Выбрать главу

Zaskoczenie było całkowite, jakby piorun z nieba strzelił. Podniósł się gwar podnieconych głosów. Otworzyły się wielkie mahoniowe drzwi i do sali wkroczył gubernator we własnej osobie – wysoki, przystojny, w wytwornym, ciemnym garniturze, połyskujący nieskazitelną bielą koszuli, złotem spinek przy mankietach i szronem siwiejących skroni.

Oficjele, jak wiadomo, nie wchodzą, nie idą, nie siadają, ale przybywają, kroczą, udają się, zaszczycają swą obecnością. Tak to już jest i tak też się sprawy miały z Haroldem Swyteckiem. Każde jego przybycie było wydarzeniem, niespodziewany udział zaś w charakterze świadka w rozprawie własnego syna oskarżonego o morderstwo był wręcz ewenementem.

Cała sala z napięciem, ale i w głębokiej ciszy śledziła każdy jego krok. Wszystkie głowy, jak pszeniczne kłosy zgięte nagłym porywem wiatru, obróciły się w jego stronę. Znali go wszyscy, nikt jednak, łącznie z Jackiem, nie wiedział, co powie jako świadek. Napięcie doszło do zenitu, jakby dopiero teraz dowiedziano się, że podsądny jest synem pierwszego obywatela stanu Floryda, i miało się wrażenie, że atmosfera wręcz iskrzy, gdy gubernator zajął miejsce na podium dla świadków i złożył stosowną przysięgę, że mówić będzie „prawdę, tylko prawdę… " Prokurator oniemiał z zaskoczenia, przysięgli zerkali z ciekawością, serce Jacka przepełniła nadzieja, ale także nie znane mu do tej pory uczucie prawdziwej dumy.

– Dzień dobry – powitał Manny dostojnego świadka – czy zechce pan przedstawić się przysięgłym?

Gubernator obrócił się w stronę ławy przysięgłych. – Jestem Harold Swyteck – rzekł ciepłym głosem – nazywają mnie Harry.

Kilku ławników uśmiechnęło się dyskretnie na tę zręczną skądinąd poufałość. Harry Swyteck był weteranem kampanii wyborczych i wiedział, jak zwracać się do ludzi, by zrobić najlepsze wrażenie. Nikt tak jak on nie potrafił na przykład patrzeć prosto w oczy dwunastu osobom naraz, i to w taki sposób, że każdy czuł się wyróżniony. Odpowiedzi na pytania Manny'ego adresował nie do niego, ale właśnie do przysięgłych, jakby to oni, a nie adwokat, prowadzili przesłuchanie.

– Ale teraz, jeśli pan pozwoli, panie gubernatorze – obrońca wyraźnie zaznaczył, że oto kończą się formalności, a zaczynają konkrety – chciałbym się skupić na wydarzeniach, do jakich doszło tuż po procesie Eddy'ego Gossa. Proszę nam powiedzieć, czy właśnie wtedy spotkało pana coś niezwykłego.

Harry wziął głęboki oddech, spojrzał na Jacka, przeniósł wzrok na przysięgłych.

– Tak – odparł z całą otwartością – napadnięto na mnie.

– Napadnięto? – pani Tate była równie zaskoczona jak wszyscy obecni w sali rozpraw.

Jack słuchał z przejęciem, jak ojciec opowiadał nie tylko o samym incydencie, ale także o tle wydarzenia. Harry ujawnił też, że napastnik zaczął go szantażować, i szczegółowo wyjaśnił, dlaczego uległ i dał prześladowcy sporą sumę pieniędzy.

– Groził ujawnieniem faktu, że dopuściłem do egzekucji niewinnego człowieka – głos i wzrok gubernatora wyrażały głęboki i szczery żal – człowiek ten nazywał się Raul Fernandez.

Przez salę przeszedł szmer pośpiesznych szeptów. Reporterzy pilnie notowali nazwisko, niektórzy skojarzyli je z incydentem na niedawnej konferencji prasowej gubernatora. Każde zdanie, jakie padało teraz w sali rozpraw, zmniejszało do zera szansę Harolda Swytecka na drugą kadencję.

– Proszę o spokój! – sędzia zastukała młotkiem w pulpit, uciszając rozemocjonowaną publiczność.

Jack osłupiał. Dawno już pogodził się z myślą, że sprawa Fernandeza to absolutne tabu, że nigdy z ojcem do niej nie wrócą, nawet w cztery oczy, więc fakt, że Harry nie zawahał się ujawnić jej na forum publicznym, był szokiem, tym bardziej że nie rozumiał jeszcze strategii Manny'ego.

