Выбрать главу

Łapacz nie lubił ludzi ukrywających twarze. W czasie walki nie można było śledzić ich oczu. Przypominało to poruszanie się w ciemnościach. Sam nie zauważył, kiedy zapadł w lekką drzemkę. Nie słyszał przekleństw cyrulika i jęków obu opatrywanych żołnierzy. Z jego gardła wydobyło się głośne chrapanie.

Obudził go krzyk dziewczyny. Otworzył oczy i zobaczył zbiegającą po schodach dziewkę służącą w zajeździe. Była wystraszona i blada. Rozdygotana przylgnęła całym ciałem do karczmarza.

– Czary! – krzyczała piskliwym głosem. – Czary! Dzieciak ma czerwone oczy! Jak jakiś mutant… Leży tam i zamiast spać, gapi się w sufit. Kto to słyszał, żeby dzieciak po kąpieli nie spał i nie płakał? Wyrzuć ich, panie karczmarzu, wyrzuć, bo licha jakiego naniosą…

– Stul gębę, durna! – odsunął ją od siebie karczmarz i łypnął podejrzliwie na łapacza. – Znasz prawo… W Kreporze mutanty karane są śmiercią przez ścięcie. Tak samo ci, którzy to robactwo przywlekli…

W zajeździe zrobiło się cicho. Strażnicy przestali obmacywać dziewki i poprawili broń. Idalgo spojrzał na opatrzonych żołnierzy Syriusa i plecy cyrulika zataczającego się do drzwi. Nie drgnął nawet i nie otworzył szerzej oczu.

– Kto gadał, że dziecko to mutant? – wycedził przez zęby. – Mutanty i dla mnie ścierwem podszyte. A dziecko dopiero z brzucha wylazło i prawa swoje ma… Zapytaj dziewek, które rodziły. Osesek czasami straszny jak po stosie… Skóra czerwona, łeb wyłysiały, a gęba nie ma czym chleba ugryźć. Zaciągnij lepiej swoją dziewkę za kuchnię i wychędoż. Jak zajdzie, to i przywyknie…

Atmosfera w zajeździe lekko opadła. Znów rozległy się śmiechy i postukiwanie kuflami. Strażnicy machnęli rękami i jeszcze mocniej zaczęli ugniatać piersi i pośladki dziewek. Karczmarz pokazał dziewczynie, że ma się wynosić. Z płaczem złapała gruby kożuch, narzuciła na siebie i wybiegła z zajazdu. Jeden z mnichów podniósł się również i cicho wymknął na zewnątrz. Idalgo zdążył jednak dostrzec, że na jego stopach nie było sandałów, lecz twarde żołnierskie buty. Rozpoznał także zarys miecza pod luźnym habitem. Wtedy poczuł blisko swojej twarzy mdły oddech przemytnika.

– Legenda mówi, że dziecko będzie miało czerwone oczy… – Głos przemytnika był przytłumiony i ostrożny.

– Czy i ciebie mam wyswatać, żebyś czarów w powietrzu nie niuchał? – warknął pod nosem łapacz. – Znam legendę… Gadają o niej od Pandabu po Sagdenię. Ile to już lat? Sto, a może i więcej… Idź, obacz sam, to kwasy wygonisz…

Przemytnik odsunął się do tyłu, spojrzał na swoich pijanych kompanów i osunął się ciężko na blat stołu. Wypite wino wzięło go w swoje posiadanie. Łapacz podniósł się i skierował do wyjścia. Karczmarz, który mieszał właśnie żur, podniósł na niego spojrzenie. Zauważył jednak, że obserwuje go Maqui, i speszony, szybko zaczął coś mówić do obsługującej stoły dziewki. Idalgo rzucił półgłosem do Maquiego:

– Zdatniście do walki?

– Rany płytkie… – odpowiedział Maqui. – Krwią tylko podeszły. Walczyć możemy, panie…

– Widzi mi się, że sznur nam tu kręcą na szyję – syknął łapacz. – Rozejrzę się, a wy miejcie oko…

Nie zdążył dać kroku, ponieważ drzwi zajazdu otworzyły się z hukiem i do środka wbiegło kilkunastu mnichów w kapturach. Ci, którzy siedzieli w kącie, poderwali się na nogi i w ciągu kilku sekund wycięli biesiadników siedzących przy najbliższych stołach. Dopiero teraz goście zajazdu rzucili się do obrony. Szybkość, z jaką zamienili jedzenie żuru i popijanie wina na walkę, świadczyła o ich doświadczeniu. Walka, zdrada i napady były dla nich codziennością. Teraz też potraktowali atak jak kolejny rozdział swego życia. Napastnicy w kapturach napotkali godnych przeciwników. Zanim się zorientowali, trzy odcięte głowy potoczyły się na podłogę. Jedna z nich wyturlała się z kaptura i znieruchomiała pod nogami Idalga. Wystarczył jeden rzut oka, aby stwierdzić, że nie była to głowa człowieka. Poza owalem i rozmiarem wszystko w niej było inne. Przypominała wydłużony pysk olbrzymiego szczura.

