Выбрать главу

Martinez zauważył, że Tarafah odprężył się, gdy silniki zostały uruchomione. Oczywiście nie istniało najmniejsze niebezpieczeństwo, że nie uruchomią się na rozkaz. Ponury, niecierpliwy główny inżynier Maheshwari miał je pod kontrolą — nawet jeśli uwzględni się fakt, że do jego oddziału przydzielono dwóch futbolistów, w tym jednego inżyniera pierwszej klasy, który przypuszczalnie dowodził własną wachtą.

Problemy mogłyby się najwyżej pojawić przy odpalaniu pocisków. Ponieważ „Korona” nigdy nie musiała strzelać, zbrojownię wykorzystywano jako pożyteczne miejsce do upchnięcia nadmiarowych futbolistów, a oddział zbrojowni miał ich więcej niż inne oddziały.

Teraz jednak pociski miały być rzeczywiście wystrzelone z wyrzutni konserwowanych i załadowanych przez fikcyjnych zbrojeniowców i Martinez wiedział, że jeśli coś nawali, to właśnie tam.

Usiłował uprzedzić kłopoty, wysyłając swego ordynansa Alikhana do zbrojowni zamiast — jak zwykle — do kontroli uszkodzeń czy do sekcji medycznej. Alikhan odszedł na emeryturę w stopniu głównego zbrojeniowca i Martinez doszedł do wniosku, że ordynans przyda się „Koronie” w zbrojowni.

Gdyby jednak coś miało się popsuć, Martinez miał nadzieję, że to nie będzie miało nic wspólnego z antymaterią.

Spokojnie skonfigurował ekran, by mieć podgląd z kamery w zbrojowni. Wcisnął obraz w róg displeju, a potem szybko przeniósł się do swojej prawdziwej pracy, gdy na ekranach pojawił się nowy komunikat.

— Wiadomość ze statku flagowego — zameldował. — Druga dywizja, zmienić kurs formacji na dwa-dwa-siedem przez jeden-dziewięć-zero przez zero-osiem-zero, wykonać natychmiast.

Dotknął podkładki, która miała przesłać współrzędne nowego kursu do kapitana, pilota, nawigatora i kontrolera maszynowni, co dawało pewność, że wszyscy otrzymają jednobrzmiącą informację i że nie zostanie ona zniekształcona podczas transmisji.

— Łączność, potwierdzić — polecił Tarafah. — Silniki, wyłączyć napęd.

— Silniki wyłączone, lordzie kaporze. — Nagle wszyscy, w uprzężach, stracili ciężar.

— Pilot, obrócić statek.

— Statek się obraca, lordzie kaporze. Nowy kurs dwa-dwa-siedem przez jeden-dziewięć-zero przez zero-osiem-zero.

— Silniki. Uruchomić silniki.

Znów wszyscy poczuli cios w splot słoneczny. Fotele kiwnęły się w swych klatkach. Kółko czyjegoś fotela zgrzytnęło metalicznie.

— Silniki uruchomione, milordzie. — Zbyteczny meldunek.

Znad ramienia Tarafaha Martinez zerknął na displeje nawigacyjne. Wszystkie statki drugiej dywizji zmieniły kurs we własnym rytmie i formacja tworzyła teraz nieco postrzępioną linię. „Korona” na jednym z końców linii szła prosto na wroga, zgodnie z planem.

— Zbrojownia, przygotować się do wystrzelenia pocisków — rozkazał Tarafah.

Martinez doszedł do wniosku, że gdyby Tarafah nie martwił się o to, czy któryś z jego nominalnych bosmanów go nie skompromituje, obecna operacja nie wiązałaby się w ogóle z żadnym napięciem.

* * *

Martinez nie widział jeszcze Magarii, nowej bazy „Korony”. Zresztą nie była specjalnie warta oglądania. Została wybrana na znaczącą bazę floty nie dlatego, żeby planeta była jakoś szczególnie przyjazna, ale w jej układzie znajdowało się siedem użytecznych bram wormholowych, tylko o jedną mniej niż w układzie Zanshaa, i Druga Flota, przyczajona w węźle wormholi, mogła trzymać w ryzach znaczną część imperium.

