Oddział wjechał pomiędzy ogniska, nad którymi piekły się sarny, przedostał się do olbrzymiego skórzanego namiotu pośrodku obozowiska i na komendę zatrzymał. Zdeb, który dowodził wypadem, dał znak, że posłaniec ma zostać doprowadzony przed dowódcę, mutanta Nariagę. Sam zajął się dziewczyną. Ściągnął ją z siodła, zaniósł do swojego namiotu i rzucił na stos futer. Przy świetle pochodni przez chwilę uważnie jej się przyglądał. Miał zamiar zerwać z niej pasy z monetami i natychmiast wszystko przeliczyć, ale pohamował się. Związał dziewczynie ręce i nogi, po czym żołnierskim krokiem ruszył do namiotu Nariagi.
– Czy już ją zamęczyłeś? – przywitał go zgryźliwie siwy, żylasty mutant. – A dla mnie przywiozłeś tylko to ścierwo… – pokazał zakrzywionym pazurem na odzyskującego przytomność posłańca. W świetle umocowanych na kołkach pochodni błysnął sygnet z wielkim diamentem. – Jesteś gorszy od nas, Zdeb, jesteś zimny jak jaszczur. Gdyby nie to, pewnie kazałbym ci przytrzymać łeb i własnoręcznie przewierciłbym twoje ślepia moim pierścieniem… Pokażę ci, kiedy przyjdzie pora. Może zaraz, a może dopiero przed śmiercią… – Mutant zaśmiał się ponuro i z wysiłkiem. – Trzymam cię, bo obiecałeś mi monety, za które kupię księstwo…
– Kupisz, panie – potwierdził chłodno Zdeb. – A ja zostanę twoim najwierniejszym namiestnikiem…
– Obyś miał rację, psi synu – podsumował szczur i wbił zęby w udziec dochodzącej nad małym ogniskiem sarny. Dym snuł się powoli, uchodząc przez otwór wycięty w górze namiotu. Zdeb łypnął okiem na stojące w cieniu trzy potężne, uzbrojone po zęby mutanty i postanowił jak najszybciej zniknąć z oczu Nariagi. Chwycił posłańca za włosy i rzucił pod nogi szczura. Miał nadzieję, że tamten natychmiast zagryzie ofiarę i pozwoli mu odejść. Nariaga jednak zajęty był jedzeniem udźca. Zdeb pochylił się nad Dartem i warknął:
– Przed tobą było już u nas paru królewskich donosicieli i zostały po nich tylko gnaty… Rozumiesz, co gadam?
Posłaniec przytaknął, siadając na rozłożonych wokół ogniska skórach. Wyszczerzył zęby w uśmiechu i pomasował sobie gardło.
– Dajcie pić – odezwał się ochrypłym głosem. – Od granicy nie miałem nic w gębie…
Nariaga spojrzał na posłańca zaciekawionym wzrokiem i przerwał jedzenie.
– Ktoś ty? – Spomiędzy jego zębów wydobyło się przeciągłe mlaśnięcie. Podniósł przy tym jedną nogę i głośno pierdnął. – Gazy mnie męczą, brzuch pęka i nic się nie da zrobić… To, co mam z ludzi, gówniane jest i przeszkadza. Kiedy mnie wzdyma, wtedy was jeszcze bardziej nienawidzę…
– A wkładaliście kiedy, panie, tyłek do ogniska? – zapytał Dart, gryząc mięso z udźca.
Zdeb zamarł z przerażenia. Od dłuższej chwili nie mógł zrozumieć, kogo tak naprawdę schwytali na arkan. Jak na posłańca nieznajomy był zbyt pewny siebie. Poza tym nie sprawiał wrażenia kogoś, kto boi się czegokolwiek, a tym bardziej mutantów.
– Do ogniska? – zapytał zaintrygowany Nariaga. Tłuszcz na siwych wibrysach lśnił i drażniąco rzucał się w oczy. – Tyłek, gadasz…
– Tyłek, dupsko, rzyć… – kontynuował z takim samym uśmiechem posłaniec. – Wszystko jedno. Ważne jest, żeby dupsko nadstawić do ogniska, kiedy w bebechach nędzi i gazy idą… No i gacie trza zdjąć. Dziwne to, że nie znacie tego sposobu. Widać u was inne zwyczaje, a może i ciemnota się pleni…
– Śmierdzi mi, żeś ty chyba nasz… – przerwał mu Nariaga. – Bywało, że krzyżówka była trefna i spuszczało się oseska na wodę… A potem swój swego nie poznawał. A ty nasz jesteś czy z innych?
