustą czcionką, głośno i wyraźnie, jeśli można prosić – gestem wskazał na ławę przysięgłych – abyśmy wszyscy usłyszeli.
Stafford łypnął spod oka, chrząknął i niechętnie zaczął:
– Sędzia odrzuca wyznanie Gossa.
– Jeszcze dalej, to, co wytłuszczone pod tytułem.
Detektyw poczerwieniał ze złości.
– Doświadczony policjant partaczy śledztwo – przeczytał. Odłożył gazetę i wlepił wzrok w Manny'ego.
– A tuż pod tytułem zamieszczono pańską fotografię, prawda?
– Tak, to moje zdjęcie.
Proszę nam powiedzieć, panie Stafford: ile razy w ciągu czterdziestu lat służby gazety drukowały pańskie zdjęcie na pierwszej stronie?
– Tylko raz, właśnie wtedy – burknął policjant.
– Czy w ciągu czterdziestu lat służby zdarzyło się panu sfuszerować jakąś sprawę tak fatalnie jak Gossa?
– Sprzeciw! – poderwał się McCue.
– Niczego nie popsułem! – zawołał detektyw. Chęć odparcia zarzutu była silniejsza niż rozsądek. Nie poczekał nawet, co powie sędzia.
– Oddalam sprzeciw.
– Przepraszam – ciągnął Manny, udając, że żałuje niezbyt fortunnego sformułowania – a więc czy w ciągu czterdziestu lat służby miano do pana podobne pretensje?
– Nigdy – syknął Stafford.
– A tymczasem oglądamy pańskie zdjęcie na pierwszej stronie, i to w najgorszym ujęciu, jakie gazecie udało się zdobyć. „Doświadczony policjant partaczy sprawę" – Manny podszedł jeszcze bliżej, pochylił się nad Staffordem, jakby fizycznie chciał dociec prawdy. – I kogo pan za to wini? – naciskał – siebie?
– Z początku tak myślałem. – Policjant nie odrywał wzroku od Manny'ego.
– Ale teraz nie, prawda? – Stafford milczał, zdawał sobie sprawę, do czego adwokat zmierza. – No, śmiało, detektywie, wiemy przecież, kogo naprawdę pan obwinia za swoją klęskę. Tego oto człowieka – te ostatnie słowa Manny wypowiedział głośniej wskazując jednocześnie palcem na Jacka.
Stafford spojrzał na oskarżonego, po czym znów na obrońcę.
– I co z tego? – obruszył się.
Manny wbił wzrok w policjanta.
– Proszę odpowiedzieć na pytanie: tak lub nie. Czy obwinia pan oskarżonego Swytecka o to, że publicznie pana poniżył?
Detektyw spojrzał ze złością. Nienawidził Manny'ego, tak jak nie znosił Jacka.
– Tak – rzekł gorzko – mam do niego pretensje, do niego i do Gossa, do obu. Według mnie niczym się nie różnią.
Manny milczał. Chciał, żeby odpowiedź zabrzmiała wyraźnie i żeby wszyscy ją zapamiętali. Po sali poniósł się szmer.
– Ale to nie daje Swyteckowi prawa do zabijania! – wybuchnął Stafford. Czuł już, że jest w opałach.
– Właśnie, porozmawiajmy o tym. Zastanówmy się, kto mógł zabić Eddy'ego Gossa. Goss zginął około czwartej, prawda?
– Tak.
– A o której zjawił się pan w komisariacie tego dnia?
– O piątej piętnaście, jak zawsze – brzmiała odpowiedź.
– Czy ktoś może zaświadczyć, co pan robił wcześniej?
– Nie, mieszkam sam.
Manny pokiwał głową, jakby chciał podkreślić odpowiedź świadka oskarżenia.
– Zaraz po przybyciu pana na służbę w komendzie odebrano anonimowy telefon, prawda?
– Nie wiem, o czym pan mówi – detektyw udał, że nie rozumie – dostajemy tysiące telefonów.
– Nie interesują mnie tysiące telefonów – naciskał obrońca – mam na myśli anonimowego rozmówcę, który doniósł, że w krytycznym czasie z mieszkania Gossa wychodził ktoś w policyjnym mundurze.
– Owszem – potwierdził policjant – otrzymaliśmy taką informację.
– Pan był kiedyś zwykłym posterunkowym?
– Przez dwadzieścia osiem lat, zanim zostałem detektywem.
– Założę się, że zachował pan swój stary mundur.
Stafford milczał.
– Tak – odparł po chwili cichym głosem.
– Tak też myślałem – rzekł Manny. – Idźmy dalej. Goss otrzymał dwa strzały w głowę, z bliskiej odległości, prawda?
– Prawda.
– Kaliber trzydzieści osiem?
– Zgadza się.
– Pan też ma pistolet kaliber trzydzieści osiem?
– Jak większość policjantów, osiemdziesiąt procent funkcjonariuszy – odpalił Stafford.
– Łącznie z panem!
– Tak – przyznał niechętnie detektyw.
Adwokat znów odczekał chwilę, aby ziarno wątpliwości, jakie właśnie zasiał, zapadło głęboko w pamięć przysięgłych.
– Po zabójstwie, a podkreślmy, że Goss dostał dwa strzały, przesłuchał pan wszystkich jego sąsiadów, prawda?
– Tak było.
– I żaden z nich nie słyszał strzałów?
Świadek oskarżenia znów milczał przez moment.
– Nie – odezwał się po chwili – nikt nie słyszał strzałów.
– I z tego pan wnosi, że zabójca użył tłumika?
– Tak – odparł Stafford i pośpieszył z komentarzem – tłumik znaleźliśmy w samochodzie pańskiego klienta!
– Co za szczęśliwy traf – rzekł Manny sarkastycznie, unosząc znacząco brwi – ale przyjrzyjmy się bliżej temu niebywałemu zbiegowi okoliczności, bo jest to zaiste niebywałe. Mamy przecież do czynienia z człowiekiem, który skończył Yale z najwyższymi wyróżnieniami, a więc chyba mądrym, a zarazem na tyle głupim, że chowa tłumik pod siedzeniem we własnym samochodzie!