Выбрать главу

– Zabrać jeńców i zakuć. Rano wydamy wyrok. A ten idzie ze mną… – Jag pokazał palcem na handlarza.

– Panie, to zdrajca! – gorączkował się ktoś z tłumu.

– Może… – odkrzyknął z naciskiem Jag. – Ale dwa łby nam przywlókł, za które dobrze płacą… – Na dziedzińcu zapadła cisza. – Naszymi łbami! – dokończył Jag i popchnął handlarza w stronę jednej z wież.

Lalola odprowadził ich wzrokiem, po czym pokazał jeńców dłonią zakutą w potężną rękawicę. Yc doszedł już do siebie, ale nie odzywał się. Był przerażony, widząc wokoło żądne krwi twarze. Abott popadł w chwilowe zobojętnienie. Kiedy strażnicy wlekli ich do lochu, obaj patrzyli w niebo, jakby żegnali się z tym widokiem na zawsze. Tłum dopiero teraz zrozumiał, co zaszło. Zakończenie wojny było bliskie. Niektórzy zaczęli tańczyć i śpiewać. Po chwili na dziedziniec wytoczono beczki z winem. Żołnierze przezornie odsunęli się od nich i weszli na mury. Stary książę nauczył ich karności. Dla ludzi mógł być to czas radości. Samo życie się o to dopominało. Zbyt wiele padło ciał, aby nie cieszyć się z upadku śmierci. Nawet w zamku, gdzie życie było przywracane, śmierć zadawała nieodwracalne uderzenia. Potrafiła być potężna i bezlitosna. Taka, jak w chwili, gdy zabierała księcia Syriusa. Ludzie znali wieści z Kreporu i księstwa. Tam nie było dziecka i życie odchodziło na zawsze. Spalone domy, karczmy, porty i zamki potrzebowały ich. I właśnie dlatego próbowali się teraz cieszyć i zapomnieć.

Na korytarzu pachniało igłami sosnowymi. Wiszące na ścianach worki z szyszkami zagłuszały wilgotny i duszny powiew starości. Jag szedł pierwszy. Zaczął wspinać się po schodach wieży, a jego oddech stał się świszczący i nierówny. Nie oglądał się. Wiedział, że handlarz szedł za nim. Wystarczyło jedno zdanie wypowiedziane na dziedzińcu zamkowym, aby czytacz zrozumiał, że wraz z narodzinami dziecka świat wyrzucił z siebie coś jeszcze. Kiedy znaleźli się na górnym podeście, Jag skręcił w bok i poprowadził Walda wąskim korytarzem z małymi okienkami. Stary nie zapalił pochodni. W smugach księżycowego światła widać było drogę. Drewniana podłoga skrzypiała, a zimny morski przeciąg przenikał do kości. Gdyby nie mury i dach, Waldo gotów byłby pomyśleć, że znajdują się pod gołym niebem. Jag pchnął stare, kute jeszcze przed powstaniem zamku drzwi, i weszli do środka. Zapalił pochodnię zatkniętą na ścianie. Pomieszczenie było niskie i zakurzone. W olbrzymiej sali stały półki z książkami bądź luźnymi kartkami. Wydawało się, że w miejscu tym od wielu lat nikt nie przebywał.

– Bywamy tu, bywamy – odezwał się czytacz. – A ten kurz… Cóż, można go zrobić.

Waldo zdmuchnął pył z drewnianego krzesła i usiadł. On również odczuwał, że dzieje się z nim coś dziwnego. Każde nowe życie, nowe ciało i doświadczenia czyniły z niego kogoś obcego. Nie miał złudzeń, że jego świat pozostawił go samemu sobie. Zaczynał rozumieć, że pozbawiali go nawet możliwości decydowania. Tylko pozornie mógł realizować swoją misję. Drobne fakty sprawiły, że wyczuł ich obecność. Domyślał się, że musieli znaleźć nowe sposoby przekraczania ich świata, ponieważ coraz częściej zaczynał odczuwać strach. Robili coś, co łączyło jego myśli z życiem tych, których ciała wykorzystywał. Denerwowało go to i chciał, żeby wszystko szybko się skończyło. Miał wrażenie, że starzec z laską i w cerowanym ubraniu udzieli mu ważnych informacji. Czuł, że mieli ze sobą wiele wspólnego. Kiedy czytacz usiadł przed nim i spojrzeli sobie w oczy, Waldo odgadł, co to było. Tak samo się bali i próbowali odszukać wyjścia z labiryntu, w którym się znaleźli.