Magaria, gdy została odkryta, była piekielnie gorącą planetą, cała w kwaśnych chmurach, omiatana tajfunami, a tysiące lat majstrowania przy klimacie w zasadzie nie uczyniło z niej świata nadającego się do zasiedlenia. Ludność pierścienia akceleracyjnego Magarii przewyższała liczbę mieszkańców samej planety: kilka milionów osób żyło z pieniędzy, które przynosiło ze sobą wojsko, część pośredniczyła w wymianie ładunków w porcie. Parę miast, przycupniętych w sztucznych oazach w pobliżu terminali wind, gdzie chowały się przed burzami piaskowymi, oparło swą gospodarkę na dostawach dla floty i dostarczaniu rozrywki załogom. Mieszkańcami byli przeważnie Naksydzi, znacznie lepiej niż inne ludy przystosowani do gorącego i suchego klimatu.

Tutejszym szefem floty była również Naksydka, starszy dowódca Fanaghee, słynąca z utrzymywania żelaznej dyscypliny. Rządziła z luksusowej siedziby na pokładzie „Majestatu Praxis”, jednego z olbrzymich okrętów wojennych klasy Praxis, który dysponował siłą ognia zdolną zmieść całą planetę, a starszym oficerom zapewniał wymagany zwyczajowo splendor.

Ponieważ nikt nie wiedział, czego się spodziewać po śmierci ostatniego Shaa, grupy statków rozproszono po całym imperium, by dbały o porządek. Skoro teraz porządek panował — bez potrzeby interwencji ze strony floty — eskadry rozformowywano i przesuwano. Dwie eskadry dowódcy Fanaghee pojawiły się jako nowe na Magarii i dowódca rozkazała przeprowadzić serię manewrów: dwie eskadry Naksydów przeciwko trzem innym. Siły były w zasadzie równoważne, gdyż statki Naksydów miały cięższe uzbrojenie i w skład ich grupy wchodził jedyny duży pancernik.

„Korona” przybyła do bazy tuż po rozpoczęciu manewrów i Tarafah ku swemu zaniepokojeniu dowiedział się, że przydzielono go do drugiego zespołu, gdzie będzie najmniejszym statkiem. Pozostałe dwa to krążowniki średniej i małej klasy.

Nieczęsto przeprowadzano manewry floty. Eskadry musiały wcześniej, przez co najmniej miesiąc, lecieć z dużym przyśpieszeniem, a po manewrach równie długo poddawać się opóźnianiu. Dotychczas Martinez uczestniczył w manewrach tylko raz, całe lata temu, jako młody kadet na „Dandaphis”.

Ostre strzelanie, zwłaszcza bez wcześniejszej zapowiedzi, nie było mocną stroną Tarafaha. Martinez nie zdziwił się więc, gdy usłyszał napięcie w głosie kapitana, wydającego rozkazy zbrojeniowcowi.

— Zbrojownia, to są ćwiczenia — mówił Tarafah zgodnie z zasadami. — Wycelować salwę w lecący z tyłu krążownik wroga. To są ćwiczenia.

— To są ćwiczenia, lordzie. Salwa w lecący z tyłu krążownik wroga.

— Zbrojownia, to są ćwiczenia. Odpalić pierwszą salwę. Zapadła krótka cisza, gdy wyrzutnia magnetyczna wystrzeliła pociski w kosmos — w sterowni nie odczuto oczywiście żadnych efektów odrzutu — po czym silniki sterujące na paliwo stałe wyprowadziły pociski na bezpieczną odległość, gdzie włączyły się silniki antymaterii. Po chwili kadet Kelly pomknęła za nimi w szalupie.

— Pierwsza salwa w drodze, lordzie kaporze. Pierwsza szalupa w drodze. — Po chwili przerwy Kelly dodała: — To są ćwiczenia.

Martinez spojrzał w róg swego ekranu, gdzie miał obraz ze zbrojowni. Nic się tam nie działo — dobry znak — a wszyscy zbrojeniowcy byli bezpiecznie pochowani w swych utwardzonych schronach.

Pociski leciały po zaprogramowanych trajektoriach, za nimi gnała szalupa, która miała je pozbierać. Oczywiście nie eksplodują — chyba że w zbrojowni ktoś coś poważnie popsuł — ale efekty ich działania — zakładane efekty — zostaną zasymulowane.

Choć i tak nie miało znaczenia to, co zrobiłyby pociski. Los wszystkich statków i ich pocisków został już przesądzony. Dowódca Floty Fanaghee i jej sztab przez wiele godzin opracowywali scenariusz manewrów w najdrobniejszych szczegółach. Dwie eskadry Naksydów — grające rolę „obrońców Praxis” miały utrzymać jedną z bram wormholi zagrożoną akcją „rebeliantów”; naturalnie Praxis i eskadry Fanaghee musiały triumfować.