Выбрать главу

– Na pewno nie z Szybgadii – przerwała mu z młodzieńczą niecierpliwością. – Domyślam się, że możesz pochodzić z krainy mutantów… – Dziewczyna przestraszyła się własnych słów i zamilkła.

Zbyt wiele słyszała o mutantach, aby pokonać strach. Byli zbyt tajemniczy i zbyt silni, aby mówić o nich spokojnie. Ojciec opowiadał jej, jak przed wieloma laty zapuścił się w pościgu za jednym ze złodziei sreber księcia Syriusa aż na tereny mutantów. Na własne oczy widział, że spod porośniętego trawą stepu wyłoniły się nagle koszmarne łapy i wciągnęły ściganego razem z koniem. To po tym zdarzeniu Herling postanowił wycofać się z branży. Inni twierdzili, że mutanty porywały ludzi, a ich dzieci krzyżowały ze wszystkim, co żywe. Poza tym nikt jeszcze nigdy nie spotkał dobrego mutanta. Wspomnienia, pieśni i opowieści głosiły, że były bezlitosne, zdradzieckie, wyrachowane, zimne i samolubne. Ludzi traktowały jak olbrzymią hodowlę zwierząt. Bathy dobrze o tym pamiętała.

– Tak naprawdę to mnie tutaj nie ma… – zaczął powoli Ghi-sppi. – To wszystko, co jest waszym prawem, co rozumiecie lub zwyczajnie akceptujecie…

– Nie ma co, jesteś pokręcony… – przerwała mu zaciekawiona dziewczyna.

– Spróbuj pomyśleć, dobrze? – cierpliwie ciągnął przybysz. – Nie jestem stąd i nigdy przedtem nie miałem nóg ani rąk… Wspólna dla nas jest tylko temperatura. My także czujemy zimno i gorąco… No, może trochę inaczej, ale…

Mina Bathy zrobiła się podejrzliwa i lekko znużona. Była zbyt młoda, aby tracić czas na wysłuchiwanie wariatów. Odwróciła się i zaczęła oddalać. Ostrożnie, krok za krokiem, czując w palcach kształt miniaturowej kuszy, zeskoczyła ze sterty obierek i ruszyła w stronę głównego traktu. Nie oglądała się. Plac ze śmieciami chciała jak najszybciej pozostawić za sobą. Ghi-sppi odprowadził ją zatroskanym wzrokiem i z zadumą podrapał się w głowę. Sprawiał wrażenie zdziwionego dziecka, które przez pomyłkę znalazło się w świecie dorosłych.

Przed wejściem na trakt Bathy założyła biret noszony przez czytaczy i starannie ukryła pod nim włosy. Postawiła kołnierz i wsunęła kuszę do torby z lalkami. Rozejrzała się po zatłoczonym trakcie i skierowała do stajni, w której Herling trzymał część swoich koni. Spod oka obserwowała przesuwające się od czasu do czasu sylwetki strażników. Szukali jej. Domyśliła się, kiedy zobaczyła, w jaki sposób patrzą na każdą napotkaną dziewczynę. Niektóre nawet zatrzymywali i nie zważając na krzyki, dokładnie oglądali.

Bathy przyjrzała się ludziom w pobliżu stajni i z pochyloną głową weszła do środka. Zaraz potem z tłumu wyłonił się Ghi-sppi. Uśmiechał się, gryzł jabłko i patrzył bystro w głąb stajni.

Dziewczyna szukała wzrokiem starego Gawdiego, ujeżdżacza koni i byłego posłańca w służbie króla Kreporu. W Grwaldzie mówiono, że nie było przed laty lepszego jeźdźca od Gawdiego. Przewoził królewskie informacje z niespotykaną szybkością. Wiele z jego rekordów nadal nie zostało pobitych. Młodzi posłańcy traktowali go jak legendę. W ich ustach imię Gawdiego brzmiało lepiej niż królewskie. Działo się tak wyłącznie z jednego powodu: przeciętnie życie królewskiego posłańca nie trwało w służbie dłużej niż dwa lata. Większość ginęła na szlaku lub po prostu rezygnowała. A Gawdi, jakby go ktoś zaczarował, służył prawie trzydzieści lat. Stary posłaniec przyjaźnił się z Herlingiem i znał Bathy od najmłodszych lat. W wolnych chwilach, kiedy nie dokuczała mu połamana przed laty noga, uczył ją jeździć i tresować konie. To dzięki niemu dosiadała najsilniejszych wierzchowców i mogła rywalizować z najlepszymi jeźdźcami. Na pograniczach wszystkich pobliskich krain, w Pandabie, Sagdenii, na stepach mutantów i w barbarzyńskiej Szybgadii, w Lasach Orchy i za Górami Asta jedynymi, którzy dorównywali w siodle królewskim posłańcom, byli żołnierze księcia Syriusa. I ona, córka zabitego jubilera, Herlinga.

– Hej, parobku, jest tu gdzieś stary Gawdi? – zawołała donośnie Bathy. Chłopak z twarzą zniekształconą od uderzenia kopytem popatrzył na nią zdrowym okiem i pokazał palcem najszerszą z przegród. Dziewczyna zbliżyła się i ze zdziwienia aż podniosła brwi. Jej koń był osiodłany, a Gawdi kończył właśnie skracać strzemiona. Kiedy oparła mu dłoń na ramieniu, odwrócił się i zobaczyła w jego oczach łzy. Stary posłaniec płakał.