– A kim wedle pańskiego przekonania był ów napastnik, czy żywił pan określone podejrzenia? – postawił kolejne pytanie Manny.

– Byłem pewien – odparł gubernator zdecydowanie – że to Eddy Goss.

Po sali przeszedł już nie szept, ale gwar. Wyznanie okazało się sensacją. Przysięgli spoglądali po sobie, nie wiedząc, czy współczuć Harry'emu, czy przeciwnie.

– Proszę o spokój! – sędzia Tate z jeszcze większą energią zastukała w pulpit.

Obrońca odczekał, aż umilknie gwar w ławach publiczności i, ciągle stojąc za stołem, zadał następne pytanie:

– A dlaczego sądził pan, że to Eddy Goss jest szantażystą?

Gubernator znów wziął głęboki oddech.

– Zacząłem podejrzewać, że to on, gdy któregoś dnia wraz z kolejnym sygnałem od szantażysty otrzymałem bukiet chryzantem. Wszyscy zapewne wiedzą, że Goss słynął jako „Chryzantemowy Wampir". Upewniłem się, gdy kazano mi dostarczyć okup – dziesięć tysięcy dolarów – pod adres Gossa, East Adams Street 409.

– I poszedł pan tam?

– Poszedłem, o czwartej rano, drugiego sierpnia.

Sala wręcz eksplodowała gwarem, nad którym uniósł się stuk sędziowskiego młotka.

– Proszę o spokój!

– Wysoki Sądzie – poderwał się prokurator. – Wnoszę o wyłączenie zeznań świadka… – wyjąkał, szukając w myślach odpowiednich argumentów, aby położyć kres groźnemu atakowi na murowany, do tej pory przynajmniej, akt oskarżenia. -… jako stronniczych – dokończył z desperacją.

– Bez wątpienia, panie McCue, zeznania świadka obrony są stronnicze – odparła sędzia nie bez ironii – ale trudno wymagać, żeby było inaczej. Strony mają prawo wzywać świadków wedle uznania. Oddalam wniosek.

Oskarżyciel skrzywił się z niezadowoleniem i wrócił na miejsce. Manny uśmiechnął się nieznacznie i kontynuował przesłuchanie.

– Jeszcze tylko kilka pytań, jeśli pan pozwoli, gubernatorze. Otóż czy jest pan w stanie udowodnić, że istotnie był pan w mieszkaniu Gossa tamtej krytycznej nocy?

– Owszem! Miałem wtedy takie same obuwie jak dziś. Od dwudziestu pięciu lat noszę ten sam model. Są to…

– Protestuję! – McCue skoczył z miejsca, jak na sprężynie. – Jedną chwilę, Wysoki Sądzie! – wołał zdenerwowany, z trudem łapiąc oddech.

– Czy zgłasza pan sprzeciw? – spytała sędzia rzeczowo.

– Tak, to znaczy – prokurator znów szukał stosownych słów – oskarżenie nie widzi żadnego związku między zeznaniami świadka a niniejszą sprawą. To nie jest proces gubernatora Swytecka, ale jego syna.

– Wysoki Sądzie – pośpieszył adwokat z wyjaśnieniem – zeznania świadka mają zasadnicze znaczenie. W ich świetle okazuje się bowiem, że są co najmniej dwie osoby, które były na miejscu przestępstwa i miały określony motyw, aby dokonać zabójstwa. A prawdę mówiąc, nawet nie dwie, ale trzy osoby, bo jeszcze detektyw Stafford. Tak więc w kręgu podejrzanych jest Stafford, jest gubernator Swyteck i mój klient, paradoks sprawy zaś polega na tym, że na ławie oskarżonych zasiada człowiek, który miał chyba najbardziej wątpliwy motyw, aby dopuścić się zarzucanego mu czynu. W świetle dowodów przedstawionych do tej pory w sprawie żaden rozsądny sędzia przysięgły nie będzie w stanie orzec, która z trzech wymienionych przeze mnie osób mogła rzeczywiście zabić Eddy'ego Gossa. Skoro mogła to uczynić każda z tej trójki osób, to trzeba przyjąć, że niekoniecznie sprawcą był mój klient, a przynajmniej, że istnieją co do tego poważne wątpliwości. Wedle podstawowej zasady wątpliwości przemawiają na korzyść oskarżonego – ciągnął Manny, patrząc na ławę przysięgłych – a skoro tak – dokończył – to mój klient nie może być skazany i powinien zostać uniewinniony.

Pani Tate uważnie słuchała, sznurując wargi.

– Znakomite wystąpienie na zakończenie procesu, panie Cardenal – skomplementowała nie bez ironii, choć widać było, że argumentacja wywarła na niej pewne wrażenie. – Oddalam wniosek oskarżyciela.