– Myślałem, że nigdy do tego nie dojdzie – zaczął cicho Jag. – Przepowiednia zaczyna wariować… A to źle, to bardzo źle, handlarzu, czy jak cię tam zwą…

– Dostałeś drugie życie, panie, i wiesz, że nie jest takie samo – odezwał się spokojnie Waldo. – Wiem o was więcej, niż bym chciał… – Handlarz poczuł, że nie panuje do końca nad tym, co mówi. – Dziecko było pomyłką… Nie my je wydaliśmy. Chcemy to naprawić…

– Jak naprawić? – Głos Jaga zabrzmiał o ton wyżej. Starzec nie miał już w sobie poprzedniego spokoju. – Co możecie zrobić, żeby wróciło stare prawo?

– Jeszcze nie wiemy – odrzekł, schylając głowę, Waldo. – To trudne, panie…

– Zaczęliście, to skończcie – parsknął z irytacją czytacz. – Nie trzeba było dotykać…

– Są błędy… – zgodził się handlarz. – Wiemy już, skąd nadchodzi strach. To ważne.

– Nie rozumiem – wzruszył ramionami czytacz. Położył laskę na kolanach i wpił wzrok w Walda.

– Jest ktoś jeszcze… – Handlarz powiedział to tak cicho, że prawie nie usłyszał własnego głosu.

Strach ścisnął ich obu w tym samym momencie. Zacisnęli dłonie i napięli mięśnie. Starali się jakoś wytrzymać. Gdyby nie obecność drugiego, zaczęliby krzyczeć lub w popłochu szukać miejsca do skoku z murów.

– A więc jednak – pokiwał głową Jag. – Co teraz będzie? Kto to jest?

– Nie wiemy. Może kobieta, może dziecko… – westchnął bezsilnie handlarz. Wpatrywał się w pochodnię dopalającą się na ścianie.

Lęk, jaki uderzył w niego od strony czytacza, zdziwił go. Podniósł wzrok i spojrzał staremu człowiekowi w oczy. Tamten nie odpowiedział tak samo. Nie patrzył.

– Chcesz mi coś powiedzieć? – zapytał ostrożnie handlarz. – Nie wszystko się da powiedzieć… – odparł enigmatycznie Jag.

W drgającym ogniu pochodni widać było jego drżące ręce.

– Kobieta – stwierdził nagle Waldo. Sam nie wiedział, że takie słowo wydobyło się z jego ust. Dla niego także zabrzmiało ono obco. – Ta kobieta…

– Tantra – przytaknął skruszony Jag. – Matka dziecka…

Waldo milczał. Czekał, aż cisza wydusi z czytacza prawdę. Nie rozumiał ludzi do końca. Nosili w sobie tajemnice i niespodzianki, które pojawiały się jak szalone myśli. Tego również się bał. Kryła się w tym siła trudna do przewidzenia i opanowania. Szaleństwo… Tylko takie słowo odnalazł w sobie.

– Miałem ją… – czytacz powiedział to tak, jakby się skarżył. – Poszedłem do niej i wziąłem ją… Jest taka piękna…

– Teraz ja nie rozumiem – odezwał się handlarz. Oblizał spierzchnięte wargi. Chciało mu się pić. – Bywacie przecież ze swoimi kobietami…

– Ona nie wie, że… – Jag przerwał i po raz pierwszy od wielu lat zawstydził się.

– Że co? – W tych sprawach Waldo nie miał żadnego rozeznania. Jag jednak nie zwrócił na to uwagi.

– Spała… – szeptał cicho czytacz. Strach znów ścisnął mu wnętrzności. – Dałem jej ziele… Nic na to nie poradzę…

– Chyba łeb ci urwało! – warknął nagle Waldo. – To dlatego ten strach, ta parszywa bojaźń… Błaźnie, twoje nasienie cię zgubi…

– Ona nie wie – próbował zaoponować Jag.

– Taaaak? – Pytanie ciągnęło się prawie w nieskończoność. Czytacz nie miał już poprzedniej pewności.

– No… nie wiem…

W tym momencie na dziedzińcu rozległ się dźwięk trąby. Obaj spojrzeli w kierunku okna.

– Ta trąba… – niepewnie zaczął czytacz. – Ta trąba pilnuje studni. Tam jest stare wejście do zamku. Wiedzą o nim tylko nieliczni czytacze… Może jeszcze o czymś nie wiemy, handlarzu?

– Szczury? – Waldo zawiesił głos.

Wstali gwałtownie z krzeseł. Przez żywicowe szyby niewiele było widać. Waldo otworzył okno i spojrzał w dół. Tańce urwały się, a krzyki radości zamilkły. Strażnik przy studni odsunął trąbę od ust. W jego kierunku biegł już Lalola z pięcioma żołnierzami. Rozgarniali tłum rękami i wydawali krótkie rozkazy. Ludzie w milczeniu odsunęli się od studni.

– Ta noc chyba się nigdy nie skończy – westchnął Jag i wyszedł, podpierając się laską, z książęcej biblioteki. Waldo wyprzedził go na korytarzu. Czuł, że znów działo się coś niezwykłego. Jego świat przestał słać mu wiadomości i kierować myślami. Strach na chwilę zniknął.