Na to liczył.
Postać na rozstawionych nogach, zapierając się o cokół wyrzutni, wydobyła z lufy drugi pocisk. Na muskuły futbolistów można było liczyć.
Na ekranach zapalił się komunikat:
— Wiadomość od statku flagowego. — Martinez zorientował się, że się powtarza. — Drugi oddział, zmienić kurs na dwa-dwa-siedem przez trzy-jeden-zero przez dwa-osiem-zero. Przyśpieszyć do cztery koma pięć g. Wykonać o 28:01:000 czasu statkowego.
Spojrzał na displej czasu. Pozostało sześć minut.
Nigdy nie był bardziej wdzięczny przepisom nakazującym sprawdzenie szczelności hełmu. Dotknął kontrolek i powiedział do hełmowego mikrofonu:
— Ordynans załogant Alikhan. Odpowiedź przyszła po paru sekundach.
— Tak jest, lordzie?
— Masz pięć minut do następnego przyśpieszania. Zapadła chwila ciszy; Alikhan oceniał szanse.
— Zostały trzy pociski. Nie zdążymy.
— Nie. Wycofaj ludzi do foteli akceleracyjnych, a ja powiem kapitanowi, co się stało. — Martinez spojrzał na beznadziejną sytuację, na niezręcznych członków załogi w skafandrach, którzy przenosili pocisk ponad plątaniną kończyn robotów, i powiedział: — Nie, zrób inaczej. Posadź kogoś przy kontrolkach robota. Pozostali niech wyjmą pociski z luf i potem niech włożą je w ramiona manipulacyjne robotów. Robot może je trzymać aż do zakończenia manewru. W pociskach nie ma antymaterii, więc to jest bezpieczne. A gdy skończy się przyśpieszanie, przeniesiecie to ręcznie.
— Tak jest, milordzie. — Alikhan szybko przerwał połączenie i od tej chwili Martinez obserwował akcję w milczeniu. Sam Alikhan zniknął z obrazu, prawdopodobnie przesunął się do układów sterowania pociskami i do kontrolek robota. Załoganci odemknęli śluzy, wyciągnęli pociski i ostrożnie przesuwali je ku funkcjonującemu robotowi. W ciągu kilku sekund ramiona robota pobrały pociski i zastygły.
Postacie w skafandrach przeszły do zbrojowni, w stronę opancerzonych schronów. Martinez spojrzał na displej czasu — 26:51:101.
Zostały dwie minuty.
— Milordzie, tam w zbrojowni to był bałagan — mówił Alikhan, pucując Martinezowi drugą parę butów. — Nikt tym nie kierował, starszy zbrojeniowiec był tak pijany, że nie potrafił wydać żadnego sensownego rozkazu. Jeden z naszych dwóch zbrojeniowców stopnia pierwszego był futbolistą i również jeden ze zbrojeniowców stopnia drugiego. A dwaj kadeci, którzy zwykle pomagają, sympatyczni młodzi ludzie, naprawdę pojętni, zostali wepchnięci do szalup i wystrzeleni ze statku.
— Cieszę się, że wpadłem na pomysł, żeby cię tam umieścić — rzekł Martinez. — Ale jednak mogłem spowodować twoją śmierć.
Alikhan odłożył but i stuknął w nieaktywny komunikator na lewym mankiecie.
— Miałem łączność z Maheshwarim. Odwołałby przyśpieszanie, gdyby ktoś z nas nadal był w zbrojowni.
Martinez skinął głową. Starsi podoficerowie mieli własne sieci, własny wywiad, mieli swoje sposoby na przeżycie pod komendą oficerów, których we flocie umieszczono nad nimi.
Jeśli znajdziesz specjalistę, który nie jest pijakiem, leniuchem, wariatem i zachował większość komórek mózgowych, to go trzymaj, powiedział kiedyś ojciec Martineza. I Martinez błogosławił go za tę radę.
Nalał sobie whisky ze swego prywatnego zapasu, przechowywanego w barku z ciemnego drewna pod wąskim łóżkiem. Po przejęciu dowództwa Tarafah kazał wyłożyć boazerią kwatery oficerskie, swoją również. Ciemnobrązowy mahoń dopełniały mosiężne okucia i ciemna glazura w biało-czerwone, geometryczne wzory. Kabina oficerów lekko pachniała cytrynowym środkiem czyszczącym, przynajmniej wtedy, gdy nie zalatywała pastą do polerowania mosiądzu.