– Mutant! – ryknął z całej siły łapacz, wyciągnął miecz i jak szalony rzucił się w wir walczących. – To te parszywe mutanty!

Niektórzy z walczących zorientowali się, że biją się z przeciwnikiem szybkim i podstępnym. Kiedy ludzie i mutanty zbliżali się w walce i głowa uderzała o głowę, wówczas następowało błyskawiczne kłapnięcie szczurzymi zębami i tryskała krew z rozdartej tętnicy. Niekiedy miecze zderzały się w powietrzu, zamierały na moment, szukając sposobności do dźgnięcia, gdy nagle spod spodu pojawiała się szybka jak mrugnięcie oka ręka z ostrymi pazurami i rozszarpywała skórę na piersi aż do kości. Mutanty dopiero po chwili zorientowały się, że źle wybrały cel ataku. Właściwie był to wybór najgorszy z możliwych. Towarzystwo awanturników, złodziei, dezerterów i dziwek nie szanowało życia i łatwo wpadało w szał. Tak było i tym razem. Do tego dochodzili nieliczni w zajeździe arystokraci. Honor nie pozwalał im poddawać się ani uciekać. Walczyli do końca. Zajadłość, z jaką zaatakowani uderzyli na napastników, przypominała furię bawoła. Sapali, kwiczeli, przeklinali i robili wszystko to, czym od wieków straszono dzieci.

Mutanty skierowały swój atak na schody. Kaptury pozsuwały im się na szyje i dopiero teraz widać było ostre jak czubek noża zęby. Idalgo usłyszał odgłosy walki na górze. Zobaczył, że drzwi od pokoju Tantry otwierają się i kobieta z dzieckiem na ręku wybiega na korytarz. Tuż za nią wycofywał się Human. Jego szabla znów stała się niemal niewidoczna. Mutanty, które wdarły się przez okno, najwyraźniej spodziewały się łatwiejszej zdobyczy. Popiskiwały tylko niczym normalne szczury i rzucały się po kilka naraz na Humana. Idalgo zwijał się w tłumie, torując sobie drogę na schody. Tuż zanim przedzierali się Pinto i Maqui. Ledwie zasklepione rany znów się otworzyły, a ich ubrania zabarwiły się od krwi. Mimo to ani na krok nie zostawali w tyle. Łapacz oszczędzał ich, jak tylko mógł. Tam, gdzie zwykle wykonywał jedno cięcie, teraz uderzał aż trzy razy. Wyrąbywał przed sobą miejsce dla siebie i żołnierzy księcia Syriusa.

Wtedy po raz pierwszy poczuł niepokój. Miał wrażenie, że jakaś niewidzialna siła koncentruje na nim swoją uwagę, że dotyka go i przypomina obrazy, o których dawno zapomniał. Nie przeszkadzała mu w walce, nie odwracała uwagi, po prostu była. Łapacz nie chciał o nic pytać. Nie był nawet ciekawy. Ktoś przesunął się zaledwie przez jego pamięć, nie zostawił śladów i strachu. Niepokój Idalga dotyczył świata, o którym nie można było nic powiedzieć. Co najwyżej śpiewano o tym pieśni. To coś nie miało kolorów, nie miało smaku ani wyglądu, a jednak zdradzało swoją obecność. Przypominało spojrzenie nauczyciela. Bardzo uważne, krótkie i przenikliwe. Niemalże wszechwiedzące. Uczeń, który je zrozumiał, mógł spokojnie odejść. Niepokój zniknął i łapacz zapomniał.

Mutant z siwymi wibrysami i pianą na pysku skoczył mu z boku na plecy, nie wcelował w szyję i z całej siły wbił zęby w ramię. Pinto przeorał mu bark, czując pękające pod ostrzem miecza żebra. Idalgo zatrzymał się przy wejściu na schody i przyjął na siebie uderzenie mutantów. Pod nogami miał kilkanaście zarąbanych wcześniej ciał, a przed oczami wbiegających do zajazdu kolejnych fałszywych mnichów w kapturach. Maqui i Pinto chwiali się ze zmęczenia. Walczyli, trzymając miecze w obu coraz bardziej omdlewających rękach. Tyłem wycofywali się na górę, gdzie bronił się olbrzym. Czterej goście z innych pokoi na górze dołączyli do niego i powoli zaczynali spychać mutanty z powrotem za drzwi. Dwaj z nich skoczyli do przodu z długimi pikami zdjętymi ze ściany i nabili na nie po dwóch napastników. Zapłacili za to życiem, ponieważ nie zdążyli wyrwać drzewca i zostali zarąbani toporami. Przerzedzili jednak znacznie atakujących i umożliwili Humanowi cięcie z boku i zatrzaśnięcie się w środku. Chwilę potem obie zakrwawione piki posłużyły do podparcia drzwi.