Spod jednej ze starych desek wyłonił się nagle stary żebrak z pokiereszowaną, krzywą twarzą i kurzajkami na rękach. Chwycił ją za róg kurtki i mocno pociągnął. Przewróciła się, lecz szybko podniosła. Żebrak gwizdnął dwa razy i z rozmaitych dziur, spod blach i odpadów zaczęli wynurzać się inni żebracy. Przeraziła się i spróbowała biec w stronę traktu. Odcięli jej drogę i zaczęli spychać w kąt placu. Wyglądali jak stado wygłodniałych zwierząt. Większość z nich miała wrzody na szyi, brodawki na palcach i kołtuny na głowach. Każdy miał nie pasujące do reszty ciała długie, szpiczaste wąsy i wystające górne zęby. Kiedy oparła się o mur i wydobyła kuszę, zatrzymali się i nerwowo poruszali nosami. Wąchali powietrze i szybko mrugali. Była dla nich łakomym kąskiem. Najstarszy podszedł najbliżej i wyseplenił z trudem:
– Nie tyś pierwsza i nie ostatnia… Dasz po dobroci, to może cię puścimy. No co? Puścimy ją?
Pozostali żebracy zaśmiali się Jakby piszczeli na piszczałkach.
– Ogacona silnie… – zmartwił się Murray, młody, przypominający kościotrupa żebrak. Drapał się silnie w krocze i dreptał w miejscu.
– Nie widać decorum – jęknął inny, ubrany w jasnozielony płaszcz ze śladami starej krwi na brzuchu.
– Widzę, żeście uczeni. – Dziewczyna nawet nie usiłowała ukryć zdziwienia. – Co tu robicie z tymi…
– Uciekam, pani, przed sprawiedliwością – odparł z ironicznym uśmiechem żebrak. Był z nich najgroźniejszy.
– I mowę też macie gładką – stwierdziła dziewczyna, obserwując kątem oka skradającego się w jej kierunku karłowatego mieszkańca placu.
– Za to pytę ma twardą, dziewko – zaśmiał się głośno stary żebrak, a pozostali mu zawtórowali. – Niejedna go dopuściła i nie pożałowała…
Karzeł skoczył, ale zanim dosięgnął dziewczynę, trafiła go w oko miniaturowa strzała z kuszy. Zapiszczał przeraźliwie, skurczył się w locie i w konwulsjach spadł na stos gnijących obierek. Dziewczyna błyskawicznie sięgnęła po kolejną strzałę, ale żebracy byli szybsi. Dopadli ją, schwytali za ręce i nogi, po czym rozciągnęli na butwiejących drzwiach z wystającymi okuciami. Wykształcony żebrak zbliżył się do niej i zrobił zmartwioną minę.
– Brzuch ci zrobimy, pani, ale nie zdążysz się nim nacieszyć – powiedział, rozpinając płaszcz. Jego wąsy poruszały się dwa razy szybciej niż pozostałych. Bathy zobaczyła paznokcie żebraka i zrobiło jej się niedobrze. Przypominały szczurze pazury. Były ostre i brudne.
– Puśćcie mnie! – wrzasnęła przerażona. – Jestem bogata! Zapłacę!
– Ile? – zainteresował się stary żebrak. Powstrzymał ręką przygotowującego się do zdjęcia spodni kompana.
– Ile? – Dziewczyna trzęsła się ze strachu i z trudem składała myśli. – Pięć złotych monet… Dziesięć! Tylko mnie zostawcie…
Trzymający ją żebracy wyczekująco spoglądali na starego. Dziesięć złotych monet było dla nich sumą niewyobrażalną. W jednej chwili wszyscy poczuli się bogaci. Uczony żebrak niechętnie cofnął się do tyłu. Był zły i wcale nie myślał o monetach.
– Może ją chociaż obejrzymy… – mruknął z nadzieją w głosie. – Nic jej nie zaszkodzi, a my oko nacieszymy.
Stary żebrak zawahał się. Widział wzrok pozostałych i umiał z niego czytać.
– Pogapić się trza – zdecydował, wysysając ślinę spomiędzy zębów i plując za siebie. – Ale niech mi który do dziewki przyskoczy, to mu gardło przegryzę. Nasza ona i wykup daje… Jasne? Zakarbujcie sobie w tych głupich łbach, że dziesięć monet warta… Albo i więcej – dokończył z cwanym błyskiem w oczach.
Znów ją pochwycili i przycisnęli do drzwi. Uczony poprawił skołtunione włosy, wyjął nóż i zbliżył się do dziewczyny. Jeden z trzymających aż się zaślinił.
