Выбрать главу

– Jak pan chce – zgodziła się niechętnie – ale w tej sytuacji proszę, aby obie strony były gotowe do wygłoszenia przemówień końcowych. Nie życzę sobie dalszych opóźnień. Ogłaszam przerwę do jutra, do godziny dziewiątej – zamknęła posiedzenie uderzeniem młotka o pulpit.

– Proszę wstać, Sąd idzie! – zawołał woźny, co spowodowało taki sam skutek, jakby krzyknął: „Pożar, ratuj się kto może!" Wszyscy rzucili się do wyjścia, wymieniając uwagi, komentując sensacyjne wydarzenia. Dziennikarze ruszyli hurmem, jedni do telefonów, aby przekazać wiadomości do redakcji, inni do obrońcy i prokuratora, prosząc o wypowiedzi, a jeszcze inni pobiegli za gubernatorem. Nieliczni przyjaciele, a wśród nich Mike Mannon i Neal Goderich, pośpieszyli uścisnąć dłoń Jacka, jakby wyrok był już pewny.

Jack wiedział, że sprawa jeszcze się nie skończyła, wiedział o tym również Manny i jeszcze ktoś w sali rozpraw, ktoś kto trzymał się z tyłu, przysłaniając łysą czaszkę ciemną peruką i kryjąc twarz w cieniu kapelusza z wielkim rondem.

Ów ktoś spoglądał na Jacka spuchniętym okiem.

– Tak powinno być z Raulem – mruczał do siebie – a nie z tobą, Swyteck. Spojrzał jeszcze raz na Jacka, wyobrażając sobie, jak to niebawem Jack będzie opowiadał o wszystkim swojej pięknej narzeczonej, i po chwili wyszedł z sali z mocnym postanowieniem, że dostarczy rodzinie Swytecków zupełnie nowego tematu do rozmyślań.

45

Parking przed barem Jiggles był zatłoczony – w czwartki zaczynał się ruch w interesie – więc Rebecca musiała poszukać miejsca dla auta na ulicy. Ubrana była w obszerne dżinsy i podkoszulek, jak zwykle w drodze do pracy. W barze znajdowała się garderoba, jedna dla wszystkich dziewcząt, co nie było specjalnie wygodne, ale też zawsze bezpieczniej przebierać się w środku niż prowokować los paradując po parkingu w „służbowym" stroju. Zerknęła na zegarek: dziesięć po dziesiątej. – Kurczę! – zaklęła uświadamiając sobie, że spóźniła się na wieczorną zmianę. Zamknęła auto i ruszyła przez parking, trzymając w jednej ręce torbę z rzeczami, a w drugiej pojemnik z gazem. Na wszelki wypadek.

– Hej, Rebecca! – zawołał ktoś cichym, chrapliwym głosem.

Wystraszyła się. Rebecca to pseudonim, naprawdę miała inaczej na imię, więc ktoś, kto wołał, musiał ją znać wyłącznie z pracy. Przyspieszyła kroku, trzymając gaz w pogotowiu. Wmurowało ją w ziemię, gdy spomiędzy zaparkowanych samochodów wyskoczył raptem jakiś mężczyzna.

– Z drogi! – zawołała grożąc gazem.

– To ja, Buzz – usłyszała w odpowiedzi.

Przyjrzała się uważnie, bo w mroku w wielkim kapeluszu i ciemnych okularach trudno go było rozpoznać.

– Przepuść mnie – zażądała.

– Poczekaj – odezwał się tonem zachęty – mam pewną sprawę.

– Nie tutaj – odmówiła, nerwowo żując gumę – muszę być w robocie o dziesiątej, bo mnie wyrzucą. Jak chcesz, to chodź do środka.

– Nie o to chodzi. Mam propozycję. Musisz mi pomóc.

– Niby dlaczego?

– Dlatego, a zresztą nie chodzi o mnie, ale o Raula.

– O czym ty mówisz? – wzrok jej zabłysnął. To imię coś znaczyło w jej życiu.

– O zemście. Chcę załatwić skurwieli, którzy posłali go na krzesło.

Westchnęła ciężko, a po chwili pokręciła przecząco głową.

– Człowieku, to dawne sprawy, nie wracaj do nich. Raul też nie był w porządku. Traktował mnie jak szmatę, choć nie brałam od niego pieniędzy. Sam sobie winien.

Buzz zezłościł się. Mógłby jej uświadomić, że dla Raula była zwykłą dziwką, ale w ten sposób niczego nie wskóra, więc się opanował.

– Niech ci będzie – wzruszył ramionami – że nie szalałaś za nim, ale jeśli nie dla niego, to zrób to dla szmalu.

Trafił w dziesiątkę. Wzmianka o pieniądzach wyraźnie ją zainteresowała.

– Ile?

