Выбрать главу

– Po coś tu w ogóle przylazł? – zapytała z irytacją Bathy. – Kto cię prosił, żebyś właził w tych ludzi? Zakatrupiłeś ich i miałeś to w rzyci. Nie pamiętasz? Ścierwi z ciebie pomiot i żalu po mnie nie oczekuj…

Dart usiadł na mchu i schował głowę w dłoniach. Dziewczyna obserwowała go w milczeniu. Z pustym, zakrwawionym oczodołem wyglądał strasznie. Oboje byli głodni i zaczynało dokuczać im zimno. Dopiero teraz uświadomili sobie swoją sytuację. Krepor pogrążony był w wojnie. We wszystkich osadach, zamkach i pałacach, na wszystkich drogach i traktach, znajdowały się oddziały mutantów. Wojsko rozsypało się po kraju, król ukrył się nie wiadomo gdzie, a ludzie dla ocalenia życia próbowali układać się z wrogiem. Do tego dochodziły węszące wszędzie bandy przemytników, złodziei lub zwyczajnych włóczęgów. Nad tym wszystkim wisiała realna groźba nagłego ataku setek pellegrisów, którzy w takich chwilach chętniej niż zazwyczaj wychodzili ze swoich kryjówek. Wyłaniali się znienacka, atakując posuwające się wolno na wschód kolumny niewolników i towarzyszących im mutantów. Po takim natarciu na drodze zostawały porąbane mieczami i toporami zwały ciał, a wiatr już z daleka ostrzegał przed rozwijającą się zarazą. Droga do księstwa Syriusa nie rysowała się łatwo. Przed Bathy i Dartem coraz wyraźniej wyrastało widmo śmierci.

– Miałem odnaleźć nasze dziecko… – zaczął, cedząc słowa, posłaniec. – Dziecko naszego świata… Zdarzyło się, że bardzo dawno temu, kiedy odkryliśmy inne światy, trafiłem do was, wlazłem w takiego jednego i dziewkę zdrową przydybałem nad wodą… Chędożna była i chętna… Rozeznałem się, że dupczenie rzecz miła, ale tajemnicę ukryłem. Nie chciałem naszym mieszać… Zresztą przejście do waszego świata siły dużej potrzebuje i męczy. Wielu naszych połączyło się, żebym tutaj trafił… Wróciłem. Po czasie okazało się, że dziewka powiła chłopaka i dziewczynę. Dusze mieli inne, mocniejsze, szybsze, jakby nasze… Przecedziły się do nas, do naszego życia. Niecałe, postrzępione, głupie i ciemne, ale wiedzieliśmy, że są… Wtedy mnie znów wezwali… Musiałem im wszystko wygadać. Cicho było, spokojnie i śmierdziało zdradą… Wysłuchali i dali mi spokój…

W tym momencie noc przeminęła i z góry przedarły się do nich promienie słońca. Nie zwracali na nie uwagi. Zapomnieli o głodzie i czekającej ich wędrówce. Na czole posłańca skropliły się bąble potu, a w okolicach skroni napięły grube i sine żyły. Bathy kucnęła i nie odrywała oczu od jego ust. Była zaskoczona i całkowicie przejęta opowiadaniem. Z całych sił starała się nie zwracać uwagi na jego zakrzepnięty oczodół. Sięgnęła do torby po pieczeń i podzieliła się nią z Dartem. Gryźli w milczeniu zimne mięso i obojętnie obserwowali otoczenie.

– Musisz być bardzo stary… – odezwała się nieśmiało.

– Jestem stary podług was – skinął głową posłaniec. – U nas nikt nie umierał, po prostu się było… Wystarczyło, że ktoś bardzo chciał i powstawało nowe. Lubiliśmy to… Nowi przynosili śmiech, a my chcieliśmy się bez przerwy śmiać… Potem przyszło to najgorsze. Nie wiem skąd, chociaż mam swoje przewąchania… Może to ja sam przywlokłem tę zarazę do mojego świata? Niektórzy z nas zaczęli znikać, czy jak wy tu gadacie, umierać. Nie było rady. Wtedy znów mnie przywołali…

– Paskudne dziwy gadasz… – przerwała mu z przejęciem Bathy. – Tylko że nasze życie dla ciebie gorsze od bajora, a wasze ważne jak… – zawahała się i splunęła pod nogi, mocniej gryząc pieczeń. – Ślip straciłeś, więc wiesz. Za gorszych nas macie, chachmycie jedne…

– Nie skrywam – potwierdził Dart, oblizując usta po ostatnim kęsie. – Ciemni jesteście i śmierdzący. Żeby nie chędożenie, narżnąć by na was nie warto…

– To czemuś na mnie nie wskoczył? – nastroszyła się mimo woli dziewczyna. – Wstrętna dla ciebie jestem? Za chuda? A może chłopów wolisz? Słyszałam już o takich…

Posłaniec skrzywił się. Widać było, że był w kłopocie. Przyjrzał się zdrowym okiem dziewczynie, ocenił biodra, piersi, twarz, po czym westchnął ciężko.