– Mogę być z was i mogę być z innych – odpowiedział posłaniec, wstając i podnosząc do ust bukłak z winem. – Mnie wszystko jedno.
– Panie, zabiję go – zawołał z wściekłością Zdeb. – To żaden posłaniec, to pokręcony…
– To mutant – przerwał mu szczur. – I zostanie z nami. Stary, dobry mutant… Słyszałeś, Zdeb? Wynoś się… Szukaj monet, bo zetrę na tobie zęby…
Zdeb zacisnął usta, poczerwieniał na twarzy i potulnie wyszedł z namiotu. Żałował, że nie rozpłatał gardła posłańcowi zaraz po schwytaniu. Nie zobaczył już, jak Nariaga wyciąga ręce do Darta i obaj serdecznie się ściskają.
– Czułem, że jesteś nasz, czułem to – cieszył się dowódca mutantów. – Żaden człowiek nie stał przede mną tak… – zawahał się, jakby szukał odpowiedniego słowa -…tak zwyczajnie. Na mój widok książęta wbijali sobie noże w pierś, a mnisi rzucali się na kołki od namiotu… Byle zdechnąć i nie dostać się w moje pazury… – wyciągnął w stronę posłańca szczurze pazury z pierścieniem i zacisnął je. – Ze strachu najszlachetniejsze dziewki kładły się pod moimi mutantami i kwiczały na rozkaz jak zarzynane świnie… Nieraz też ich dowódcy srali na moich oczach po nogach i płakali, kiedy smarowaliśmy im sadłem rzycie i wpuszczali we flaki prawdziwego szczura… Nawet ci z Sagdenii, te barbarzyńskie psy, tarzali się przede mną, błagając o śmierć. Teraz nadeszła pora, żeby świat oddał nam to najważniejsze… Jak cię zwą?
– Dart – odpowiedział posłaniec, powoli dopijając ostatnie krople wina z bukłaka. Widać było, że jest już lekko pijany. – Nie wiem, skąd jestem i nie znam swoich… Za ojców i matkę miałem królewskich posłańców. W stajniach Krepom… Kiedy ginęli na szlaku albo wracali pocięci, wtedy przychodzili nowi… Obcy, panie, zawsze obcy.
Nariaga wstał, przeciągnął się, beknął głośno i wytarł rękawem szczurzy pysk. Podszedł do Darta, objął go ramieniem i wyszli razem przed namiot. Księżyc świecił jasno, a gwiazdy nieregularnie pulsowały na bezchmurnym granacie nieba. Szczur podniósł łeb, wciągnął powietrze i zapatrzył się w górę. Dart przyglądał się mutantom tańczącym wokół najbliższego ogniska. Czuł za plecami obecność trzech potężnych i milczących strażników Nariagi. Posuwali się za swoim dowódcą jak cienie. Każdy z nich był wyższy o dwie głowy od posłańca i szerszy w barach od innych mutantów. Dart odniósł wrażenie, że w ich sposobie poruszania było coś z wielkich i dzikich kotów. Nie przypominali typowych mutantów szczurów, a olbrzymi, wystający jak garb, kłąb mięśni na karku upodabniał ich chwilami do leśnych turów.
– Kiedyś i tam trafimy – zapiszczał z nutką niecierpliwości w głosie Nariaga. – Gnicie w jednym miejscu, to nie dla nas. Tam nasze miejsce i żer…
Posłaniec nie zwracał uwagi na jego słowa i przyglądał się nagim kobietom tańczącym w uściskach szczurów. Dopiero teraz zauważył, że wszystkie były jednakowe. Miały duże piersi, kształtne pośladki, długie jasne włosy i piękne twarze o regularnych rysach i zmysłowych, pełnych ustach. Chłopscy muzykanci grali i śpiewali jakąś romantyczną melodię, a siedem kobiet wyginało się coraz bardziej prowokująco. Tańczące szczury również zrzuciły ubrania i widać było, jak bardzo są podniecone. Dart podniósł spojrzenie na mutanta i zapytał:
– Skąd macie, panie, tak dużo gładkich dziewek? Jedna w drugą rzepa…
Nariaga otrząsnął się, jakby go ktoś obudził z głębokiego snu. Przestał patrzeć w niebo i przesunął wzrokiem po tańczących kobietach.
– Klony – warknął cicho. – Próbna dostawa. Dziewki do uciech… Dobre one, ale na trochę… Opatrzeć się mogą, a wtedy o rajcowaniu szkoda gadać. Kłody to, a nie dziewki, chociaż z najprzedniejszego wzoru brane…