Выбрать главу

– Jack – ostrzegł Manny – nic nie mów.

– Racja, lepiej zasłonić się piątką – zakpił prokurator, mając na myśli oczywiście piątą poprawkę do konstytucji. – Jak wszyscy w tej rodzinie – pokiwał głową z obrzydzeniem, obrócił się na pięcie i wtopił w tłum reporterów czekających za barierką.

Jack chciał się za nim rzucić, ale obrońca go powstrzymał.

– Spokojnie – odciągnął go na bok – on może sobie pozwolić na złość, ale ty nie, więc lepiej będzie, jeśli to ja porozmawiam z prasą, a ty jedź od razu do mnie do biura. Musimy zmobilizować siły, pogadać z ojcem.

– Z ojcem… – powtórzył Jack wolno, jakby z tego słowa czerpał siły. – Dobrze, spotkamy się w biurze – zaczął przebijać się przez tłum dziennikarzy. Szedł w milczeniu, udając, że nie słyszy pytań i nagabywań. Dotarł do windy i kilka chwil później siedział już w mustangu.

Właśnie miał ruszyć, gdy zadzwonił telefon. Cindy, pomyślał z nadzieją, czy już wie, jaki jest wyrok? Wyłączył silnik, wziął słuchawkę.

– Jack to ja, Cindy.

Nie wiedział, co powiedzieć. Milczał przez chwilę.

– Cindy – rzekł wreszcie, ciesząc się, że może wypowiedzieć jej imię – gdzie jesteś?

– Na balkonie, jak Julia, drogi Romeo – rozległ się w słuchawce ponury męski głos, ten sam, który Jack zapamiętał z bójki w autobusie. – Twoja Cindy jest ze mną.

Jack struchlał z przerażenia. Sprężył się na siedzeniu, jak do skoku.

– Co jej zrobiłeś?

– Nic, na razie!

– Ona nie ma nic do tego, ty sukinsynu, zostaw ją w spokoju.

– Zamknij się, Swyteck, dość zabawy! Ta wasza sprawiedliwość znów okazała się do dupy. Teraz zagramy na moim terenie i o prawdziwe pieniądze. Chcę dwieście pięćdziesiąt tysięcy w gotówce, i żeby to były czyste pięćdziesiątki.

Jack poczuł zawrót głowy. Z całej siły starał się jednak myśleć racjonalnie.

– Posłuchaj, zrobię, co chcesz, ale to duża suma, muszę mieć czas…

– Jak chcesz, ale twoja dziewczyna nie ma czasu. Zwróć się do ojca, kutasie, tatuś pomoże.

– Dobrze, tylko proszę, nic jej nie rób. A jak chcesz dostać pieniądze?

– Pojedziesz z ojcem na Key West – szantażysta wymienił nazwę miasta, a zarazem ostatniej wysepki w łańcuchu wysp i ciągnącym się jak sznur korali na południe od krańca Florydy.

– Z ojcem?

– Tak.

– A nie mogę sam?

– Masz zrobić tak, jak ci mówię – syknął szantażysta. – Chcę mieć was obu na oku, bo obaj wiecie, co jest grane. I żadnych numerów – ostrzegł – żadnej policji, FBI, Gwardii Narodowej, a nawet straży miejskiej, bo nie zobaczysz już tej swojej ślicznotki. Jeśli tylko zauważę, że coś się szykuje, że policja urządza blokadę dróg, że są helikoptery albo że pismaki coś zwęszyły, słowem: jeśli tylko poczuję, że coś śmierdzi, to po twojej lali. Zabiję ją i już.

– Rozumiem – odparł Jack ze ściśniętym sercem. – Kiedy mam być w Key West?

– W sobotę, dwudziestego dziewiątego, wieczorem.

– Już jutro? – zaprotestował Jack.

– Właśnie jutro zaczyna się Festiwal Fantazji w Key West, wielki bal uliczny, jak karnawał w Rio. Maskarada, wszyscy będą się przebierać, ja też, więc nie licz, że mnie znajdziesz w tłumie, Swyteck. Nawet nie próbuj.

– To jak się spotkamy?

– Ja was znajdę. Wystarczy, że weźmiecie pokój w którymś z większych hoteli. Jeszcze coś?

– Nic – odparł Jack, ciężko wzdychając.

– To dobrze. A więc do jutra i jeszcze jedno…

– Co?

– Miłego weekendu – zakpił rozmówca i przerwał połączenie.

Miał to być wieczór zwycięstwa. Na początek mieli z ojcem wznieść toast najlepszym francuskim szampanem, a potem liczył na spotkanie z Cindy. Tymczasem zaczął się koszmar.

Jack powlókł się do Manny'ego. Z ojcem zasiedli w salce konferencyjnej i zastanawiali się, co robić.

– Pieniądze to najmniejszy problem – zapewnił gubernator. – Z pomocą Agnes możemy zebrać potrzebną sumę. Mogę też zmobilizować najlepszych policjantów. Wystarczy jeden telefon.