– Nie wiem – odparł cicho. – Niby zdrowa z ciebie dziewka, niby cyc masz, a i rzyć dobrze uklepaną, ale coś mnie nie ciągnie… Tajemnica w tym jakaś, to pewne. Bo niby dlaczego z tobą mnie połączyli? Nagadali o dziewce, którą mam przygarnąć, i wysłali… I tak to za tobą się wlokę…

– A co z dzieckiem? – zapytała trochę uspokojona Bathy.

– Z dziećmi – poprawił posłaniec. – Dwoje się urodziło przecież…

– Dużo tych waszych…

– Chłopak i dziewka – wtrącił Dart. – Kiedy ona umarła, przekroczyła nasz czas naprawdę popaprana jakaś, obca, inna… Zniknęła tak samo szybko, jak przyszła. Jakby ją trzeci albo czwarty wymiar usidlił. Są czasy, o których nie mamy pojęcia. Dostęp do nich podły…

Trzask gałęzi rozległ się w pobliżu już po raz kolejny. Tym razem był głośny i usłyszeli go. Bathy poderwała się na nogi, a Dart podniósł z mchu krótki kij. Stanęli sztywno i nasłuchiwali. Jej dłoń zanurzyła się w torbie i wyciągnęła kuszę. Naciągnięcie trwało zaledwie trzy sekundy. Pora już była. Pellegrisi otaczali ich zacieśniającym się kręgiem. Oboje zobaczyli ich w tym samym momencie. Tym razem pellegrisi nie zachowywali się histerycznie i dziko. Szli powoli, majestatycznie, niemalże odświętnie. Wpatrywali się w Bathy i pochrząkiwali od czasu do czasu. W ich rękach znajdowały się długie kije i krótkie miecze o szerokich ostrzach. Z bliska wyglądali łagodnie. Sprawiali wrażenie cyrkowej trupy karłów wędrujących po trakcie dla zarobku. Wystarczyło jednak spojrzeć im dokładniej w oczy, aby zauważyć ziejącą z nich nienawiść. Dart przycisnął się do ramienia dziewczyny i mocniej ścisnął kij. Znów zaczął się bać. Bathy wycelowała kuszę w najbliższego pellegrisa i starała się zachować spokój.

– Podobno waszym bogom jest za ciasno… – Głos Darta zabrzmiał nienaturalnie cienko. – Dlatego zabijacie…

– Zawrzyj pysk, bękarcie! – wrzasnął na niego pellegris z czaszką osłoniętą metalową płytką. – Nie ty nam będziesz bogów wypominał…

– Pytam, bo dogadać się warto – kontynuował tak samo cienko posłaniec.

– Gardło oddasz i będzie po sprawie – zaśmiał się szyderczo karzeł.

– Waszym bogom najbardziej smakuje krew pellegrisów. Wyrżnijcie się sami…

Kij spadł na ramię Darta i o mało nie strzaskał mu obojczyka. Karzeł, który to zrobił, dyszał z wściekłości i zamierzał się do drugiego uderzenia. Tym razem miał zamiar dźgnąć posłańca w brzuch. Gdyby trafił, ścięty koniec kija wyszedłby dokładnie na wysokości nerek ofiary. Strzała z kuszy przebiła gardło pellegrisa i chwilę potem reszta rzuciła się do ataku z przeraźliwym wrzaskiem. Bathy zdążyła raz jeszcze naciągnąć kuszę i wystrzelić. Dart odbił cięcie maczety, stracił swój kij i zasłonił się rękami przed atakiem przysadzistego karła z pianą na ustach. Bathy spojrzała na posłańca i dopiero wtedy poczuła prawdziwy strach. Zamknęła oczy i czekała na śmiertelne cięcie maczety.

Dźwięk, który usłyszała, w niczym jednak nie przypominał świstu miecza. Było to najzwyklejsze gwizdanie. Przenikliwe, melodyjne i doskonale słyszalne. Pellegrisi przestali krzyczeć, zatrzymali się i zaskoczeni odwrócili głowy. Dziewczyna i posłaniec otworzyli oczy i spojrzeli w kierunku gwiżdżącego. Pod drzewem stał niewidomy włóczęga z obozu mutantów, trzymał dłonie przy ustach i gwizdał. Melodia była smutna i miała w sobie niejasną, usypiającą moc. Pellegrisi stali w bezruchu i wydawało się, że stopniowo poddają się dziwnej muzyce. Włóczęga nie przestawał gwizdać, coraz bardziej wzmacniając i modulując tony. Pellegrisi spuścili głowy i powoli ruszyli w głąb lasu. Przypominali żałobny pochód. Gwizdanie umilkło dopiero wtedy, gdy ostatni z karłów zniknął.