– Zabili go – odezwał się, przytulając dziewczynę. – Twój ojciec został zdradzony i dlatego zginął… Musisz uciekać, dziecko. Te psy nie dadzą ci spokoju…

– Ale skąd o tym wiesz? – Dziewczyna zagryzła wargi i nie chciała mu uwierzyć.

– Stary Gawdi ma swoje sposoby – odpowiedział, otarł rękawem łzy i pokazał jej konia. – Pod siodło położyłem barwę królewskich posłańców. Teraz trzeba ci się przebrać. Wyjedziesz z osady i zaczekasz na rozstajach. Chłopak jeszcze śpi. Osesek, ale coś tam o mnie słyszał… Znajdzie cię, zamienicie konie, ubrania i ruszysz bezpiecznie swoją drogą… I nie wracaj tutaj, dziecko, nie mścij się, bo cię przydybią… Parszywy to czas, dziecko, a przyjaciół coraz mniej. Tłuszcza chce rządzić, a to źle wróży…

– Prawo mówi, że fałszywy posłaniec darty jest ze skóry… – wyszeptała z lękiem dziewczyna. – A ten, który mu pomagał, tak samo… Tyle, że solą go nadziewają, zanim ducha wyzionie…

– Ja pomogę. – Głos Ghi-sppi zabrzmiał niemalże wesoło. Gawdi spojrzał na przybysza spod krzaczastych brwi i położył rękę na rękojeści noża zatkniętego za grubym, barwionym rysunkami pasem. Bathy uspokoiła go gestem dłoni i powoli odwróciła głowę.

– Czemu nie idziecie swoją drogą, panie? – zapytała, wpatrując się z obawą w wejście do stajni. – Życie wam niemiłe? Jam ścigana przez straże, a kto ze mną, ten śmierć może zwąchać…

Grubasek rozłożył szeroko ręce i powiedział z jeszcze szerszym uśmiechem:

– Nie boję się śmierci. Jest zła, a zła nie trzeba się lękać… Wszystko, co żyje, ma swój strach. Tak samo śmierć. Dlatego jest żywa… i szkoda na nią strachu.

– Cóż to za dziwak? – odezwał się stary Gawdi, krzywiąc się i pokazując przy tym długie włosy sterczące z nosa.

– Uratował mi życie – odparła bez zastanowienia dziewczyna. – Chyba jakiś pomerdany, ale sztuki zna…

– Czas na ciebie – Gawdi przerwał jej, podał ubranie królewskiego posłańca i popchnął w stronę siana w rogu stajni. – Zakładaj to i ruszaj. A on… Pomerdany czy nie, ale zawsze swój. Weź go, dziecko. Pomocny jest, to i dobrze… Konia mu osiodłam.

Gawdi sięgnął po siodło wiszące na kołku i krytycznie przyjrzał się grubaskowi. Tamten odpowiedział mu głupim uśmiechem. Stary tylko pokręcił głową i pokuśtykał do przegrody, w której stał siwy, niewielki konik. Kiedy położył na nim siodło, siwek zarżał radośnie i uderzył kopytem w ziemię.

– To najmądrzejszy koń, jakiego mam – powiedział na wpół do siebie stary posłaniec. – Daję ci go, ale pilnuj dziewki jak własnego gardła… Pojmujesz? – Przybysz odpowiedział mu tylko kiwnięciem głowy i wyszczerzonymi w uśmiechu zębami. – Jeździć umiesz?

– Nauczę się – Ghi-sppi poklepał konika po zadzie i głęboko wciągnął powietrze. – Przyjemnie tu u was śmierdzi, panie… A o jazdę nie martwcie się. Nogi rozłożę i pojadę…

Gawdi nie zdążył nawet zakrztusić się z wrażenia, ponieważ dziewczyna energicznie pocałowała go w policzek i pociągnęła za sobą wierzchowca.

– Na rozstajach… – rzuciła za siebie ni to do Gawdiego, ni to do grubaska, i wyszła ze stajni.

5

Słońce pojawiło się nagle. Wydawało się, że jakiś nienaturalnie duży miecz przeciął powłokę deszczowych chmur i pozwolił promieniom dosięgnąć ziemi. Złote światło rozlało się po błotnistej drodze i spoczęło na pobliskich krzakach. Maqui dopiero teraz dostrzegł pochylonego w siodle Pinta. Jego dowódca najwyraźniej starał się nie spaść z rozciągniętego w pełnym galopie konia. Po chwili żołnierz zauważył strzałę tkwiącą w ramieniu jeźdźca. Z półcienia oddalających się chmur wyłonili się trzej królewscy strażnicy. W rękach trzymali miecze i za wszelką cenę próbowali doścignąć uciekającego. Maqui nie potrzebował zbyt długo myśleć, aby przewidzieć koniec tego pościgu. Pinto, jeden z najlepszych jeźdźców księcia Syriusa, osuwał się coraz bardziej na końską grzywę i słabł po utracie krwi. Tamci nawet nie wyciągnęli kusz. Chcieli dopaść uciekiniera i najwyraźniej trochę się z nim zabawić.