– Bez noża – westchnął błagalnie. – Czysta ona, a ubranie drogie…
Żebrak schował nóż i zaczął odpinać skórzaną kurtkę dziewczyny. Ona sama była tak przerażona, że nawet nie próbowała się bronić. Syczała tylko przez zaciśnięte zęby:
– Dziesięć złotych monet… Dziesięć monet…
Kurtka rozsunęła się i ukazały się pasy z monetami. Żebracy przestali nagle interesować się dziewczyną i pochylili się nad nimi. Stary zbliżył się i dotknął pasów. Powoli przesunął po nich brudnym palcem. Podniósł wzrok na pozostałych i nerwowo zacharczał:
– Dziewka ma więcej, niż gadała. Będzie tego ze cztery zamki, albo i z pięć…
– No, to teraz możem se już pochędożyć! – wykrzyknął najmłodszy z żebraków. Na twarzy miał ropiejące krosty, a jedno z jego uszu było rozciągnięte jak półmisek i smętnie zwisało nad ramieniem.
Nagle wszyscy znieruchomieli. Wydawało się, że zostali zamrożeni. Stali w bezruchu, a ich oczy zasnuwały się mgłą. Tylko jeden z nich, akurat zasłonięty i stojący z tyłu Murray, zsunął się niepostrzeżenie w otwór leżącej beczki i przyczaił. Dziewczyna odepchnęła od siebie sztywne ręce żebraków i zerwała się na nogi. Błyskawicznie zapięła kurtkę i naciągnęła kuszę. Ona również czuła, że w powietrzu działo się coś dziwnego. Rozglądała się nerwowo, ale nic nie potrafiła dostrzec. Widziała tylko twarze i oczy żebraków. Na ich skórze pojawiły się bąble i krople potu. Wężykami sunęły po skroniach w dół. Oczy zrobiły się białe, a włosy zaczęły gwałtownie kurczyć się i spalać. Bathy poczuła swąd, chociaż nie zauważyła dymu. Żaden z żebraków nawet nie krzyknął. Po kilku minutach napięcie minęło i wszystko wróciło do normy. Martwi żebracy miękko osunęli się na ziemię.
– Jesteś nieostrożna – odezwał się człowiek, który spokojnie wyszedł spoza fragmentów rozbitego, pandabskiego pieca. Przypominał mnicha. Był gruby, niski i nosił brązowy habit. Jego twarz była wesoła, a zęby białe i zdrowe. Sprawiał wrażenie kogoś, kto lubił się śmiać i nigdy w życiu nie miał żadnych kłopotów. Dziewczyna odsunęła się nieufnie do tyłu i przygotowała do ucieczki.
– Kim jesteś? – odezwała się ostrożnie. – I co im zrobiłeś?
Grubasek rozejrzał się po ciałach leżących żebraków i uśmiechnął się szeroko.
– Nie uwierzysz. – Poruszył wesoło brwiami. – Wy tutaj jesteście dość naiwni… Zachowujecie się tak, jakby wszystko zostało z góry ustalone. Wiesz, o czym mówię?
– Nie wiem – odparła bez zająknięcia. Jej dłoń bawiła się odruchowo cynglem od kuszy.
– Jak ci to powiedzieć… – zastanawiał się głośno grubasek. – Wyobraź sobie, że w miejscu, gdzie stoisz, może się w tej chwili znajdować ściana domu, fragment kosmicznego kamienia, maszt łodzi albo czyjś… grób…
– Co ty gadasz? – przerwała mu z odcieniem lekceważenia. – Jesteś pokręcony, prawda?
– Czy możesz sobie to wyobrazić? – kontynuował niespeszony nieznajomy. – Nie możesz… Trudno. Powiem ci inaczej… Mózgi tych ludzi zostały po prostu ugotowane. Dlatego umarli. Teraz rozumiesz?
Dziewczyna zrobiła krok do tyłu i sprężyła się do ucieczki. Grubasek nie należał do tych, z którymi chętnie podzieliłaby się własnymi myślami. Poza tym, kiedy pomyślała o ugotowanych mózgach, zrobiło jej się niedobrze. Wyciągnęła pojednawczo rękę i szepnęła:
– Pójdę już… Dziękuję ci za pomoc, mnichu…
– Nie jestem mnichem – zaprzeczył żywo grubasek. – Nazywam się Ghi-sppi i przybywam z… – Nieznajomy zawahał się na moment i dokończył: – Przybywam z bardzo daleka…