Martinez potrzebował whisky. Skończył podwójną wachtę w sterowni, gdy „Korona” zbierała swoje szalupy i wystrzelone pociski, a Tarafah ze starszym porucznikiem polecieli promem na statek flagowy, by złożyć raport innym kapitanom i dowódcy floty. Whisky przyjemnie paliła w gardle i Martinez czuł, jak nadwerężone mięśnie zaczynają się odprężać.
— Cieszę się, że nie jesteśmy na prawdziwej wojnie — powiedział. — Wszystkich was zabiłyby promienie gamma.
— Na prawdziwej wojnie siedzielibyśmy bezpiecznie w bunkrze i wykorzystywali inną baterię pocisków — stwierdził Alikhan.
Martinez pogładził się palcem po brodzie.
— Myślisz, że kapitan dowie się, co się wydarzyło?
— Nie — odparł ordynans. — Roboty zreperowaliśmy, gdy tylko mogliśmy wyjść ze schronów. Zniszczony pocisk zostanie jakoś usunięty z inwentarza. Jest wiele sposobów na wykreślenie pocisków.
— To mnie nie pociesza — oznajmił Martinez. — Czy uważasz, że kapitan powinien się dowiedzieć?
Czy kapitan powinien się dowiedzieć, że to właśnie my go uratowaliśmy w czasie manewrów? — to Martinez miał na myśli. Alikhan patrzył trzeźwym wzrokiem.
— Bardzo bym nie chciał przyczyniać się do zakończenia kariery człowieka po trzydziestu latach służby tuż przed emeryturą. Winą obarczyliby głównego zbrojeniowca, a nie futbolistów.
— Racja — odparł Martinez. Bardzo mu się nie podobała taka perspektywa, że nikt się nie dowie o jego sprytnym posunięciu. Gdyby jednak z jego powodu główny zbrojeniowiec został wyrzucony, Alikhan miałby mu to za złe, a uważał swego ordynansa za zbyt cenną osobę, by go obrażać.
— No cóż, niech tak zostanie. Miejmy nadzieję, że „Korony” nie skierują na wojnę przed emeryturą starszego zbrojeniowca.
— To mało prawdopodobne, lordzie. — Alikhan potarł wąsy knykciem. — „Korona” przeżyła gorsze dowództwo od Tarafahowego — stwierdził. — Bez obaw, wytrzyma i to.
— Ale czy ja to wytrzymam? — Martinez westchnął. Sięgnął do mahoniowej skrzynki pod łóżkiem i wyciągnął butelkę whisky. — To ci pomoże w rozważaniach. Nie dziel się z nikim w zbrojowni.
Alikhan z powagą przyjął butelkę.
— Dziękuję, milordzie.
Martinez dopił drinka i postanowił nie nalewać sobie nowego, przynajmniej na razie. Przykład głównego zbrojeniowca działał zbyt wymownie.
— Szkoda, że to jedyna nagroda, jaką możesz otrzymać za uratowanie kapitana od kompromitacji.
— To i tak więcej, niż zwykle otrzymuję — zauważył Alikhan z dwuznacznym uśmiechem. Zasalutował i wyszedł.
Dwa dni później, po ostatnim ze spotkań, na których dowódcy ponownie rozgrywali przebieg manewrów, Dowódca Floty Fanaghee zapowiedziała Festiwal Sportu. Miał się odbyć na boiskach floty z udziałem drużyn z każdego statku. Futboliści „Korony” mieli rozegrać specjalny mecz z mistrzami Magarii z „Bombardowania Pekinu”. Tarafah zarządził intensywne treningi swojej drużyny natychmiast, nim statek zdążył jeszcze zadokować.
Gdy po tej nocy Martinez zszedł z wachty, nie poprzestał na jednym drinku.
Bank, zbudowany z granitu, był miniaturą Wielkiego Azylu; uwzględniono nawet kopułę. To miało chyba sugerować wieczne trwanie, ale teraz, po odejściu Wielkich Panów może sugerowało coś innego. Pan Wesley Weckman, menedżer trustu, młody człowiek o przedwcześnie poważnym sposobie bycia, nosił błyszczące buty nietypowego fasonu i modną bransoletę z ludzkich włosów, co sugerowało, że jego życie pozazawodowe nie jest aż tak spokojne.
— Od czasu pani wstąpienia do akademii oprocentowanie utrzymało się na wysokości trzech procent rocznie — mówił. — A ponieważ zwróciła pani bankowi większość marży, z przyjemnością informuję, że całkowita suma przekracza teraz dwadzieścia dziewięć tysięcy zenitów i będę ją mógł pani przekazać, gdyż fundusz powierniczy ma termin płatności na pani dwudzieste trzecie urodziny.