Выбрать главу

– Co z nimi? – rzucił krótko Idalgo.

Pinto odpowiedział uspokajającym skinieniem głowy.

– A ty? – Łapacz wiedział, że nie powinien o to pytać.

– Ja jestem żołnierzem – odpowiedział, patrząc przed siebie, dowódca. – A poza tym nie potrzebuję niańki – zawołał w powietrze.

Pinto pokazał palcem przed siebie. Z lasu w pobliżu granicy wyłoniło się pięć mutantów. Idalgo obejrzał się. Pościg liczył prawie dwadzieścia zakapturzonych postaci. Do granicy pozostało zaledwie kilkaset metrów. Łapacz wyciągnął miecz i poprawił się w siodle. Pinto czekał do ostatniej chwili. Kiedy przyspieszył i zostawił łapacza o trzy długości konia za sobą, cienka sieć trzymana w rękach przez nadjeżdżające z przeciwka mutanty stała się widoczna. Idalgo zaklął głośno, ale było już za późno. Pinto uderzył z impetem w jadącego po prawej stronie mutanta. Tamten spadł z konia, ciągnąc za sobą sieć. Starcie zakołysało żołnierzem i otworzyło drogę ucieczki. Idalgo zdołał tylko zauważyć błysk topora i odrąbaną głowę Pinty. Martwe ciało koń wiózł jeszcze siłą rozpędu do samej granicy, gdzie stali przygotowani do odparcia ataku żołnierze księcia Syriusa. Idalgo, który nie miał czasu użyć miecza, zatrzymał konia pod strażnicą. Mutanty zrezygnowały z pościgu. Popiskując zajadle, zawróciły w miejscu i pognały z powrotem.

Żołnierze Syriusa nawet nie drgnęli. Poza granicą księstwa kończyły się ich prawa. Dlatego musieli bezsilnie patrzeć na śmierć swojego dowódcy i co najwyżej zgrzytać zębami. Książę wymagał bezwzględnego posłuszeństwa. Tylko w ten sposób mógł zbudować siłę swojego niewielkiego kraju. Poza tajnymi misjami nikt z żołnierzy nie miał prawa samowolnie opuszczać księstwa. Pogranicza wszystkich bliskich i dalekich państw spływały krwią, ale po stronie Syriusa wszystko było po staremu. Nawet legenda nie potrafiła zniszczyć w tutejszych ludziach szacunku dla porządku. Czekali na wojnę, nie pomagając historii.

Idalgo zsiadł z siodła i w milczeniu podszedł do konia, na którym nadal siedziały sztywno zwłoki Pinty. Łapacz dopiero teraz uświadomił sobie, że po raz drugi spotkał człowieka o niezwykłym wzroku. To właśnie ocaliło mu życie. Sieć szczurów była tak cienka, że mógł ją dojrzeć tylko ktoś o cechach mutanta. Łapacz przyjrzał się podejrzliwie rękom martwego żołnierza. W niczym nie zdradzały domieszki krwi.

– Witajcie, panie – usłyszał za plecami suchy, zdyscyplinowany głos.

Odwrócił się powoli, czując piekący ból ramienia. Pojawił się niepokój. Kojarzył się z szeptem, który przedzierał się do świadomości gdzieś spoza pamięci. Nagle w głowie mu zawirowało i osunął się na kolana. Jak przez mgłę widział biegnących w jego kierunku żołnierzy. Chciał powstrzymać słabość, ale obraz zatarł się i po raz pierwszy w życiu stracił przytomność.

8

Dźgnięcie było szybkie i zdecydowane. Bathy nie dała nikomu czasu na reakcję. Dopiero kiedy Ghi-sppi zatoczył się do tyłu, a z jego gardła trysnęła struga krwi, mieszkańcy wsi rzucili się na nią, zabrali nóż i przytrzymali. Nie wyrywała się i nie użyła kuszy Z odrazą i zdziwieniem obserwowała śmiertelne drgawki swojego niedawnego przyjaciela. Nie czuła ani żalu, ani strachu. W tej śmierci nic się nie zgadzało. Pamiętała słowa ojca i była przygotowana na wstrząs. Wyobrażała sobie, że w takiej chwili zemdleje, zacznie wymiotować lub krzyczeć. Teraz była tylko rozczarowana i obojętna.

– Suka gryzie – stwierdził jeden z trzymających ją za ręce potworków. – Chędożyć strach…

– Trza przywiązać blać do deski i poobracać – warknął wysoki, smutno wyglądający młodzieniec.

– Szkoda go – wyszeptała niska i czerwona na twarzy chłopka. – Nasienie miał, to pewne… Szkoda dobrej krwi, a ją, ścierkę, niech parch pokręci. Tfu!