– Dziesięć procent mojej działki.

– Znam takie propozycje – skrzywiła się – dziesięć procent od zera to zero.

– Taak? Policz inaczej: dziesięć procent od ćwierci bańki to więcej, niż zarobisz przez całe życie ciągnąc druta facetom.

Spurpurowiała ze złości, ale ciekawość wzięła górę.

– Nie robisz mnie w konia? Skąd chcesz wziąć taki szmal?

– Poważnie mówię, sprawa jest pewna, a od ciebie nie chcę nic wielkiego. Wykonasz jeden telefon i tyle.

– Nie wierzę – powiedziała z wahaniem.

– Uwierzysz, jak ci powiem, że już załatwiłem sześćdziesiąt tysięcy. Mogę ci pokazać. Mam w aucie. A to tylko początek. No jak, wchodzisz w interes?

Rebecca wydęła usta, zwlekała.

– W porządku – powiedziała po chwili – ale dasz mi zaliczkę, dziesięć procent od tych sześćdziesięciu. Chcę mieć pewność.

– Zgoda – uśmiechnął się – dostaniesz sześć kawałków, ale musisz ze mną zaraz iść.

Ugryzła się w język, żałując, że nie zażądała więcej.

– Teraz nie mogę, muszę iść do roboty.

– Sześć patoli – kusił – pieprz robotę i chodź ze mną.

Wypluła gumę.

– No dobra, idę, ale najpierw szmal.

Zaśmiał się i głową wskazał furgonetkę.

– No to wsiadaj.

– I chcę, żebyś mi wszystko dokładnie powiedział. Chcę wiedzieć, w co się pakuję – dodała, zarzucając torbę z rzeczami na ramię.

Obserwował, jak idzie kołysząc biodrami. Oczy mu się zwęziły, a na twarzy pojawił się niewyraźny uśmiech. Wszystkiego nie dowiesz się nigdy, powiedział w duchu.

46

Kiedy w piątek rano Cindy przyszła do pracy, czekał na nią wielki bukiet kwiatów. Od Jacka.

„Przyjdź dzisiaj do sądu, zależy mi na tym, jesteś mi potrzebna" – napisał na bileciku.

Próbowała udawać sama przed sobą, że nic ją to nie obchodzi, ale bez skutku. Odeszła od niego, ale nadal go kochała. Odejść było łatwo, znacznie trudniej wytrzymać bez niego. We wtorek, choć usilnie starała się nie myśleć o Jacku, poczuła, że zaczyna ulegać. Śmierć Giny sprawiła, iż zaczęła się zastanawiać, jak krótkie jest ludzkie życie I że szkoda czasu na dąsy i żale. Gina zapewne odeszła w przekonaniu, że Cindy jej nienawidzi, nie chciała, aby coś podobnego spotkało Jacka.

Gdy o dziesiątej zadzwonił telefon, była już zdecydowana jechać do sądu.

– Miss Paige – rozległ się w słuchawce damski głos – tu sekretariat pana Manuela Cardenala. Przepraszam, że panią niepokoję, ale pan mecenas prosił, aby pilnie do pani zadzwonić.

– Słucham – odparła z niepokojem, że może już ogłoszono wyrok, a ona nie zdążyła.

– Pan Cardenal i pan Swyteck są już w sądzie, więc nie mogą porozmawiać z panią osobiście, ale proszą, zwłaszcza pan Swyteck, żeby pani zaraz przyjechała. Chcą jeszcze raz powołać panią na świadka, bardzo im zależy na pani zeznaniach.

Cindy nie bardzo wiedziała, o co chodzi, nie rozumiała, co takiego ma zeznać, co mogłoby pomóc Jackowi.

– I tak miałam tam jechać – zerknęła na zegarek – myślę, że będę na miejscu o dziesiątej dziesięć. Wystarczy?

– Sądzę, że tak, ale proszę się pośpieszyć.

Gdy usłyszała trzask odkładanej słuchawki, chwyciła torebkę i wybiegała do samochodu. Opony pontiaca sunbirda zapiszczały o jezdnię, gdy pełnym gazem ruszyła z parkingu. Wymuszając pierwszeństwo, skierowała się w stronę Frontage Road, choć nigdy tamtędy nie jeździła, bo droga wiodła przez podejrzane dzielnice, ale teraz zależało jej na szybkości.

Zwykle prowadziła ostrożnie, teraz wyciskała z pontiaca wszystko, na co było go stać. Zerknęła na licznik: ponad osiemdziesiąt pięć mil na godzinę, o dwadzieścia więcej, niż wolno, ale szosa wydawała się pusta, więc była raczej spokojna. Nie zwolniła nawet na zakręcie, ale tam właśnie silnik zakrztusił się i zaczął przerywać. Auto zwolniło.