Jack pokręcił przecząco głową.

– Nie, tego nie możemy zrobić. On zabije Cindy, wiem, że to zrobi. Z miejsca zorientuje się, jeśli tylko zawiadomimy policję.

– Pewnie masz rację – westchnął gubernator – to psychopata, ale niezwykle sprytny. Jestem pewien, że już podsłuchuje rozmowy radiowe na policyjnym zakresie, a z własnego doświadczenia wiem, że nie ma takiej tajemnicy, która nie przeciekłaby z policji.

Spojrzeli po sobie w milczeniu.

– No dobrze – przerwał milczenie gubernator – nie zawiadamiamy policji. Mam jednak sporo przyjaciół, którzy pracowali w FBI i Secret Service, a teraz robią co innego. Mogą nam pomóc, a przynajmniej doradzić.

Jack zastanowił się chwilę.

– To ma sens, ale ograniczmy się tylko do zasięgnięcia rady. Później to już moja sprawa.

– Nasza – poprawił go gubernator.

Jack spojrzał na ojca. Gubernator uśmiechnął się wymownie, jakby chciał podkreślić, że na starego ojca zawsze można liczyć.

– Dobrze, tak zrobimy, razem przygwoździmy skurwysyna.

V

Sobota, 29 października

48

Z Miami do Key West jedzie sie szosą U.S.1, biegnącą mostami i groblami przez wszystkie wyspy i wysepki tego dziwnego archipelagu wysuniętego w głąb Zatoki Meksykańskiej. Innej drogi nie ma. Było sobotnie południe, gdy Jack z Harrym dotarli do granic najbardziej na południe wysuniętego miasta Stanów Zjednoczonych. Jadąc dalej ocienioną palmami, nadmorską aleją skierowali się ku Duval Street, głównej ulicy Key West, przecinającej śródmiejską dzielnicę handlową, pełną sklepów z pamiątkami, galerii i antykwariatów w odnowionych, zabytkowych domach, pamiętających czasy, gdy Florydą władali Hiszpanie. Obok swoje usługi polecały firmy turystyczne, oferując podwodne wyprawy na rafy, wypożyczanie rowerów i co tam jeszcze. Z licznych kawiarni pod gołym niebem dobiegały dźwięki rocka, calypso i country. Key West – wiadomo – żyje z turystów.

Od północy Duval Street zamyka plac Mallory, gdzie turystów przyciągają jeszcze inne atrakcje: występy artystów, kioski, w których na poczekaniu można zrobić sobie portret, oraz tańce i śpiewy. Codziennie wieczorem, a zwłaszcza w czasie Festiwalu Fantazji, na Mallory Square odbywa się bal.

Sobota była dziewiątym dniem nieustannej zabawy. Wszyscy szykowali się do wieczornej kulminacji – wielkiej parady przebierańców, którą tradycyjnie organizuje się w Halloween – przeddzień Wszystkich Świętych. Choć było dopiero południe, wielu ludzi już spacerowało w kostiumach, a co śmielsi zamiast kostiumów obnosili goliznę ledwie zakamuflowaną fantazyjnymi rysunkami na ciele.

– Spójrz na tego typa – Jacka zainteresował człowiek ubrany w lila przepaskę na biodrach i różowy czepek.

– Pewnie burmistrz – zauważył sarkastycznie starszy Swyteck.

Znaleźli kryty parking nie opodal hotelu i tam zostawili wynajętego forda taurusa, a resztę drogi odbyli piechotą, chroniąc się przed tropikalnym słońcem w cieniu rozłożystych dębów okalających ulicę. W czasie festiwalu trudno było o miejsce w hotelu, ale gubernator miał stosowne znajomości i apartament czekał. Zameldowali się w recepcji, wzięli klucz i pojechali na szóste piętro, niosąc skromne bagaże.

Z góry roztaczał się wspaniały widok na zatokę, wliczony zresztą w cenę apartamentu – osiemset dolarów za dobę. Jack wyszedł na balkon, spojrzał w dół, na Pier Point – portową knajpę pod gołym niebem, gdzie płaciło się nie tyle za jedzenie, co za atmosferę i widoki. Miał wrażenie, jakby wszystko, co go otaczało, było dziełem malarza surrealisty. Wyobrażał sobie, że lada chwila otworzą się drzwi, zjawi się Cindy, wmieszają się w rozbawiony tłum na ulicy, pójdą na spacer po plaży albo zajrzą do słynnego baru u Joego Brudasa, gdzie ongiś siadywał sam Ernest Hemingway, gdy mieszkał w Key West pisząc „Starego człowieka i morze". Ale rzeczywistość była inna i wcale nie taka słoneczna jak sobotnie październikowe popołudnie. O pierwszej mieli z ojcem umówione spotkanie i rzeczywiście punktualnie rozległo się pukanie do drzwi.