Kilka młodych, pięknie zbudowanych i nienaturalnie smętnych dziewcząt pochyliło się nad ciałem grubaska i zaczęło je uważnie oglądać. Nie zwracały uwagi na rozcięte gardło i zaledwie zakrzepłą krew. Dotykały włosów, brwi, ust i dłoni. Przysuwały nosy do policzków i obwąchiwały je. W końcu zaczęły zdejmować z niego ubranie, buty i spodnie. Każdą rzecz trzymały w rękach i pocierały materiałem o swoją skórę. Zamykały przy tym oczy i zaczynały nucić monotonną melodię. Kiedy odsłoniły przyrodzenie Ghi-sppi, pochyliły się jeszcze bardziej i zaczęły głośno wzdychać. Wszyscy stojący obok również skierowali tam spojrzenia. Nawet mężczyźni smutno kiwali głowami i zafrasowani poruszali ustami.

– Do Mugaby – odezwał się w końcu potworek ze zdeformowaną głową i rękami. Mówił beznamiętnie, a jego usta pokryte były kropelkami żółtej śliny. – Niech ją napocznie. Potem przyjdzie nam czekać… Niech rodzi… Jedno to jak splunięcie. Szybko wsiąka… Tfu! Harpia zdechła…

– Chyba że miot jej się trafi… – wycharczała chorobliwie grubym głosem stara, zasuszona chłopka.

Wszyscy pokiwali głowami i ruszyli w kierunku chaty Mugaby. Dziewczyna spróbowała się wyrwać, ale przewrócili ją na ziemię, związali nogi i ręce, po czym jak gałąź pociągnęli dalej. Zatrzymali się przed drzwiami i zamilkli. Dziewczyna nie mogła uwierzyć, że w ciągu sekundy można aż tak bardzo znieruchomieć. Niektórzy mieli otwarte usta, inni zgięte w trakcie dawania kroku nogi. Próbowała wykorzystać sytuację i uwolnić się z uścisku, ale nie potrafiła rozgiąć zakleszczonych palców. Szarpnęła się, przewróciła nawet jednego z trzymających, ale uchwyt nie zelżał. Jej nadgarstki nadal pozostawały w niewoli i w dodatku coraz bardziej cierpły. Drzwi chaty uchyliły się i na progu stanął Mugaba. Tym razem był ubrany w wełniane poncho, spod którego sterczały chude i krzywe nogi. Bathy obserwowała go ze strachem. On jednak uśmiechał się do niej, trzymając ręce skrzyżowane skromnie na piersi.

– Odejdźcie – powiedział prawie niedosłyszalnym szeptem. Mimo to mieszkańcy wsi zrozumieli. Bez słów skierowali się do swoich chat.

– Czego chcesz? Monet? – wyrzuciła z siebie dziewczyna. – Nie jestem klaczą rozpłodową, staruchu… – Ściągnęła z nadgarstków więzy i uwolniła nogi.

– Zabiłaś – stwierdził krótko starzec. Na jego ustach błąkał się szczęśliwy grymas. – Zabrałaś nam dobrą krew. Mogłaś odejść za rok… Chcieliśmy tylko twojego płodu, dziewko. Tylko tyle, boś więcej niewarta… Zabiłaś, a on mógł dać naszym babom brzuchy szybciej, niż ty rzyć obmywasz, suko…

– Zabiję się – wrzasnęła Bathy, zasłaniając się gałęzią.

Mugaba zaśmiał się szeroko i podciągnął poncho.

– Gap się, na, poigraj… – stęknął, drobiąc w miejscu swoimi wielkimi stopami.

Bathy zaczęła się wycofywać w kierunku konia. Starzec szedł za nią i nie przestawał tańczyć. Bathy starała się nie patrzyć na jego przyrodzenie. Mrugała oczami, nerwowo machała gałęzią i wzniecała na placu kłęby kurzu. Kiedy oparła się plecami o konia, Mugaba zrobił zatroskaną minę i zapytał:

– Chyba nie pojedziesz sama? Nie mam zamiaru zostawać w tym śmierdzącym chutorze. Człek godziny niepewny, a i widok zepsuty… Sami zakręceni tutaj…

Dziewczyna otworzyła szeroko oczy i z jeszcze większym przerażeniem obserwowała Mugabę. On nie przestawał szczerzyć krzywych zębów i kontynuował:

– Moczary wkoło, pół dnia przed nami i droga niepewna. Koń może nie trafić, a szczęście łatwo da gardła… Człeka jakiego musimy stąd zabrać, przewodnika…

– Kim jesteś? – wyszeptała blada i drżąca.